Rozejrzałam się nieco skołowana, w niemym zamyśleniu
ściągając brwi, a z ogólnego przyzwyczajenia przygryzając dolną wargę. Zdawało
mi się, że wychodziłam tylko na krótki spacer, podczas którego miałam jedynie
zebrać myśli i uczynić zimę bardziej zimową, a tymczasem znalazłam się w
miejscu, gdzie ludzie chodzą straszne dziwacznie ubrani, a na dodatek gdzie nie
spojrzę, z ziemi wyrastają niespotykane dotąd, pstrokate kolumny.
Moja podświadomość, która właśnie zwlokła się z łóżka
przygląda mi się zamglonym wzrokiem, jeszcze nie do końca obudzona, by po
chwili syknąć "idiotka z ciebie" i znów zakopać się w pościeli.
To chyba z ciebie idiotka, skoro nie umiesz wykorzystać
okazji!
- Ekhem! A teraz proszę o ukłony dla słowiańskiego bóstwa
zimy! - wykrzyknęłam dumnie, unosząc delikatne falbany bladoniebieskiej sukni
Jeden z główniejszych
placów w mieście. Gdzie ludzkie masy liczące w setkach przelewają się, co
dzień, czy to do pracy, domu, albo po prostu przewijają się tacy turyści,
którzy by tylko uchwycić kawałek muru, potrafią wybić ci zęby tym piekielnym
urządzeniem zwanym aparatem, byś tylko w kadr im nie wchodził. Jednak i czasem
trafi się ktoś, kto się z tego motłochu wyróżnia.
Początku zaklinałem
na siebie, jakie diabelstwo mnie tu przywiodło, ale chwile później nawet
podziękowałem, gdy w tłumie wyłapałem wzrokiem dziewczynę. Nie było to jakoś
trudnym zadaniem ze względu, że ubrana była w niebieską pstrokatą kiece i
donośnym głosem obwieszczała, żeby złożyć jej pokłony.
- Pamiętasz tą bajkę, co ostatnio oglądaliśmy? Jakby się z
tamtą urwała.- zagadałem Zarazę, który korzystając, że zostawiłem otwór w
torbie wygrzewała się w promieniach słońcach. Odwrócił na chwile łeb w moją
stronę, ale nic nie rzekł. Przewróciłem oczami, zeskakując z murku, porywając
torbę z gadem i kierując się bliżej dziewczyny. Która wręcz kipiała ze złości,
że ludzie całkowicie olewają jej egzystencje. Nie licząc paru Japończyków,
którzy afekcie pstryknęli jej fotę.
Stałem przez moment
przyglądając się jej, by po chwili wpaść na jeden z głupszych- nawet jak na
mnie- pomysłów. Wyciągnąłem bilon dwuzłotowy z kieszeni i zawołałem donośnie
zwracając jej uwagę. A gdy się odwróciła po prostu w nią nim rzuciłem,
szczerząc się głupkowato. Bo jak kiedyś mówiono, trzeba wspierać młodych
artystów. Zwłaszcza kobiety o wielkich… oczach.
Zobacz! Zobacz!
Złotówkami w ciebie rzucają!
Wewnętrzna Zołza zarechotała podle, z wrażenia fikołkując na
tył fotela i zanosząc się śmiechem. Zbyłam ją teatralnym machnięciem ręki
stwierdzając, że na idiotów nie warto tracić czasu, a sama przeniosłam swój
wzrok na tego, kto śmiał obrzucić mnie czymś błyszczącym zamiast ukłonić się
jak powinien. Co prawda przechodzący ludzie również tego nie robili, a zamiast
tego podchodzili i uśmiechali się od ucha do ucha, oślepiając mnie fleszem, by
znów odejść i centralnie mnie olać.
- A ty kto? - skrzyżowałam ramiona na piersi, lustrując
uważnie brązowowłosego chłopaka stojącego na przeciwko.
Oh, złociutka żebyś tylko była świadoma ile zdobyłem
przydomków i ile rzeczy obrałem patronatem. Gdzie moimi ulubionymi od zawsze
było stwórca kosmosu i patron seksualności. Kiedyś brzmiało to dumnie. A teraz?
Jak jakiś słaby podryw, który można usłyszeć w pierwszym lepszym klubie. –
Rafael Biernacki- odpowiedziałem, delikatnie się uśmiechając. Wcale się z niej
nie śmiałem. Skądże. Cennie cosplay. Zwłaszcza do gustu przypadł mi taki na
Ewkę. Ale księżniczka Disneya też jest dobra.- A waćpanna jak się nazywa? I z
jakiej bajki się urwała?
- Z jakiej bajki? - uniosłam brew do góry, by po chwili rzec
dumnie: - Jestem słowiańskim bóstwem zimy! Gdzie moi poddani? - rozejrzałam się
wkoło, uśmiechając od ucha do ucha, a wewnętrzna Zołza tylko przewróciła oczami
On się z ciebie nabija
idiotko!
- Czy ty się ze mnie śmiejesz? - rzuciłam oskarżycielsko w
jego stronę, a mój nastrój uległ całkowitej zmianie.
- Nie, skądże!- zrobiłem machinalny krok w tył, unosząc ręce
do góry. Bo co złego to nie ja.
No pięknie Damballah. Zaczepiasz dziewczynę
w nadziej, że będziesz mógł sobie z nią pstryknąć zdjęcie, a tu okazuje się, że
trafiasz na bóstwo. Tak samo zagubione, bez wyznawców, bez świątyni, bez wiary
w twoją osobę, jak ty jeszcze niedawno.
Dobrze, że to ty
będziesz mógł w delikatny sposób ją uświadomić.- Szukasz swoich poddanych?-
zapytałem, tłumiąc podły uśmieszek, który od chwili pełzał po moich ustach.
Rozejrzałem się po okolicy i nim dziewczyna zdążyła cokolwiek mi odpysknąć
ryknąłem, jak kapłan obwieszczający złą nowinę, prezentując przy tym rozpiętość
skrzydeł.- Oto twoi Polanie! Już nieodziani w stal, a w sandały, a w dłoniach
nie błyszczy im żelazne ostrza, tylko iphony czwartej generacji!- dla tej miny
było warto. Co z tego, że zwróciłem uwagę większej ilości osób, niż same bóstwo
zimy jeszcze przed chwilą. Odchrząknąłem, siląc się na jakieś głębsze
wyjaśnienia.- Zostałaś zdetronizowana przez facetach w zwiewnych ciuchach i
bożka korupcji. Witamy w Warszawie. Dwa tysiące lat po tobie.
W tym momencie mnie, jak i wewnętrznej Zołzie opadła
szczęka. Obie z otwartymi szeroko paszczami wgapiałyśmy się w chłopaka, który -
nie zapominając - jeszcze dosłownie parę minut temu przedstawił się, jako
Rafael. Skąd on się urwał? Z choinki? Zołza odzyskując zdolności życiowe
skrzyżowała ręce na piersi i pokiwała energicznie głową.
- Nic nie rozumiem - zmarszczyłam czoło, wciąż rozglądając
się wkoło. Szukałam natchnienia? Boskiej interwencji? Nie wiem. - Jaka
Warszawa? Co to za osada?
Prychnąłem pod nosem,
jednak szybko się opamiętałem. Damballahu cierpliwości dla zagubionej. I tak
jest krok przede mną, bo nie wpieprzyła się pod samochód. Jeszcze.- Warszawa?
Noo… Jakby tak bardziej na wschód od Gniezdna.- odparłem. Nie studiowałem jakoś
dokładnie map tego kraju. Nie zdążyłem. Wolałem się skupić na historii. No i
popatrzcie. Nawet się do czegoś to przydało!
- Pociesze cię; też nie mam bladego pojęcia, o co chodzi.-
uśmiechnąłem się z własnego marnego żartu.- Ale co wiem postaram się wyjaśnić.
Tylko nie tu. Zapraszam cię na kawę.
- W sumie... - uległam chwilowemu zastanowieniu, a Zołza w
tym czasie pokiwała jeszcze energiczniej głową, klaskając rozentuzjazmowana w
dłonie.
No idźże! Że zaprasza,
to zapłaci, a potem niespodziewanie wyjdź oknem z łazienki.
No, wreszcie Zołza gada rzeczowo.
- Okej, zgoda - powiedziałam po chwili, szybko dodając: -
Ale ty stawiasz.
Nie myślę płacić, w końcu jestem bóstwem. Pomińmy fakt, że
bóstwem w zupełnie obcym mi świecie, tak bardzo różniącym się od mojego, lecz
nadal bóstwem. Może dowiem się od niego ciekawych informacji, które pomogą mi
przetrwać w tym dziwnym środowisku.
No niech stracę. I
tak wątpliwe, żeby miała pod kiecą ukryte złote monety, by móc je rzucić w
obsługę Starbucksie i zawołać władczym głosem „dawaj mi mrożone caffe latte,
psie!”, czy coś w tym stylu. To właśnie to tej sieciówki ją zabrałem. Blisko,
kawa nawet znośna i obsługa miła, bo jeszcze nikt nie zdążył mi do kupka
napluć.
Całkowicie zlałem
fakt, że jej boska osoba, zwróciła uwagę całego lokalu przemykając do stolika w
kącie, taktycznie ukrywając się za jej rozłożystą sukienką. Mogła bardziej
obsypać się brokatem, a byłaby pierwszym pretendem by zarabiać, jako kula
dyskotekowa.
Kazałem ją siąść i
miałem już pytać, co jej przynieś, ale w końcu machnąłem na to ręką i skazałem
ją na mój gust, bo wątpiłby, żeby popołudniami popijała ze Słowianami mocną
parzoną.
- Co napisać na kubkach?- chłopak z obsługi czekał by w
pełni dokonać rytuału parzenia kawy, dzierżąc w dłoni kubek i mazak, który
miałby cię z plastikiem połączyć na wieki. Ewentualnie do ostatniego łyka.
- Bez napisów.- machnąłem dłonią, kątem oka obserwując
dziewczynę, czy przypadkiem jeszcze nie zwiała w poszukiwaniu swoich kapłanów.-
Albo nie – dodałem po chwili wpadając na pomysł.- na jednym niech pan napiszę
zołza.
Chłopak wzruszył
ramionami nie mogąc powstrzymać pobłażliwego uśmieszku, ale wypisał, co sobie
zażyczyłem i poleciał lać kawę.
Rozglądałam się uważnie, chyba jedynie tą czynność
powtarzając dzisiaj bez końca. Nie miałam pojęcia, co to za miejsce, do którego
zabrał mnie Rafael, jednak mogłam śmiało stwierdzić, że już mi się podobało. Ta
cała Warszawa może nie jest taka zła jak na początku myślałam. Wystarczy, że
trochę się tu zaaklimatyzuje, a mieszkańcy na pewno rozpoznają we mnie bóstwo!
Wewnętrzna Zołza podniosła na mnie wzrok pełen dezaprobaty,
interesując się zaistniałą sytuacją dopiero wtedy, gdy chłopak nakazał wymazać
na kubku jej inicjały.
- Zołza? - powtórzyłam, unosząc wysoko brwi. W tym momencie
nie miałam pojęcia czy mam się zdenerwować, czy uważać to za dobry żart.
- Dlaczego, by nie?- wzruszyłem ramionami, podsuwając jej
część zamówienia. Wgryzłem się w słomkę, siadając naprzeciwko jej.- Nadal nie
wiem jak masz na imię. Przedstawiłaś mi się, jako słowiańskie bóstwo zimy. A to
miało za dużo literek, więc bałem się, że chłopaczyna z obsługi nadwyręży sobie
nadgarstek.
- No tak... - mruknęłam, krzywiąc się nieznacznie. Zdążyłam
zauważyć, że w tym świecie ludzie mają inne, nieco normalniejsze imiona, a nie
takie, od których można połamać sobie język. Ziuzia?
Wewnętrzna Zołza wzruszyła tylko bezradnie ramionami i
wróciła do słuchania muzyki. No tak, bo gdy jest potrzebna nigdy jej nie ma.
- Zuzia - palnęłam po chwili bez namysłu, uśmiechając się
szeroko zadowolona z własnej inteligencji, a może głupoty.
- Ładnie.- uśmiechnąłem się lekko. No to z kubkiem nawet byłem
blisko, bo pasuje. Zamilkłem na chwilę, coraz intensywniej gryząc plastik,
jakby od natężenia śliny na milimetr kwadratowy miało zależeć jak logicznie
będę myśleć.- Miałem ci chyba wyjaśnić, co i jak, nie?- w końcu odessałem się
od zajęcia, stwierdzając, że najlepiej zacząć od rzeczy podstawowych.- Co
wiesz? Znaczy wiesz, jak się tu znalazłaś? Z jakiej przyczyny?
- W sumie mało, co wiem - przyznałam, biorąc łyk swojego
napoju zamówionego przez Rafaela, gdzie na kubku widniało wypisane czarnym
flamastrem "Zołza". - Byłabym wdzięczna, jeśli powiedziałbyś mi jak
najwięcej. Nie mam nawet pojęcia jak się tutaj znalazłam - wzruszyłam
ramionami, a moja wewnętrzna Zołza znów pokiwała energicznie głową,
potwierdzając moje słowa.
Skrzywiłem się
lekko, nie wiedząc, od czego zacząć. Chyba najważniejsze rzeczy dobitnie
wykrzyczałem jej jakiś czas temu.- Jak już wspominałem też nie wiem, o co
chodzi. Nie jestem żadnym kapłanem, który ściąga z ulicy zagubione bóstwa. Bo
sam należę do tych, co z niewiadomego powodu pewnego dnia zostali zesłani w sam
środek zakorkowanego, zakopcowanego śmietnika.- pociągnąłem łyk kawy, by po
chwili ciągnąć dalej swoje przemówienie.- I najzabawniejsze, że jest tu takich
wielu. Strach kogoś potrącić ramieniem, by ci przypadkiem na łeb klątwy nie
ściągnął. Chowają się, kamuflują pod nową twarzą, znajdują prace, mieszkanie.
Po prostu zaczynają zachowywać się jak ich dawni wyznawcy. Z różnicą, że od
czasu do czasu kogoś przekląć można.
Przez cały ten czas uważnie słuchałam tego, co chłopak
łaskawie tłumaczył mi, abym choć trochę mogła zaznajomić się z arcy trudną
zagadką co się tu tak właściwie dzieje. Wewnętrzna Zołza również wydawała się
zainteresowana tym, co słyszy, gdyż pozostawiła czytaną przez siebie książkę i
w skupieniu wytężała słuch.
- Okej, okej, okej. Rozumiem - mruknęłam po chwili, stykając
opuszki palców dłoni. - Czyli stąd nie da się wrócić prawda? A przynajmniej tak
myślę, że nikt nie znalazł na to sposobu. Skoro tak... Co ja tu ze sobą zrobię!
- wykrzyczałam na cały głos, zwracając tym samym uwagę większości.
Nawet nieźle zareagowała. Nie zaniosła się szlochem, tylko
zwróciła uwagę całego lokalu po raz drugi.- Możesz spróbować zdobyć pracę w
operetce.- mruknąłem pod nosem, teatralnie grzebiąc w uchu, by podkreślić
wysokość decybeli, jakimi przed chwilą potraktowała moje uszy.- Spokojnie. Masz
racje z tym, że nie ma powrotu, ale nie ma, czym się przejmować.- prezentacja
krzywego zgryzu i jedziemy dalej z pocieszaniem, bo poprzednie słowa nie
przyniosły żadnych pozytywnych efektów.- Na pewno znajdziesz sobie jakąś robotę,
czy zajęcia, a nawet mieszkanie. Ba! Taki gad jak ja znalazł swój kąt, to taka
urocza i charyzmatyczna bogini, nie znajdzie?
Zołza skrzywiła się nieznacznie.
Ty to nawet pracy za
kasą nie dostaniesz.
Olałam ją.
- No ba! - wstałam gwałtownie z krzesła, które podsunęło się
prawie aż pod samą ścianę i uderzyłam pięścią w otwartą dłoń. - Pewnie, że
sobie poradzę! Bóstwo ma sobie nie poradzić? Pfff, pff, pff... - machnęłam
nonszalancko ręką, a chcąc zrobić krok prawie straciłam życie przez falbany
długiej, bladoniebieskiej sukni. - Ale nie z tą kiecą, ludzie drodzy.
Okradnij kogoś, będzie
zabawniej!