sobota, 11 kwietnia 2015

Śnieżynka i wąż w Warszawie

Rozejrzałam się nieco skołowana, w niemym zamyśleniu ściągając brwi, a z ogólnego przyzwyczajenia przygryzając dolną wargę. Zdawało mi się, że wychodziłam tylko na krótki spacer, podczas którego miałam jedynie zebrać myśli i uczynić zimę bardziej zimową, a tymczasem znalazłam się w miejscu, gdzie ludzie chodzą straszne dziwacznie ubrani, a na dodatek gdzie nie spojrzę, z ziemi wyrastają niespotykane dotąd, pstrokate kolumny.
Moja podświadomość, która właśnie zwlokła się z łóżka przygląda mi się zamglonym wzrokiem, jeszcze nie do końca obudzona, by po chwili syknąć "idiotka z ciebie" i znów zakopać się w pościeli.
To chyba z ciebie idiotka, skoro nie umiesz wykorzystać okazji!
- Ekhem! A teraz proszę o ukłony dla słowiańskiego bóstwa zimy! - wykrzyknęłam dumnie, unosząc delikatne falbany bladoniebieskiej sukni

 Jeden z główniejszych placów w mieście. Gdzie ludzkie masy liczące w setkach przelewają się, co dzień, czy to do pracy, domu, albo po prostu przewijają się tacy turyści, którzy by tylko uchwycić kawałek muru, potrafią wybić ci zęby tym piekielnym urządzeniem zwanym aparatem, byś tylko w kadr im nie wchodził. Jednak i czasem trafi się ktoś, kto się z tego motłochu wyróżnia.
 Początku zaklinałem na siebie, jakie diabelstwo mnie tu przywiodło, ale chwile później nawet podziękowałem, gdy w tłumie wyłapałem wzrokiem dziewczynę. Nie było to jakoś trudnym zadaniem ze względu, że ubrana była w niebieską pstrokatą kiece i donośnym głosem obwieszczała, żeby złożyć jej pokłony.
- Pamiętasz tą bajkę, co ostatnio oglądaliśmy? Jakby się z tamtą urwała.- zagadałem Zarazę, który korzystając, że zostawiłem otwór w torbie wygrzewała się w promieniach słońcach. Odwrócił na chwile łeb w moją stronę, ale nic nie rzekł. Przewróciłem oczami, zeskakując z murku, porywając torbę z gadem i kierując się bliżej dziewczyny. Która wręcz kipiała ze złości, że ludzie całkowicie olewają jej egzystencje. Nie licząc paru Japończyków, którzy afekcie pstryknęli jej fotę.
 Stałem przez moment przyglądając się jej, by po chwili wpaść na jeden z głupszych- nawet jak na mnie- pomysłów. Wyciągnąłem bilon dwuzłotowy z kieszeni i zawołałem donośnie zwracając jej uwagę. A gdy się odwróciła po prostu w nią nim rzuciłem, szczerząc się głupkowato. Bo jak kiedyś mówiono, trzeba wspierać młodych artystów. Zwłaszcza kobiety o wielkich… oczach.

Zobacz! Zobacz! Złotówkami w ciebie rzucają!
Wewnętrzna Zołza zarechotała podle, z wrażenia fikołkując na tył fotela i zanosząc się śmiechem. Zbyłam ją teatralnym machnięciem ręki stwierdzając, że na idiotów nie warto tracić czasu, a sama przeniosłam swój wzrok na tego, kto śmiał obrzucić mnie czymś błyszczącym zamiast ukłonić się jak powinien. Co prawda przechodzący ludzie również tego nie robili, a zamiast tego podchodzili i uśmiechali się od ucha do ucha, oślepiając mnie fleszem, by znów odejść i centralnie mnie olać.
- A ty kto? - skrzyżowałam ramiona na piersi, lustrując uważnie brązowowłosego chłopaka stojącego na przeciwko.
Oh, złociutka żebyś tylko była świadoma ile zdobyłem przydomków i ile rzeczy obrałem patronatem. Gdzie moimi ulubionymi od zawsze było stwórca kosmosu i patron seksualności. Kiedyś brzmiało to dumnie. A teraz? Jak jakiś słaby podryw, który można usłyszeć w pierwszym lepszym klubie. – Rafael Biernacki- odpowiedziałem, delikatnie się uśmiechając. Wcale się z niej nie śmiałem. Skądże. Cennie cosplay. Zwłaszcza do gustu przypadł mi taki na Ewkę. Ale księżniczka Disneya też jest dobra.- A waćpanna jak się nazywa? I z jakiej bajki się urwała?

- Z jakiej bajki? - uniosłam brew do góry, by po chwili rzec dumnie: - Jestem słowiańskim bóstwem zimy! Gdzie moi poddani? - rozejrzałam się wkoło, uśmiechając od ucha do ucha, a wewnętrzna Zołza tylko przewróciła oczami
On się z ciebie nabija idiotko!
- Czy ty się ze mnie śmiejesz? - rzuciłam oskarżycielsko w jego stronę, a mój nastrój uległ całkowitej zmianie.

- Nie, skądże!- zrobiłem machinalny krok w tył, unosząc ręce do góry. Bo co złego to nie ja. 
 No pięknie Damballah. Zaczepiasz dziewczynę w nadziej, że będziesz mógł sobie z nią pstryknąć zdjęcie, a tu okazuje się, że trafiasz na bóstwo. Tak samo zagubione, bez wyznawców, bez świątyni, bez wiary w twoją osobę, jak ty jeszcze niedawno.

 Dobrze, że to ty będziesz mógł w delikatny sposób ją uświadomić.- Szukasz swoich poddanych?- zapytałem, tłumiąc podły uśmieszek, który od chwili pełzał po moich ustach. Rozejrzałem się po okolicy i nim dziewczyna zdążyła cokolwiek mi odpysknąć ryknąłem, jak kapłan obwieszczający złą nowinę, prezentując przy tym rozpiętość skrzydeł.- Oto twoi Polanie! Już nieodziani w stal, a w sandały, a w dłoniach nie błyszczy im żelazne ostrza, tylko iphony czwartej generacji!- dla tej miny było warto. Co z tego, że zwróciłem uwagę większej ilości osób, niż same bóstwo zimy jeszcze przed chwilą. Odchrząknąłem, siląc się na jakieś głębsze wyjaśnienia.- Zostałaś zdetronizowana przez facetach w zwiewnych ciuchach i bożka korupcji. Witamy w Warszawie. Dwa tysiące lat po tobie.

W tym momencie mnie, jak i wewnętrznej Zołzie opadła szczęka. Obie z otwartymi szeroko paszczami wgapiałyśmy się w chłopaka, który - nie zapominając - jeszcze dosłownie parę minut temu przedstawił się, jako Rafael. Skąd on się urwał? Z choinki? Zołza odzyskując zdolności życiowe skrzyżowała ręce na piersi i pokiwała energicznie głową.
- Nic nie rozumiem - zmarszczyłam czoło, wciąż rozglądając się wkoło. Szukałam natchnienia? Boskiej interwencji? Nie wiem. - Jaka Warszawa? Co to za osada?

 Prychnąłem pod nosem, jednak szybko się opamiętałem. Damballahu cierpliwości dla zagubionej. I tak jest krok przede mną, bo nie wpieprzyła się pod samochód. Jeszcze.- Warszawa? Noo… Jakby tak bardziej na wschód od Gniezdna.- odparłem. Nie studiowałem jakoś dokładnie map tego kraju. Nie zdążyłem. Wolałem się skupić na historii. No i popatrzcie. Nawet się do czegoś to przydało!
- Pociesze cię; też nie mam bladego pojęcia, o co chodzi.- uśmiechnąłem się z własnego marnego żartu.- Ale co wiem postaram się wyjaśnić. Tylko nie tu. Zapraszam cię na kawę.

- W sumie... - uległam chwilowemu zastanowieniu, a Zołza w tym czasie pokiwała jeszcze energiczniej głową, klaskając rozentuzjazmowana w dłonie.
No idźże! Że zaprasza, to zapłaci, a potem niespodziewanie wyjdź oknem z łazienki.
No, wreszcie Zołza gada rzeczowo.
- Okej, zgoda - powiedziałam po chwili, szybko dodając: - Ale ty stawiasz.
Nie myślę płacić, w końcu jestem bóstwem. Pomińmy fakt, że bóstwem w zupełnie obcym mi świecie, tak bardzo różniącym się od mojego, lecz nadal bóstwem. Może dowiem się od niego ciekawych informacji, które pomogą mi przetrwać w tym dziwnym środowisku.

 No niech stracę. I tak wątpliwe, żeby miała pod kiecą ukryte złote monety, by móc je rzucić w obsługę Starbucksie i zawołać władczym głosem „dawaj mi mrożone caffe latte, psie!”, czy coś w tym stylu. To właśnie to tej sieciówki ją zabrałem. Blisko, kawa nawet znośna i obsługa miła, bo jeszcze nikt nie zdążył mi do kupka napluć.
 Całkowicie zlałem fakt, że jej boska osoba, zwróciła uwagę całego lokalu przemykając do stolika w kącie, taktycznie ukrywając się za jej rozłożystą sukienką. Mogła bardziej obsypać się brokatem, a byłaby pierwszym pretendem by zarabiać, jako kula dyskotekowa.
 Kazałem ją siąść i miałem już pytać, co jej przynieś, ale w końcu machnąłem na to ręką i skazałem ją na mój gust, bo wątpiłby, żeby popołudniami popijała ze Słowianami mocną parzoną.
- Co napisać na kubkach?- chłopak z obsługi czekał by w pełni dokonać rytuału parzenia kawy, dzierżąc w dłoni kubek i mazak, który miałby cię z plastikiem połączyć na wieki. Ewentualnie do ostatniego łyka. 
- Bez napisów.- machnąłem dłonią, kątem oka obserwując dziewczynę, czy przypadkiem jeszcze nie zwiała w poszukiwaniu swoich kapłanów.- Albo nie – dodałem po chwili wpadając na pomysł.- na jednym niech pan napiszę zołza.
 Chłopak wzruszył ramionami nie mogąc powstrzymać pobłażliwego uśmieszku, ale wypisał, co sobie zażyczyłem i poleciał lać kawę.  

Rozglądałam się uważnie, chyba jedynie tą czynność powtarzając dzisiaj bez końca. Nie miałam pojęcia, co to za miejsce, do którego zabrał mnie Rafael, jednak mogłam śmiało stwierdzić, że już mi się podobało. Ta cała Warszawa może nie jest taka zła jak na początku myślałam. Wystarczy, że trochę się tu zaaklimatyzuje, a mieszkańcy na pewno rozpoznają we mnie bóstwo!
Wewnętrzna Zołza podniosła na mnie wzrok pełen dezaprobaty, interesując się zaistniałą sytuacją dopiero wtedy, gdy chłopak nakazał wymazać na kubku jej inicjały.
- Zołza? - powtórzyłam, unosząc wysoko brwi. W tym momencie nie miałam pojęcia czy mam się zdenerwować, czy uważać to za dobry żart.

- Dlaczego, by nie?- wzruszyłem ramionami, podsuwając jej część zamówienia. Wgryzłem się w słomkę, siadając naprzeciwko jej.- Nadal nie wiem jak masz na imię. Przedstawiłaś mi się, jako słowiańskie bóstwo zimy. A to miało za dużo literek, więc bałem się, że chłopaczyna z obsługi nadwyręży sobie nadgarstek.

- No tak... - mruknęłam, krzywiąc się nieznacznie. Zdążyłam zauważyć, że w tym świecie ludzie mają inne, nieco normalniejsze imiona, a nie takie, od których można połamać sobie język. Ziuzia?
Wewnętrzna Zołza wzruszyła tylko bezradnie ramionami i wróciła do słuchania muzyki. No tak, bo gdy jest potrzebna nigdy jej nie ma.
- Zuzia - palnęłam po chwili bez namysłu, uśmiechając się szeroko zadowolona z własnej inteligencji, a może głupoty.

- Ładnie.- uśmiechnąłem się lekko. No to z kubkiem nawet byłem blisko, bo pasuje. Zamilkłem na chwilę, coraz intensywniej gryząc plastik, jakby od natężenia śliny na milimetr kwadratowy miało zależeć jak logicznie będę myśleć.- Miałem ci chyba wyjaśnić, co i jak, nie?- w końcu odessałem się od zajęcia, stwierdzając, że najlepiej zacząć od rzeczy podstawowych.- Co wiesz? Znaczy wiesz, jak się tu znalazłaś? Z jakiej przyczyny?

- W sumie mało, co wiem - przyznałam, biorąc łyk swojego napoju zamówionego przez Rafaela, gdzie na kubku widniało wypisane czarnym flamastrem "Zołza". - Byłabym wdzięczna, jeśli powiedziałbyś mi jak najwięcej. Nie mam nawet pojęcia jak się tutaj znalazłam - wzruszyłam ramionami, a moja wewnętrzna Zołza znów pokiwała energicznie głową, potwierdzając moje słowa.

  Skrzywiłem się lekko, nie wiedząc, od czego zacząć. Chyba najważniejsze rzeczy dobitnie wykrzyczałem jej jakiś czas temu.- Jak już wspominałem też nie wiem, o co chodzi. Nie jestem żadnym kapłanem, który ściąga z ulicy zagubione bóstwa. Bo sam należę do tych, co z niewiadomego powodu pewnego dnia zostali zesłani w sam środek zakorkowanego, zakopcowanego śmietnika.- pociągnąłem łyk kawy, by po chwili ciągnąć dalej swoje przemówienie.- I najzabawniejsze, że jest tu takich wielu. Strach kogoś potrącić ramieniem, by ci przypadkiem na łeb klątwy nie ściągnął. Chowają się, kamuflują pod nową twarzą, znajdują prace, mieszkanie. Po prostu zaczynają zachowywać się jak ich dawni wyznawcy. Z różnicą, że od czasu do czasu kogoś przekląć można. 

Przez cały ten czas uważnie słuchałam tego, co chłopak łaskawie tłumaczył mi, abym choć trochę mogła zaznajomić się z arcy trudną zagadką co się tu tak właściwie dzieje. Wewnętrzna Zołza również wydawała się zainteresowana tym, co słyszy, gdyż pozostawiła czytaną przez siebie książkę i w skupieniu wytężała słuch.
- Okej, okej, okej. Rozumiem - mruknęłam po chwili, stykając opuszki palców dłoni. - Czyli stąd nie da się wrócić prawda? A przynajmniej tak myślę, że nikt nie znalazł na to sposobu. Skoro tak... Co ja tu ze sobą zrobię! - wykrzyczałam na cały głos, zwracając tym samym uwagę większości.

Nawet nieźle zareagowała. Nie zaniosła się szlochem, tylko zwróciła uwagę całego lokalu po raz drugi.- Możesz spróbować zdobyć pracę w operetce.- mruknąłem pod nosem, teatralnie grzebiąc w uchu, by podkreślić wysokość decybeli, jakimi przed chwilą potraktowała moje uszy.- Spokojnie. Masz racje z tym, że nie ma powrotu, ale nie ma, czym się przejmować.- prezentacja krzywego zgryzu i jedziemy dalej z pocieszaniem, bo poprzednie słowa nie przyniosły żadnych pozytywnych efektów.- Na pewno znajdziesz sobie jakąś robotę, czy zajęcia, a nawet mieszkanie. Ba! Taki gad jak ja znalazł swój kąt, to taka urocza i charyzmatyczna bogini, nie znajdzie?

Zołza skrzywiła się nieznacznie.
Ty to nawet pracy za kasą nie dostaniesz.
Olałam ją.
- No ba! - wstałam gwałtownie z krzesła, które podsunęło się prawie aż pod samą ścianę i uderzyłam pięścią w otwartą dłoń. - Pewnie, że sobie poradzę! Bóstwo ma sobie nie poradzić? Pfff, pff, pff... - machnęłam nonszalancko ręką, a chcąc zrobić krok prawie straciłam życie przez falbany długiej, bladoniebieskiej sukni. - Ale nie z tą kiecą, ludzie drodzy.
Okradnij kogoś, będzie zabawniej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz