piątek, 31 lipca 2015

Jedna z dłuższych dróg do domu

Mihno okazał się doskonałym przewodnikiem, a na dodatek bardzo spokojnym. Tadashi nigdy nie miał do czynienia z takim psem, a ten był niczym prawdziwy stróż i przewodnik. Nie zdziwiłby się, gdyby pies ten znał każdy zakątek Warszawy lepiej od niego. Idąc piaszczystą ścieżką wzdłuż brzegu rzeki, wkrótce dotarli na chodnik przy drodze. Chłopak ufał psu bezgranicznie, prowadząc dziewczynę za rękę. Pierwszy raz nawet szedł w miarę wyprostowany, nie chcąc narobić jej wstydu swoim towarzystwem. Przez to dodał sobie jeszcze kilka dodatkowych centymetrów, jeszcze bardziej ją przewyższając. Wiatr się wzmagał, co chwila oferując im bardzo silne podmuchy. Choć Koroshio tego nie widziała, dotychczasowe białe chmury znikały gdzieś zupełnie po innej stronie niż ta, w którą zmierzali. A zmierzali prosto pod ciemne, ciężkie niebo. Na całe szczęście deszcz jeszcze ich nie zastał, a i znacznie bystrzejszy niż jego słuch rudowłosej nie złapał żadnych grzmotów.
- Może zdążymy przed burzą. Daleko mieszkasz? - Zapytał, ściskając mocniej jej dłoń.
- Niedaleko. Dwadzieścia minut, gdy idę sama. Z tobą za pewne będziemy tam dwa razy szybciej - powiedziała cicho, nie uśmiechając się już do niego. Nie dlatego, że była na niego zła, czy nie podobało jej się towarzystwo Tadashiego. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że tu jest przy niej. To było coś innego. Dziwny ścisk żołądka, wywołany przez nachodzące ją w myślach złe przeczucia. Była pewna, że to przez załamującą się pogodę. Bała się, że nie zdążą przed burzą. Nie wiedziała, że świat ostrzega ją przed czymś o wiele gorszym.
Pies postanowił poprowadzić ich jedną z szybszych dróg, jakby wyczuwając zbliżające się, gęste chmury. Skręcili więc z głównej drogi, z racji niedzieli i tak mało ruchliwej o tej wieczornej porze. Czarnowłosy nie był tym zachwycony, gdyż idąc pomiędzy starymi kamienicami, w brzuchu ciążyło mu dziwne uczucie.
- Mihno na pewno idzie dobrą drogą? - Spytał, chcąc się upewnić. Po chwili poczuł, jak mała kropla deszczu rozbija się o jego nos. Zaczynało kropić, tak więc zwierz przyspieszył nieco kroku. Brunetowi ani trochę nie podobała się ta okolica, zwłaszcza, że nigdy tędy nie chadzał, więc gdyby się zgubili... mogłoby zrobić się naprawdę nieprzyjemnie.
- Skoro Mihno ją wybrał musi być dobra. On się nigdy nie myli - powiedziała cicho, a jej głos zdawał się ginąc w coraz licznych dźwiękach bębnieniach o dach domów kropel deszczu.
- Chodźmy więc... - ścisnął jej dłoń i ruszyli żwawszym krokiem, a raczej czarnowłosy niemal ciągnął ją, gwałtownie przyspieszając. Mijali kolejne uliczki, kiedy deszcz zaczął padać bardziej rzęsiście. W pewnym momencie jednak czarny labrador zatrzymał się, a w pierwszej chwili czarnowłosy nie zrozumiał, o co mu chodzi. Już chciał zapytać psa, co się dzieje, kiedy dostrzegł obiekt, a raczej obiekty niepokoju. Zaraz począł węszyć inną drogę, chcąc się wycofać, jednak było już za późno. Po raz kolejny podziwiał inteligencję tego stworzenia i wybaczył mu ten błąd, kiedy banda dresiarzy niebezpiecznie skierowała się w ich stronę. - Mihno, Kor... chodźcie - szepnął cicho, skręcając gdzieś w bok, gdyż cofanie się zbyt bardzo zwróciłoby uwagę nieznajomych osobników. Tym razem to on popełnił błąd - trafił bowiem w ślepą uliczkę i wejścia na tyły kamienic, a grupa rosłych mężczyzn i tak obrała ich sobie za cel. Stojąc w deszczu, po chwili zagrodzili im drogę. 
- Miły spacer w deszczu, zakochańce? 
Pięknie. Pomyślał Anubis, czując, że właśnie wdepnął w bagno, a raczej w ruchome piaski. Z bagna jeszcze wykaraskać się dało, a z tej śmiertelnej pułapki bez pomocy kogoś z zewnątrz - już nie. Gdzieś z oddali zagrzmiało, kiedy najwyższy z grupy stanął twarzą w twarz przed czarnowłosym. Przy nim chłopak czuł się tak mały i bezbronny, że nagle poczuł przemożną chęć ucieczki. Ale ni było sensu ani udawać, iż nie wiedział, o co obcemu, a raczej najprawdopodobniej wandalowi, chodzi. 
- Wyskakiwać z kasy, ale już.
Mihno zaczął głośno ujadać i szczerzyć kły w stronę obcych. Koroshio stała przerażona, cała trzęsąc się ze strachu i ze wszystkich sił próbowała wcisnąć się w znajdującą się za nimi ścianę. Swój wariujący puls czuła nawet w opuszkach palców, szczególnie, gdy jeszcze mocniej zaczęła ściskać dłoń chłopaka. - Dashi... Co się...dzie-je...? - wyjąkała. W tym samym momencie powietrze przeszył grzmot, przyprawiając Koroshio o jeszcze szybsze bicie serca. Nie wiedziała kiedy puściła dłoń bruneta i boleśnie uczepiła się jego ramienia, niczym mała pijawka. - Dashi... - załkała, oddychając coraz szybciej. Bała się. Naprawdę się bała, jak jeszcze nigdy w życiu. I to już nie tylko burzy, ale także o życie własne i chłopaka.
Instynktownie osłonił dziewczynę własnym ciałem, a psa uciszył gestem dłoni. Nawet nie wiedział skąd nagle w nim taka odwaga, choć szanse wyjścia całym z tej sytuacji były niemal zerowe, czego w pełni go uświadomiono. 
- Nie mamy pieniędzy - odparł spokojnie, lecz spokój ten zabrzmiał niemal niebezpiecznie. Ten lodowaty głos, mroczna aura... Koroshio z całą pewnością ją wyczuła. - Dlatego prosiłbym, abyście nas przepuścili - dwukolorowe ślepia utkwił prosto w twarzy mężczyzny, przeszywając go spojrzeniem. Może to była jego taktyka na odstraszanie innych, tego sam nie wiedział, ale o jednym się przekonał - nie podziałała. Silne łapsko bandyty wnet zacisnęło się na kołnierzu jego koszulki, a on sam został brutalnie oderwany od rudowłosej, a następnie pchnięty wprost na pobliskie śmietniki. Wypuścił przy tym smycz Mihno, chwilowo ogłuszony. Miał jedynie nadzieję, że pies nie zaatakuje nikogo, gdyż z całą pewnością skończyłoby się to dla niego tragicznie.
- Dashi! - krzyknęła panicznie. Koroshio straciwszy oparcie w chłopaku, który był jej jedynym punktem odniesienia, całkowicie się zagubiła. Zmęczona strachem, który pochłoną jej wszelką energię i radość do życia, upadła bezwładnie na mokry beton. Nie wiedziała jakim cudem wymacała ręką smycz, którą już po chwili mocno trzymała w swojej dłoni, by przyciągnąć do siebie psa. Wtuliła się w czarne futro Mihno i zaczęła cicho płakać. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się wokół niej dzieje. Burza przytępiła jej słuch, odbierającym tym samym jedyny sposób postrzegania świata jaki miała. Trafiła w pustą i bezkresną ciemność, nie wiedząc na dodatek co się dzieje z Tadashim.
- Doprowadzasz ślicznotkę do płaczu, kolego - powiedział z ironią jego napastnik, podnosząc go zaraz z ziemi równie brutalnie, co go tam postawił. Przy nim był niczym mrówka, całkowicie bezbronna, dodatkowo lekka jak piórko. Mógł nim do woli rzucać jak szmatą, a on i tak nic by tutaj nie zdziałał. Gdyby był sam, z łatwością przemieniłby się w szakala i uciekł, jednak... teraz nie mógł. Nie kiedy Koroshio tutaj była, czuł się za nią odpowiedzialny i tak zresztą było, a widząc ją płaczącą i tak zrozpaczoną... przecież nie widziała nic. W tej chwili to ona była najbardziej bezbronna i narażona na niebezpieczeństwo. 
- Trzymaj się Mihno i uciekaj stąd! - Krzyknął do niej, próbując wyrwać się z niemal morderczego uścisku. - Mihno! Zabierz panią! - Podejrzewał, że pies mógł go nie zrozumieć... znajdował się w martwym punkcie. Bez wyjścia. Musiał ratować Koroshio.
Splunął osiłkowi prosto w twarz. Ten, zaskoczony tym, puścił bruneta, natychmiast przecierając oczy. Chłopak wykorzystał okazję, łapiąc za jakiś metalowy pręt, bądź raczej rurkę, znaleziony obok śmietnika. Zamachnął się z całej siły, uderzając mężczyznę... a ten krzyknął głucho i padł na ziemię. Cios wymierzył idealnie w głowę. Jednak nie dostrzegł krwi. Miał tylko nadzieję, że facet to przeżył.
- Słyszysz?! - Obejrzał się za nią, jednak w tym momencie spotkał spojrzenie pozostałych członków grupy. Do tej pory jedynie się przyglądali, pewni, że ich szef załatwi im trochę zielonego na odrobinę dopalaczy bądź czegokolwiek, czym się raczyli. Widząc nieruchomego kumpla na mokrym i zimnym asfalcie, w pierwszym momencie zupełnie nie wiedzieli, co się stało. 
- Ten szczeniak... zabił szefa... - odezwał się jeden z nich, jakby z przerażeniem, jednak... wyciągnął zza pasa nóż. 
Domyślał się, że rudowłosa go nie posłucha... dlatego jedynie zacisnął silniej palce na pręcie, gotów się bronić, a raczej bronić właśnie ją. Serce tłukło mu się w piersi jak szalone, a on przeczuwał już, co może zaraz nastąpić. Jednak drugi z bandytów zatrzymał nożownika.
- Lepiej się stąd zgarniajmy, nim znów złapią nas psy - warknął do niego.
- Najpierw daj mi zatłuc tego gówniarza!
Nim spostrzegł, już wdarł się do bójki. I to nie jeden na jednego, a najwidoczniej nie tylko facet z nożem chciał pomścić swojego towarzysza. Mihno ujadał głośno, kiedy prócz grzmotów burzy w głowie rudowłosej brzmiały odgłosy walki... nie miała bladego pojęcia, co się dzieje dopóki nie usłyszała głośnego krzyku jej przyjaciela.
- Cholera, Łysy! Zabierajmy się stąd! Lepiej niech nie znajdą nas z trupem!
Zgarnęli osiłka, który dostał od bruneta w głowę...  a potem już wszystko ucichło. Pozostał jedynie dźwięk deszczu.
Koroshio przez dłuższą chwilę nawet nie drgnęła. Starała przebić się przez ten deszcz i usłyszeć chociażby najcichszy dźwięk świadczący o obecności Tadashiego. Jednak poza bębnieniem deszczu i przyśpieszonym biciem własnego serca nie była w stanie usłyszeć nic. 
 - Dashi...? - zaczęła drżącym głosie. Tak bardzo cię o niego bała. Wiedziała, że to tylko przez nią postanowił walczyć z tymi bandziorami, niż ratując swoje życie, a także zdrowie i uciekać. Wiedziała, że jej nie zostawił. Dlatego tak bardzo była pewna, że coś poważnego mu zrobili, że się nie odzywa. Za pewne stracił przytomność, gdy zbyt mocno uderzyli go w głowę. Innej opcji nie brała nawet po uwagę. - Dashi! - krzyknęła nieco głośniej, ocierając łzy i krople deszczu z twarzy.
W rzeczywistości znajdował się zaraz przy niej, jednak przez dłuższą chwilę po prostu leżał, starając się złapać oddech. Unormować go choć odrobinę, by móc cokolwiek powiedzieć, gdyż nie był w stanie się ruszyć, a jedynie delikatnie podnieść. Po raz kolejny ciężko wypuścił powietrze z ust. Zaciskał palce na paskudnie krwawiącym boku. Czerwień sączyła się przez jego koszulkę, rozmyta przez deszcz, spływała asfaltem. Słysząc jej głos, odczuł ogromną ulgę. Nic jej nie zrobili. Dzięki bogom, odwrócił ich całą uwagę od niej. Pomimo bólu rozwarł powieki, podnosząc się z trudem na łokciu, by na nią spojrzeć.
- Mihno... chodź tutaj... - wydukał ledwo, widząc, iż stulony pies siedzi przy niej. Jeśli on tutaj przyjdzie, przyprowadzi i Koroshio. 
- Dashi! - zawołała szczęśliwa dziewczyna, nie będąc nawet świadoma w jak ciężkim stanie jest brunet. Dziewczyna usłyszawszy jego prośbę skierowaną do psa niemal natychmiast go puściła. Zwierz podszedł do Tadashiego dość powoli, tak by pełzająca za nim na czworakach właścicielka mogła spokojnie za nim nadążyć i odnaleźć drogę do przyjaciela. - Dashi... - powtórzyła po raz kolejnym jego imię, gdy jej ręka natrafiły na jego dłoń. Od razu splotła swoje palce z jego, mocno go przy tym ściskając - Dashi, wszystko w porządku? Powiedz mi co się dzieje? 
Młoda Rabickówna nie czekała długo na odpowiedź, choć nie padła ona bezpośrednio z ust nastolatka. Jej nozdrza uderzył nieprzyjemny, metaliczny zapach. Zapach krwi. 
- Dashi... Ty jesteś ranny - jęknęła, a głos zaczął jej drżeć na nowo - Nie bój się. Już dzwonię po karetkę. Zaraz tutaj będą. Nic ci nie będzie. Zobaczysz. - Trudno było powiedzieć do kogo tak naprawdę kieruje te słowa. Każdy człowiek zdecydowanie powiedziałby, że tym sposobem stara się podtrzymać bruneta na duchu. Jednak ktoś znający ją lepiej domyśliłby się, że poza tym sama próbuje się uspokoić. Niespodziewanie, złapał ją mocno za dłoń.
- Nie - tchnął ledwo. Z trudem utrzymywał spokojny oddech, to było kluczem. Ale on i tak już wiedział, co jest na rzeczy. Przyjął to z niejaką ulgą, licząc jedynie na to, że zdoła powstrzymać dziewczynę od wezwania pomocy. - W porządku. Nic... nic mi nie jest... - położył się z powrotem na ziemi, a jego uścisk zelżał. Jęknął żałośnie z bólu. Ozyrysie, dlaczego mnie musi się to przytrafiać? Zaklął w myślach chłopak, czując smak własnej krwi w ustach. Jął cicho kaszleć, nie chcąc się obrzydliwą posoką zachłysnąć. Puścił dziewczynę całkowicie. - Nie rób... nie rób nic, proszę - wydyszał, jego oddech stał się niemożliwie ciężki. - Najlepiej... idź do domu, słyszysz? Idź...
Deszcz jedynie rozmywał krew bardziej, barwiąc uliczkę szkarłatem. Nie miał pojęcia, co dalej zrobić... przecież zaraz tutaj po prostu umrze, w jej towarzystwie. A następnie zmartwychwstanie jak zawsze. Już jął układać w głowie plan, jak jej to wytłumaczy. Ale wszystko brzmiało irracjonalnie. 
- Przestań opowiadać głupoty! Potrzebujesz pomocy! - krzyczała przez łzy, czując jaka cała trzęsie się z zimna, strachu o niego i wściekłości. Jak on w ogóle mógł tak mówić. W ogóle się sobą nie przejmował, przez cały czas myśląc tylko o niej - Nigdzie się nie wybieram, rozumiesz?! Nie zostawię cię! Nigdy! Pozwól mi sobie pomóc! Pozwól mi ciebie uratować! Proszę cię... 
Jednak tym razem już nikt jej nie odpowiedział. 

czwartek, 30 lipca 2015

Ufam Tobie oddając Ci moje oczy

- Ej... nie musisz się ze mnie śmiać - burknął, pocierając policzek. Nie uraziła go tym, wręcz przeciwnie... podniosła na duchu. Jedyne, czego teraz w życiu najbardziej się obawiał, to sprawić jej przykrość. Spotkali się dopiero drugi raz, a brunet czuł, jakby znał dziewczynę całe życie... wreszcie czuł, że ma jakieś życie tutaj, w świecie ludzi. Ma dla kogo żyć... i nawet przez chwilę zapomniał, kim tak naprawdę jest. Kogo udaje. - Nie wiem dlaczego miałbym traktować cię jak nie-normalnego człowieka. Jesteś cudowną osobą, Koroshio. 
Dziewczynie trudno było ukryć ciepło, które zagnieździło się w jej sercu, gdy Tadashi złapał ją za rękę, a które w chwilach takich jak ta wypływało na światło dzienne w postaci szkarłatnych plamek na policzkach. Czuła się naprawdę doceniona, a przez to szczęśliwa, jak już dawno nie była. 
 - Ja? Cudowną osobą? Nie żartuj sobie ze mnie. - zaczęła, chcąc ukryć własne zmieszanie - Ty jeszcze nic o mnie nie wiesz, ale nie martw się, już niedługo poznasz mnie. Będę cię nękać i napastować. Ciągle do ciebie wydzwaniać, pisać bezsensowne wiadomości, a nawet nachodzić cię we własnym domu. Zobaczysz, zatruję ci życie swoją osobą. Będę tobą manipulować i wykorzystywać cię, aż w końcu zaczniesz przeklinać dzień, kiedy to postanowiłeś zaufać niewidomej dziewczynie. - powiedziała na niemal jednym oddechu, nie mogąc powstrzymać cichego chichotu. Chcąc dopełnić swoją dziecinną groźbę wystawiła mu język, robiąc to jednak zbyt blisko, tak że zamiast stać się powodem jej kpin, został polizany w policzek. 
- Próbujesz udawać Mihno, czy co?! - Parsknął nagle głośnym śmiechem, nie mogąc już tego powstrzymać. Nigdy w całym swoim życiu się nie uśmiechał. A tym bardziej nie śmiał. To było mu... obce. A zarazem wspaniałe. Wiedział, że to wspaniałe. - W takim razie będę tylko na to czekać. Pragnę cię jedynie uświadomić, iż jestem wysoko odporny na trucizny - rzekł całkowicie poważnie. - Najpierw musisz zdobyć mój adres zamieszkania oraz numer telefonu, nie bądź taka pewna siebie!
- Co ja słyszę? Pan Ponury umie się śmiać. Mało tego, mogę się założyć, że już od dłuższego czasu się uśmiechać, co nie, twardzielu? - Zapytała żartobliwie i znów pstryknęła go palcami, tym razem jednak trafiając w cel - Szkoda, że musiałam się jednak posunąć aż do lizania twojej nieogolonej twarzy. Jestem pewna, że rozcięłam sobie język o tą twój męski zarost. Nie sądzisz, że zdradzenie numeru, to dobra rekompensata? 
- Męski zarost?! Jaki męski zarost?! - Fuknął z oburzeniem, przesuwając dłońmi po własnych policzkach. No cóż, jakąś odrobinkę szorstkie były. Ale uważał to za lepsze niż jakiś dziewiczy wąs bądź cokolwiek tego rodzaju. - I ja... się wcale nie śmieję... - dodał ciszej, spuszczając z tonu. - Nie musisz zmuszać się do lizania mnie po twarzy, jeśli chcesz mój numer. Wystarczy poprosić. 
- A kto powiedział, że się zmuszałam? Może naprawdę postanowiłam udawać Mihno. Hm... Tylko psu raczej nie dadzą psa przewodnika. - powiedziała zamyślona, rzucając pływającym w wodzie ptakom ostatnie okruszki chleba. Przyjemnie się jej z nim rozmawiał. Zadziwiająco ufała mu, choć nie wiedziała o nim kompletnie nic. Czuła jednak, że mogła powiedzieć mu wszystko, a on by zrozumiał jak nikt. - Wracając do tego numeru, dostanę jakiś kontakt do ciebie? Wolałabym mieć możliwość poinformowania cię o przetrzymywaniu mnie w domu. Nie chciałabym, byś znów marnował przeze mnie swój czas. Znaczy... - znów się speszyła, rumieniąc się cała. Po raz kolejny zagalopowała się i powiedziała za dużo, nie myśląc zbytnio nad konsekwencjami - O ile w ogóle chcesz się jeszcze ze mną spotkać. 
- Głupiutka jesteś, wiesz? - Poczochrał ją po włosach, tak jak ona niedawno jego. Tyle że jej bujna, ruda czupryna, rozczochrana, przesłoniła całą twarz. Wyciągnął z kieszeni poobdzierany telefon o pękniętym ekranie. Doń doczepiony był phonestrap w postaci krzyża... a raczej pewnego egipskiego symbolu, dokładniej mówiąc, ankhu.W jego mitologii hieroglif ten oznaczał po prostu życie. Pomimo takiego kawału czasu, jaki spędził w tym świecie, nie potrafił zapomnieć o poprzednim życiu. - Jeśli podasz mi swój numer telefonu, to do ciebie zadzwonię. Dobra?
Dziewczyna z uśmiechem i wciąż lekkimi rumieńcami na policzkach, energicznie pokiwała głową. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś, by zaraz bez zająkniecia wyrecytować mu swój numer telefonu. Zaraz po tym do ich uszu dobiegły dźwięki dzwonka telefonu. Tym razem jednak melodia była inna, choć również zawierała w sobie nieco elementów obcej kultury. - Jaka jest twoja ulubiona mitologia? - zapytała znienacka, zaskakująco sprawnie zapisując nowy numer w kontaktach - Pytam, bo chciałabym dopasować to twojego kontaktu odpowiedni dzwonek. Dzięki temu zawsze będę wiedziała, że to ty dzwonisz. Tak, mam bzika na tym punkcie. Takiego samego jak na truskawki. - dodała, chcąc sprostować swój dziwny dobór dzwonków.
Drgnął. Przez całą rozmowę z Koroshio ani na chwilę nie myślał o swoim pochodzeniu, a ona tak nagle wyjechała z tak absurdalnym pytaniem. Rzecz jasna, dla normalnego człowieka zapewne stanowiłoby to zwykłe pytanie o zainteresowania, jednak czarnowłosy panicznie bał się, że ktoś mógł odkryć jego prawdziwą tożsamość, a wówczas nie miał pojęcia, co mogłoby się wydarzyć. Dlatego więc, kiedy usłyszał to pytanie, niemal zszedł na zawał. A było to całkiem możliwe, bowiem dnia dzisiejszego jeszcze nie zaliczył zgonu spowodowanego klątwą.  
- M...mitologia? - Zapytał raz jeszcze, chcąc się upewnić, a przy tym zająkał się zupełnie tak samo jak przy ich pierwszym spotkaniu. Jak gdyby w jakiś sposób znów go onieśmieliła. - Chyba... chyba egipska... - rzucił krótko, bez zastanowienia. Co innego mógł powiedzieć? 
- Egipska mówisz? Hm... A to ciekawe. Mało ludzi ma swoją ulubioną mitologię, a jeszcze mniej wybiera egipską. Zwykle jest to grecka, bo tylko ją znając z lekcji historii - westchnęła zamyślona, chowając w końcu telefon z powrotem do torby - Dlaczego akurat egipska? 
Wzruszył ramionami. Kretyn. Mógł sprytnie uniknąć temu mówiąc, że się tym po prostu nie interesuje. Teraz już wpadł po uszy.  Już się z tego nie wykaraska.
 - Po prostu... jakoś wierzenia Greków nigdy mnie nie interesowały. To samo tyczy się Rzymian. Fascynują mnie mitologie starożytnych kultur, jednak to właśnie egipska najbardziej mnie wciągnęła - wytłumaczył jej, nie dając po sobie poznać, jak bardzo go tym zakłopotała. - A twoja? Jaka jest twoja ulubiona? 
 - Moja? Chyba nie ma takiej. Każda jest według mnie bardzo interesująca i z chęcią słucham, gdy rodzice czytają mi o nich. Jednak muszę przyznać, że wcale nie dziwię ci się twojemu wyborowi. - zaczęła, bawiąc się wolnym kosmykiem. Zawsze to robiła, gdy mówiła o czymś co ją interesuje, a historia bóstw wszelkiego rodzaju z całego świata, była dla niej naprawdę czymś magicznym. - To z jaką czcią Egipcjanie otaczali śmierć i jak poważnie traktowali swoje drugie życie w zaświatach, a raczej poprzedzający je sąd. Świadczyć może o tym nawet ich księga umarłych. Najbardziej jednak zastanawia mnie fakt, dlaczego krzyżowali niektóre swoje bóstwa ze zwierzętami. To trochę dziwne, nie sądzisz. Bo w końcu, gdyby oni naprawdę istnieli, to mogę się założyć, że Re wcale nie miałby głowy sokoła, czy Thot głowy ibisia, albo jak Anubis szakala. To przecież takie dziwne. No, ale może właśnie przez to ją lubię. - dodała na koniec, podsumowując swój krótki wykład uśmiechem - Pewnie cię zanudzam, co?
- Nie. To co mówisz jest bardzo interesujące... - odwzajemnił jej uśmiech. - Nie wszystkie bóstwa przestawiano z głowami zwierząt. Przykładowo, Izyda i Neftyda były pięknymi kobietami. Każdy bóg ma jakiś swój symbol. Szakale, a raczej psy, pilnowały grobowców w starożytnym Egipcie, aby dzikie hieny nie odkopywały zwłok. Dlatego ja... - w ostatniej chwili ugryzł się w język. O mało co nie złożył zdania, które twierdziłoby, iż to on jest Anubisem. Czuł się w towarzystwie rudowłosej tak swobodnie, że całkowicie przestał uważać na to, co mówi. sprawnie jednak z tego wybrnął. - Dlatego jako opiekun i strażnik zmarłych Anubis przedstawiany był z głową szakala.
Koroshio jednak nie dała tak łatwo się zbyć. Dzięki swojemu wyczulonemu słuchowi, wyraźnie słyszała każde słowo Tadashiego, bez trudu wyłapując to "ja". Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, robiąc to tak tajemniczo, że chłopak mógł spokojnie zacząć się zastanawiać, jaki szatański pomysł wpadł jej do głowy. 
 - Ha! Wiedziałam! - krzyknęła nagle i bez ostrzeżenia, podekscytowana dźgając go palcem w ramię - Rozgryzłam cię. Przede mną nie ukryjesz się tak łatwo, Anubisie - dodała, niemal znów przyprawiając go o zawał serca - Nie martw się. Nikomu nie powiem. Będę milczeć jak grób. W końcu swoi muszą się nawzajem wspierać, nieprawdaż? Tak, ja też lubię się utożsamiać z bogami, choć to naprawdę dość dziwne zajęcie.
Gdyby czarnowłosego podłączono do urządzenia monitorującego prace serca, aparatura zdecydowanie przyprawiłaby o ból głowy swoim piszczeniem na znak zatrzymania się tegoż organu całą okolicę. Miał ochotę ją zamordować. Tak, zamordować, udusić, utopić, cokolwiek, a Mihno chyba go przejrzał, ponieważ łypnął nań wyjątkowo groźnie. Zbladł do barwy kredy, słysząc, jak go nazwała, jednak ostatecznie odetchnął głęboko, czując jak ręce trzęsą mu się niczym u chorych na Parkinsona. 
- Nie nazywaj mnie tak, Kori - burknął, jakby obrażony, choć w rzeczywistości uspokajał się po tym ciężkim przeżyciu. - Jeszcze ktoś weźmie nas za chorych psychicznie. 
- Przestań, przecież nikogo poza nami tutaj niema. - zawołała radośnie, szturchając go przyjacielsko w ramię. Jednak przelotne dotknięcie go wystarczyło, by przestała się śmiać i spoważniała. - Wszystko w porządku, Dashi? Cały się trzęsiesz. Coś się stało? Źle się czujesz? - zapytała z troską w głosie, szukając jednocześnie jego trzęsących się dłoni, by jakoś wesprzeć go na duchu.
Kiedy złapała jego dłoń poczuła, że naprawdę okrutnie się trzęsie. Z pewnością nie było to spowodowane chłodnym wiatrem zwiastującym najpewniej burzę, gdyż drgawki były znacznie silniejsze. To wszystko przez to, iż przez chwilę myślał, że jakimś magicznym sposobem odkryła jego prawdziwą tożsamość. 
- Nie wiem - odparł, całkowicie szczerze. - To chyba z nerwów...
- Denerwujesz się czymś? A może to przeze mnie? Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować, ani sprawić ci przykrości - wyznała, skruszona i nieco mocniej ścisnęła jego dłoń.
-  Nie, nie, w porządku! - Uśmiechnął się zaraz, odwzajemniając uścisk dłoni. - Naprawdę. Tak już po prostu mam. Coś jak tik nerwowy.
W rzeczywistości powód jego strachu był prosty. Gdyby jakimś sposobem umarł przy niej, nie znalazłby już na to żadnego wyjaśnienia. Najbezpieczniej więc byłoby po prostu siedzieć i nie ruszać się z tej ławki, jednak w powietrzu wisiało nowe niebezpieczeństwo - burza. Koroshio na pewno też zdała sobie już z tego sprawę, chociażby przez zapach powietrza, silny wiatr oraz zaduch. Porażenie piorunem z pewnością należało do ciekawszych śmierci. 
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Szybko puściła rękę bruneta i przyciągnęła ją bliżej do siebie, czując, że to teraz ona zaczyna się trząść. Nie chciała, by wiedział, że boi się burzy, choć sama mówi o tym po prostu jak o niechęci do deszczu i huku, który rani jej czuły słuch. Wszystko właśnie się do tego składało. Zbyt dużo głośnych dźwięków i intensywnych zapachów, a do tego braku możliwości ujrzenia zagrożenia napawały ją lekkim strachem i niepokojem. 
- Muszę... wracać. Zaraz się... rozpada i... rodzice będą się martwić. - wydukała, starając się ukryć drżenie głosu. 
Jej towarzysz spojrzał na nią, nieco zaskoczony tą reakcją. Szybko zorientował się jednak, co jest tego przyczyną... i znów sięgnął po jej dłoń, tym razem wstając z ławki. 
- Chodź, Kori - powiedział cicho, a w jego głosie wyczuła troskę. Chęć opieki nad nią całkowicie przesłoniła jego lęk przed śmiercią, przez co się uspokoił. - Odprowadzę cię do domu.
- Uhm... Nie trzeba. Dam radę. Nie chcę ci zawracać głowy. - powiedziała, wstając. Trudno było jej jednak ukryć radość, która zawitała do jej serca, gdy sam zaoferował swoją pomoc. Dzięki trzymającej jej rękę dłoni strach przed burzą uciekł jakoś na bardziej boczny tor. Nie chciała mu się jednak narzucać. Zawsze starała się być samodzielna na ile tylko potrafiła. Nie lubiła obarczać innych swoimi problemami i to dlatego tak często uciekała od ludzi, by schować się nad rzeką razem ze swoją dysfunkcją. 
- Nie gadaj tylko chodź - prychnął, choć tak naprawdę się uśmiechał. - Mihno nas poprowadzi, prawda? Z chęcią zobaczę, gdzie mieszkasz.
Nie chciał mówić jej, że odkrył jej lęk przed burzą. Nie uważał tego za potrzebne. Nie chciał również być dla niej przesadnie miły, po prostu... im więcej czasu mógł z nią spędzić, tym szczęśliwszy się czuł. Poza tym, jak sama to powiedziała, chciał być dla niej osobą, która mogłaby się o nią troszczyć. 
- No dobrze. - powiedziała w końcu, wpychając mu w wolną dłoń smycz psa, obdarzając go przy tym ciepłym uśmiechem - Prawda, prawda. Zaufaj mu, tak jak ja ufam tobie oddając ci moje oczy. 

środa, 29 lipca 2015

Znów mnie przestraszyłeś

Jutro też tu będę.
Anubisie.
Anubisie.
Rude włosy znikały poza zasięgiem jego wzroku.
Znikały, jakby ich właścicielka miała zaraz rozpłynąć się w promieniach letniego słońca.
Jutro też tutaj będzie. Miała być. Ale nie było jej. Żegnała się z tym szerokim, pięknym uśmiechem. Wydawał się być miły i uroczy, jednak widział w nich drwinę. Ten słodki głos przepełniony ukrytą ironią. Jutro też tu będę. Zapach truskawek.
Nawet przez sen pamiętał go doskonale. Mocny zapach truskawek, jednych z jego ulubionych owoców. Perfumy, mgiełka, bądź szampon do włosów... A może po prostu naturalnie tak pachniała? Ten koszmar męczył go dzień w dzień już od ponad dwudziestu dni. Tak, dla czarnowłosego był to prawdziwy koszmar, bowiem wracając do domu znad rzeki jakaś cząstka niego wierzyła, że ona naprawdę nazajutrz ponownie tutaj przyjdzie. Że nie zapomni. Ale najwidoczniej zapomniała. Każdy człowiek o nim zapominał, podobnie jak w niedługim czasie każdy człowiek przestał wierzyć w jego istnienie. Przecież stanowił zaledwie maleńką cząstkę kultury, i to nie świata, a małych, starożytnych Egipcjan. Wszystko znikało z biegiem czasu.
Kiedy rozwarł oczy, wyrywając się z tegoż podłego snu, po prostu wpatrywał się pusto w sufit dwubarwnymi ślepiami, uprzednio nawet nie drgając. Utrata możliwości zawarcia jakiejkolwiek znajomości była dla chłopaka ogromnym ciosem. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak, jak teraz. Czuł, jakby mu coś odebrano. Tak wielka pustka nie męczyła go nawet wtedy, gdy Ozyrys pozbawił go tytułu pana śmierci i rozkładu. Zabawne... pomyślał, ze znużeniem opuszczając powieki. Po nieprzespanej nocy, usnął dopiero o świcie. W końcu bał się ciemności, toteż nocną porą wolał mieć oczy i uszy szeroko otwarte . Przynajmniej przespał dobre osiem godzin, gdyż jego rozklekotany zegarek wskazywał godzinę popołudniową. Wakacje. Tak dobrze spało mu się o tej porze, przy szeroko rozwartym oknie, w nocy przynoszącym dużo ochłody. Podniósł się z twardego łóżka, stawiając bose stopy na posadzce. Dziś również pójdzie nad rzekę. Tak, będzie przychodził tam dzień w dzień, jak robił to od początku wakacji, siedział całymi godzinami w nadziei, że może szczęśliwym zbiegiem okoliczności na nią wpadnie. Na Koroshio.
W ciągu ostatnich dni większą część jego zgonów zdecydowanie stanowiły samobójstwa. Rozsmakował się w dużych ilościach tanich tabletek nasennych i antydepresyjnych, celowo łykając je garściami na noc, co by uśmierzyć ból, a także pozbyć się klątwy na najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Tym razem jednak miał pecha. W opakowaniu została jedna, samotna tabletka, zdecydowanie niewystarczająca tak naprawdę na nic. Westchnął. Do wypłaty jeszcze trochę, a on nie miał grosza przy duszy. Musiał się obejść bez wspomagaczy. Jak co dzień wziął prysznic. Ubrał się, zakładając swoje podarte, czarne dżinsy. Dziurawe, pobazgrane markerem trampki, a także wygniecioną, ciemną koszulkę z nadrukiem jakiegoś popularnego zespołu. Takie ciche emo z niego było. A cóż uczynił potem? To co zawsze. Udał się nad rzekę.

To był kolejny upalny, wakacyjny dzień. Słońce od rana świeciło niemiłosiernie, a wiatr odpędzał wszelkie chmurki pozostawiając niebo wciąż czyste niczym łza. Skwar dawał się wszystkim we znaki, lecz każdy starał się go znosić na swój własny sposób. Państwu Rabickim najbardziej odpowiadało pozostanie w swoim spokojnym, dużym domu, rozkoszując się chłodem płynącym z klimatyzacji. Niestety nawet maszyny kiedyś mają dość gorąca i tak jak można było się tego spodziewać wiatrak niedługo przestał działać skazując rodzinę na gotowanie się w czterech ścianach. Zaskakująco był wśród nich ktoś, kto niezmiernie cieszył się z tego powodu. Koroshio siedziała na swojej ulubionej ławeczce nad brzegiem rzeki i jak to miała w tradycji, karmiła kaczki. Już bardzo dawno tu nie była, a wszytko to przez nadopiekuńczych rodziców, którzy słysząc o ostatnich wypadkach w mieście postanowili zrobić ze swojej córki więźnia w jej własnym pokoju. Ale przecież to była Warszawa, stolica, a w nich zawsze coś złego się działo. Niestety jednak dopiero dzięki zepsutej klimatyzacji mogła w końcu wyjść do ludzi. Nie bolało by jej to tak bardzo, gdyby nie fakt, że coś komuś obiecała, a ona zawsze stara się słowa dotrzymać. Poza tym naprawdę polubiła tego zupełnie sobie obcego chłopaka i naprawdę chciała zamienić z nim jeszcze choć kilka słów. Szkoda pewnie, że on raczej zdążył już o niej zapomnieć, za pewne nawet nie przychodząc następnego dnia w to samo miejsce.
Podczas gdy kaczki skubały kawałki chleba rozmoczonego w wodzie, jej czarny stróż, dotychczas siedzący przy jej nodze, podniósł się, uważnie wypatrując czegoś po drugiej stronie rzeki. Z gardzieli labradora jęło wydobywać się głośne warczenie, a następnie także szczekanie, kiedy zidentyfikował prawdopodobnie niebezpieczne i problematyczne stworzenie, które również zaczęło ławeczkowiczów obserwować. To był szakal. Szakal o czarnej sierści, łudząco przypominający mieszankę dzikiego wilka i jakiegoś psa. Poruszał się tak cicho, że przewodnik dziewczyny zdał sobie sprawę z jego obecności dopiero, gdy wyczuł jego zapach. Jednak zwierzę zaraz zniknęło w krzakach. Nie znaczyło to jednak, że skupienie Mihno uległo rozproszeniu, co to, to nie. Po kilku minutach znów jął ujadać, lecz tym razem mniej wrogo. Ścieżką bowiem kroczył ktoś o znajomym już psu zapachu. Koroshio poruszyła się niespokojnie, natychmiast zwracając się w stronę szczekającego psa. Dopiero wtedy zdegradowany bóg mógł zobaczyć jej ciepło zielone oczy i rozrzucone po nieco bladej twarzy piegi. Miała na sobie jasno błękitną, prostą tunikę, z koronkami na jej skraju. Rude włosy związała miała w koński ogon, jednak kilka kosmyków pozostało luzem, delikatnie powiewając powietrzem. Dziewczyna lekko zadrżała. Wyrwana nagle ze swojego spokojnego świata przeraziła się nie na żarty, czując, a nawet niemal słysząc szalejące w jej piersi serce. Bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Wszystkie straszne rzeczy, przed którymi ostatnio obsesyjnie ostrzegali ją rodzice nagle powróciły, wywołując u niej strach przed nieznajomym. Strach, który jednak powoli znikał, wraz ze zbliżającym się do niej chłopakiem. 
- Tadashi? - zapytała niepewnie.
Tak. To był on. Może nie widziała go, jednak Mihno rozpoznał go bez problemu. Zdołał zaliczyć go już do tych godnych zaufania, dlatego chłopak zyskał specjalną przepustkę w postaci pozwolenia zbliżenia się do jego pani. A takiej okazji teraz nie mógł przepuścić. Serce waliło mu niespotykanie dotąd, jakby zaraz miało nie nadążać z tłoczeniem krwi do jego żył. Kiedy tylko ją zobaczył, właśnie tak szybko zaczęło bić. Natychmiast popędził jej na spotkanie, w ciele szakala przemierzając nawet płytszy odcinek rzeki. Na szczęście jego ciemnie ubrania nadal pozostały suche. 
Zbliżał się coraz szybciej. Ławka już o krok. Ona na niej siedzi. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zestresowany i przerażony się poczuł. Zupełnie tak, jak za pierwszym razem, gdy ją spotkał, ale teraz ten strach był inny. Ten stres przypominał bardziej nieznośne motylki w brzuchu, a każdy krok powiększał tylko wielką już gulę w jego gardle. Nie odezwał się. Nie potrafił, ale kiedy już przemierzył ostatni krok, z szalejącym sercem ujął dłoń dziewczyny, dając jej znak swojej obecności.
Rudowłosa wzdrygnęła się lekko, czując znienacka łapiącą ją zimną dłoń. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać. Szybko przyzwyczaiła się jego przyjemnie chłodnej skóry i sama zacisnęła swoje palce na jego ręce. 
- Przestraszyłeś mnie. - powiedziała do niego z wyrzutem w głosie. Jej serce wciąż nie chciało wrócić do swojego normalnego rytmu. Powodem tego nie był już jednak strach. - Ale... Przyszedłeś. - powiedziała, po chwili i uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc zatuszować swoją wcześniejsze zachowanie - Nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę.
Odwzajemnił uścisk palców, jednak po chwili poczuł się niezręcznie odczuwając, iż rudowłosa nie rezygnuje z własnego uścisku. Chcąc nie chcąc, posłał własne piegi w niebyt, zakrywając je szkarłatnym rumieńcem.
- Widocznie jestem aż tak straszny - odezwał się w końcu, po chwili milczenia. Jego głos wydawał się jeszcze bardziej cichy i zachrypnięty niż ostatnim razem. Bardziej smutny. - Ostatnim razem też cię wystraszyłem - dodał cicho.  
- Albo raczej ja jestem taka bojaźliwa. - westchnęła cicho, starając poprawić mu w jakiś sposób humor. Wyraźnie słyszała w jego głosie smutną nutę, która w tak piękny dzień mogła oznaczać tylko tyle, że coś się stało. - Zresztą, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, prawda? A teraz czuję, że jesteś smutny, a ja chciałabym wiedzieć dlaczego. Coś się stało?
Usposobienie i zachowanie dziewczyny było dlań niczym największa magia. Sposób, w jaki przewiercała się przez jego myśli i duszę, stanowił  niewyjaśnioną tajemnicę. Przez chwilę nawet bał się, że lada moment odkryje jego tajemnicę. Ale to przecież tylko człowiek, prawda?
Uwolnił jej dłoń z swego uścisku, zaciskając palce na kolanach. Siedział obok niej, na tej ławce... pomimo tylu dni to było ich zaledwie drugie spotkanie, chłopak nie potrafił wydusić z siebie najmniejszego dźwięku, słowa, które wyraziłoby to, co łazi mu po głowie. Wbił różnobarwne tęczówki w wodę.
- Przychodziłem tutaj codziennie... wiesz? - Rzekł cicho, zaczynając prosto z mostu, jednak wstrzymywał się z wyrażaniem większych uczuć.
Rudowłosa zadrżała cała, słysząc jego pytanie. Coś w niej zapłonęło, jakiś ciepła myśl, że czekał tu na nią każdego dnia, która jednak szybko zgasła. Zrozumiała jak wielką krzywdę mu zrobiła. Siedział na tej ławce i czekał na nią, tylko po by zrozumieć, że ona już nie przyjdzie. Zawsze sam. - Przepraszam. To wszystko przez moich rodziców. Traktują mnie jak małe dziecko. Może gdyby cię poznali i zrozumieli, że ma się mną kto opiekować, to by pozwalali mi częściej wychodzi z domu. - powiedziała, nim zdążyła się ugryźć w język. Dopiero po chwili doszły do niej jej narzucające się mu słowa. Niemal natychmiast oblała się rumieńcem. - Uhm... Znaczy wiesz... Jeżeli w ogóle kiedykolwiek chciałbyś się ze mną spotkać. Ja zrozumiem, jeżeli nie. W końcu nie jestem jak wszystkie inne dziewczyny. Nie chcę się narzucać i w ogóle. Nie obrażę się, jeżeli powiesz nie. - Wpadła w słowotok. Tak miała zawsze, gdy wpadała w panikę i traciła głowę. Zagadanie ludzi na śmierć było jej sposobem na zatuszowania swojej gafy.
Jej towarzysz uśmiechnął się smutno. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak wielki kamień ściągnęła z jego serca.  Jak wielką radość mu sprawiła tymi słowami. Wówczas poczuł przemożną chęć ponownego uściśnięcia jej dłoni. Chciał ją trzymać już zawsze, tak jak powiedziała sama, by wiedziała, że ma się nią kto opiekować.
- Po prostu sądziłem już, że... że po prostu o mnie zapomniałaś - wyznał. - Każdy o mnie zapomina. To już stan rzeczy, do którego przywykłem... miałem przyjść tutaj ostatni raz. I... jak widać, opłaciło się to. Żałowałbym, gdybym nie przyszedł. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- W takim razie dzięki Bogu, że klimatyzacja nam zdechła - zaśmiała się dość głośno, chcąc zarazić chłopaka swoim dobrym humorem. Czuła jednak, że nie będzie łatwe zadanie. - Hej... Nie mogłabym zapomnieć o podglądającym mnie z krzaka chłopaku, który przyprawił mnie niemal o zawał serca. Nie ma tak dobrze - zawołała wesoło, dźgając go łokciem w brzuch. Miała nadzieję, że trafiła właśnie w brzuch - Tak łatwo się mnie pozbędziesz, Dashi. Mogę mówić na ciebie Dashi, prawda?
- Ałć? - Uniósł brew, czując przyjazne szturchnięcie. Zdołał się nawet delikatnie uśmiechnąć... na Ozyrysa, jak mu tego brakowało. Jej głosu. Jej uśmiechu. Bogowie. Dziękowałby im teraz na kolanach. - Oczywiście, że możesz... a ja? Jak mam mówić do ciebie? Koroshio to trochę długie imię. Jeszcze zaplącze mi się język. 
- Hmmm... Tato nazywa mnie swoim króliczkiem, z znajomi ze szkoły mówią mi marchewa. Wiesz. Przez włosy. Podobno mają taki sam kolor - powiedziała dość lekceważącym i obojętnym tonem, jednak wciąż pełnym życia - Możesz mówić mi Kori. Albo Kor, jeżeli wolisz - dodała szybko, sądząc, że może nie chce się z nią tak bardzo spoufalać. 
- Rzeczywiście, trochę podobne... - ośmielił się zauważyć, dotykając delikatnie jej włosów chudymi palcami. Dziś już nie pachnął szlugami. Ewentualnie tylko odrobinę. Woń tę w całości zakrył jego dość silny, przyjemny męski zapach. A ona? Ona pachniała truskawkami, dokładnie tak samo, jak to zapamiętał. - Lubisz truskawki? - Zapytał. - Kori?
Uśmiechnęła się radośnie, słysząc jak ją nazwał, nie używając przy tym ani grama kpiny. Poza tym przyjemnie jej się zrobiło, gdy dotknął jej włosów. W przeciwieństwie do innych ludzi lubiła jak ktoś bawi się jej kosmykami. 
 - Lubię. Nawet bardzo, a niektórzy powiedzieliby, że mam nawet obsesję na ich punkcie. Ale nie słuchaj ich. To nie prawda. Jestem zupełnie zdrowa. No... Przynajmniej fizycznie - zachichotała, nabijając się z własnej przypadłości. Nie miała nigdy z tym żadnych trudności. Wręcz przeciwnie, śmiech pomagał jej to zaakceptować. - Yhm... Dashi... - zaczęła nieco niepewnie, dość mocno się przy tym rumieniąc - Mogłabym cię dotknąć? Chciałabym wiedzieć jak wyglądasz. 
Jesteś naprawdę tak piękna... Szkoda, że tego nie widzisz. Pomyślał. Nie mógł wypowiedzieć tego na głos, choć tak bardzo chciał. Zwłaszcza kiedy jej piegi znikały pod słodkimi, różowymi plamami miał wrażenie, że patrzy na księżniczkę.
- Potrafisz sobie tak to wyobrazić? - Zaciekawił się, nie do końca rozumiejąc, na jakiej zasadzie jego towarzyszka chcę dokonać rozeznania. Jednakże zdobył się na odwagę i niepewnie ujął jej dłoń, kładąc na swoim bladym policzku.
- Tak myślę. A przynajmniej to sobie wmawiam. - odpowiedziała mniej pewnie niż dotychczas. Nikt jeszcze nie pytał jej o coś takiego, za pewne nie chcąc jej dołować i odbierać nawet niby tak prostą umiejętności. Koroshio nie przejęła się jednak tym pytaniem. Zamiast tego zaczęła swoją wędrówkę po jego twarzy, starając się ułożyć w głowie jego obraz. Delikatnie przejechała opuszkami palców po jego chłodnej skórze, czując pod palcami kłujący poranny zarost. Zaczęła dokładniej dotykać jego twarzy znajdując na niej zdecydowanie za bardzo wydatne kości policzkowe, co za pewne świadczyło o tym, że jest bardzo chudy. Potem jego nie za duży i nie za mały, ale lekko zadarty nos od którego przeszła wyżej, uważając przy tym by nie wsadzić mu palca do oka. Zdążyła odkryć jeszcze, że ma niskie czoło i nieco wysunięty podbródek. Na sam koniec zostawiła jego usta, zimne i suche, a do tego niezwykle popękane. Usta, od których oczekiwała czegoś zupełnie innego, a które według niej tak bardzo nie pasowały do całości. - Chyba mi się udało. Nawet więcej, myślę, że jesteś nawet całkiem przystojny, choć powinieneś nabrać nieco ciałka. - dodała, czochrając mu dość długie włosy. Wreszcie ktoś odgarnął mu denerwującą grzywkę z czoła. Uśmiechnął się dosyć smutno, choć jej komplement czule trafił w jego serce. Postanowił więc dopełnić dodatkowo swój własny opis, aby jego znajoma, a może i wkrótce przyjaciółka, mogła go sobie jeszcze lepiej wyobrazić.
- Mam czarne włosy - poinformował ją, próbując jakoś wrócić rozczochrane kosmyki na swoje miejsce. - I strasznie dużo piegów na twarzy. Ogólnie, to jestem strasznie blady - westchnął. Czuł się dziwnie opisując własną osobę. Prócz oznaczania się wyzwiskami takimi jak "idiota" czy "kretyn", raczej nigdy nie skłaniał się do głębszych opisów. - I... moje oczy są dziwne - dodał.
- Hmm? Dlaczego dziwne? Co w nich takiego dziwnego? Świecą w ciemności jak u kota? A może strzelają laserami jak u komiksowych bohaterów? - zapytała z ciekawością i szerokim uśmiechem wymalowanymi na twarzy. Postanowiła przemilczeć fakt i nie mówić mu, że nazwy kolorów o których mówił jej samej nie mówią nic. Trudno wiedzieć cokolwiek o barwach, gdy nigdy w życiu się ich nie widziało. Wolała jednak by o tym nie wiedział. Tak bardzo się starał, że nie mogła tak po prostu odebrać mu tej satysfakcji. 
Po prostu tak się w to wciągnął, tak dobrze czuł się w jej towarzystwie, że nawet o tym zapomniał... o tym tak drobnym, ale jakże znaczącym fakcie. Całkowicie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Po prostu... są inne - próbował jej jakoś wyjaśnić. - Mają... dwa różne kolory... - a wypowiadając to słowo, odkrył swój błąd. Natychmiast się speszył, niemal przyprawiając sam siebie o zawał serca. - Przepraszam... przepraszam, Koroshio, ja... zapomniałem, że ty... wybacz mi... - ugryzł się w język, odsuwając niego od niej. Domyślał się, że poczuła się urażona.
- Hm? O czym ty mówisz, Dashi? Za co mnie przepraszasz? - zapytała, postanawiając udawać, że nie ma zielonego pojęcia o co chodzi. Jeżeli ją przejrzy, zawsze może powiedzieć, że się z nim droczy. - O czym zapomniałeś? - dodała po chwili, na to pytanie najbardziej pragnąc uzyskać od niego odpowiedź.
Zacisnął palce na kolanach. Trzymała go w szachu. Nie wiedział już, co ma powiedzieć. Każde słowo mogło być tym ostatnim krokiem wprost na ukrytą minę. Pokręcił głową.
- N...nic - zająkał się, tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. - Nieważne...  
- Głupi jesteś, wiesz? - powiedziała, cicho się przy tym z niego śmiejąc. Chcąc mu jeszcze nieco dokuczyć, pstryknęła go palcami w policzek, choć tak naprawdę jej celem był jego nos. - Nie musisz się wstydzić tego i myśleć, że będę płakać tylko dlatego, że zapomniałeś, że nie widzę. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jest osoba, która potrafi traktować mnie jak normalnego człowieka, i że jesteś nią właśnie tu, głupku.

środa, 8 lipca 2015

I'm alone...forever. ~ Sigyn


Natalia Piątek/Sigyn
24 lata/dużo
Warszawa/Asgard
22 grudzień/nie wiadomo
Aktorka teatralna/bogini wierności i deszczu
Istnieję, bo istnieje on, kiedy zabijecie jego rozpadnę się też ja...
Jej imię brzmi Sigyn, bogini z mitologii nordyckiej. Kojarzycie ją zapewne tylko z jednego powodu - jest żoną Lokiego. Gdyby nią nie była pewnie mało kto z was znałby jej miano. Można więc powiedzieć, że istnieje tylko dlatego, że wśród nas jest nasz kochany bóg kłamstwa.
Urodziła się w Asgardzie, jako jedna z wielu mało znaczących bóstw. Nigdy nawet nie myślała, że może mieć jakąś rolę w całej tej historii. Żyła bez zmartwień, jedynie spacerując po ogrodach jednego z Dziewięciu Królestw. To wszystko, cała ta sielanka została jednak zbezczeszczona przez największy błąd w jej życiu. Miłość.
Była jedyną, która zdołała zaakceptować wszystkie, a jest ich sporo wady boga kłamstwa Lokiego. Tolerowała wszystkie jego występki z przymrużeniem oka, zawsze broniąc jego imienia przed innymi bogami. Zawsze się przez to im narażała. Oni nie rozumieli dlaczego go broniła, w końcu ją też krzywdził.
Wszyscy dookoła odradzali jej tę miłość, mówili by sobie odpuściła, on w końcu nie wie co to szczere uczucie. Nawet Thor, Tyr, sam Odyn kierując się troską o dziewczynę usiłowali wybić jej to z głowy, ale Sigyn pozostawała ślepo zakochana i wierna.
Wielokrotnie jednak za tą miłość płaciła. Ilekroć Loki naraził się innym to jej się dostawało. Skargi, obelgi, niekiedy nawet wymachiwanie pięściami, ale ona milczała. Po co mu mówić? On i tak ma to gdzieś.
Nigdy też nie odczuła specjalnie czy ją kocha czy nie. Nawet jej wciskał same kłamstwa, zdradzał i tak na prawdę praktycznie go nie było...
A to co się stało po śmierci Baldura...
Do dzisiaj ma tę bliznę.
Zawsze jednak była, wspierała go i pozostawała wierna do samego końca. Kiedy to zamknięto go we więzieniu to ona ustępowała mu w cierpienia, zbierając jad do misy. I tak przez tysiąclecia, aż uciekł i pozostawił ją samą sobie.
W Mitgardzie pojawiła się chcąc odpocząć od wiecznych nerwów i pozbierać się z depresji. Niestety nie potrafiła już wrócić. Początkowa panika z czasem zniknęła, a została zastąpiona dziwnym spokojem. Podjęła decyzję by zacząć żyć na nowo. Z dala od bogów, bliżej ludzi, tak aby wmieszać się w tłum. Oczywiście, że jej się udało.
Dziś jest polką, Natalią Piątek i często grywa we warszawskich teatrach, skąd jest znana. Czasem pojawi się w jednym ze znanych seriali. Jest warszawską, niezwykle lubianą celebrytką.
I wszystko było pięknie póki znów nie spotkała Lokiego.
Tyle, że on jej nie poznał.
Albo znowu ją oszukał.

Natalia jest 24-letnią młodą i , nie oszukujmy się, piękną kobietą. Posiada jasną, czystą skórę, niemal bez żadnej skazy. Jej policzki często są ozdobione różowymi, nieco dziecięcymi rumieńcami. Oczy posiada duże, błyszczące błękitem nieba i nieokiełznaną radością. Praktycznie zawsze na jej twarzy gości uśmiech, którym obdarza praktycznie każdego. Ma pełne, malinowe usta, za którymi chowa się szereg białych zębów. Długie, jasne blond włosy, sięgające jej do pasa. Zazwyczaj są proste i rozpuszczone, ale kiedy ma taki kaprys to plecie je we warkocz, tak jak za dawnych czasów w Asgardzie, wówczas te przez dobry tydzień są pofalowane i nieokiełznane.
Jest niewysoka, gdyż ma zaledwie 168 centymetrów wzrostu i dość szczupła, bo waży ledwo 48 kilogramów. Nie ma jakiegoś określonego stylu ubierania. Nosi wszystko, ale najbardziej lubuje się w pastelowych kolorach.

Sigyn jest "delikatna jak kwiat", jak to ją wielokrotnie określał Odyn. I choć to stwierdzenie bardzo ją denerwuje, to nie mija się z prawdą. Bogini należy do niezwykle wrażliwych, delikatnych i naiwnych osób, które niezwykle łatwo zranić czy zawieść. Jest krucha, wielokrotnie sprawia wrażenie, że wystarczy jej tylko dotknąć by się rozsypała w drobny mak. Wbrew pozorom nie jest aż tak słaba psychicznie. Potrafi wiele znieść i wiele unieść na swych chudych, słabych barkach.
Zazwyczaj emanuje euforią i ciepłą aurą. Jest przyjacielska, uprzejma i miła, co w jej wykonaniu ani trochę nie wygląda sztucznie. To doskonała słuchaczka, zawsze pomoże, doradzi albo chociaż pocieszy. Altruistka.
Wspominałam, że naiwna? Często ufa osobom, którym nie powinna, co zawsze źle się dla niej kończy. Trzeba by było ją wiecznie przestrzegać i pilnować niczym nieusłuchaną nastolatkę, ale i tak zrobi po swojemu. Jest uparta, i zawsze dojdzie do wyznaczonego sobie celu. Tyle, że nie po trupach. Nienawidzi okrucieństwa i zawsze staje po stronie słabszych. Troche mimozowato czyż nie? No ale nawet ona ma wady, jej też zdarza się powiedzieć za dużo lub być wredną. Wpływy kochanego męża.Sigyn to bogini wierności, ze względu na tę niezwykle silną cechę jej charakteru, dlatego też nie cierpi fałszywości czy kłamstwa. To też czyni ją przeciwieństwem Lokiego. Potrafi wyczuć intrygi czy złe zamiary innych, a przynajmniej niegdyś potrafiła. Dziś uczy się tej techniki na nowo, ale ciągle zdarzają jej się pomyłki, więc nie polega na swojej intuicji. Podczas gdy Loki jest utożsamiany z ogniem, Sigyn jako przeciwieństwo - z wodą. Potrafi kontrolować wodę i jako bogini deszczu - przywoływać deszcz. Zazwyczaj nie potrafi bawić się lodem, chyba, że jest rozzłoszczona, wtedy może posłać na ciebie niezwykle uciążliwą gradową chmurkę. Po za tym jest dość ... słaba. Ani szybka, ani wytrzymała, ani silna.
Tak właściwie to...
...chyba nikomu już niepotrzebna.


  • Boi się ognia
  • Potrafi też oddychać pod wodą, ale często o tym zapomina
  • Uwielbia sok pomarańczowy i kawę
  • Ma spore grono wielbicieli, ale ona ciągle się waha czy wdać się w jakiś związek...
  • Nanna jej nienawidzi.
  • Kiedy się denerwuje to drga jej prawa powieka.
  • I pada grad
  • Frigga i Odyn ją uwielbiają.
  • Pięknie gra na skrzypcach.
  • Czasami jak jej coś odwali to przywołuje deszcz i tańczy na deszczu...
  • Jak nie ma kasy to żebrze od szwagra.
  • Unika Lokiego.
  • Kocha Hollywood Undead oraz Deuce'a!


Chętna na wątki i powiązania! Ktoś musi mi ją pocieszyć, bo Loki się nie nada...jak zawsze c:
GG-31355459

czwartek, 2 lipca 2015

Notka organizacyjna 2

Hej, hello, cześć i czołem!
Informujemy was o nadchodzącym wydarzeniu. W Warszawie (czyt. na blogu) odbędzie się koncert!
O tym kto wystąpi, zdecydujecie sami. Po prawej stronie bloga pojawi się ankieta. W niej, oddając dwa głosy, zdecydujecie które gwiazdy wystąpią na scenie. Wydarzenie to odbędzie się w sierpniu.

Pozdrawiamy ~Administracja

środa, 1 lipca 2015

Give me smile that I've never seen. Give me hope that I've never felt...

Uraczyło go ciche śpiewanie ptaków. Powoli uciekał z objęć ciemności, chcąc wrócić do świata żywych. Ćwierkanie było bardzo kojące dla jego uszu, zwłaszcza, że jeszcze nie do końca wracała do niego świadomość. Gdy odzyskał ostrość wzroku, zielone gałązki pełne liści i korony drzew również stały się przyjemnym widokiem. Nie aż tak złe miejsce wybrał sobie na dzisiejszy zgon.
Czas wstawać, Anubisie... chyba pozwoliłeś sobie na odrobinkę zbyt długą przerwę.
Z początku tego nie odczuwał, ale miarowo odzyskując przytomność, w końcu to do niego dotarło. Fakt, jak bardzo boli go każdy mięsień ciała, spróbował podnieść dłoń z zamiarem sprawdzenia godziny na kiepsko działającym zegarku, jednak nie bardzo mu się to udało. Zdecydował jeszcze trochę poleżeć w tej bezsilności, trawa i mech pod jego plecami tworzyły całkiem wygodne posłanie. Dopóki jakiś robal nie wlezie mu do ucha.
Po prostu uwielbiam to uczucie. Kiedy nagle urywa ci się film, zapadasz w ciemność. Budzisz się po kilku sekundach, nic nie pamiętając, a wszystkie niedawne zdarzenia uważasz za sen. Czujesz, jakbyś wybudził się nagle z długiej, spokojnej drzemki, a tak naprawdę minęła zaledwie minuta. Standardowe pytania: Gdzie jestem? Co się stało? Przestają mieć jakikolwiek sens. To samo dzieje się codziennie. Ta monotonia staje się śmieszna. 
Brunet bardzo lubił rozmawiać sam ze sobą. Spowodowane było to mniej więcej tym, że do nikogo innego ust nie otwierał. Choć nie wypowiadał słów na głos, o wiele częściej w jego głowie trwały rozległe dyskusje niż bąknął proste "dzień dobry" do kogokolwiek na ulicy.
Wydaje ci się, że masz szansę zmienić wszystko to, co twój umysł uznał za wytwory wyobraźni. Lecz takiej szansy nie ma. Nigdy jej nie ma. A co tym razem?
- Życie jest do dupy... - wymamrotał gardłowo w końcu, po czym zamrugał kilkakrotnie, nie przyzwyczajony do brzmienia własnego głosu. Kiedyś był przecież inny. Nie zmęczony stresem, nie ukazujący zniszczonej psychiki i skrajnej niechęci do życia właściciela. Nie zjechany toną nikotyny oraz całonocnymi, rozpaczliwymi błaganiami o koniec tego wszystkiego. 
Co tym razem? Zapytał sam siebie po raz kolejny, wreszcie odnajdując siłę, by podnieść odrętwiałe ciało do pozycji siedzącej. Powoli, choć coraz bardziej pewnie, przeniósł wzrok na własne dłonie. Długie i wychudzone, kościste palce o bardzo ładnych paznokciach w całości pokrywała zaschnięta krew. Domyślał się z łatwością, do kogo należy. Do niego, rzecz jasna. Podobnie miała się sprawa co do jego ulubionego swetra, który aktualnie miał na sobie - delikatny, jasnobrązowy materiał nadal był wilgotny w dotyku od szkarłatnej posoki. Największa plama znajdowała się na prawym boku, a towarzyszyła jej pokaźna dziura. Jednak po żadnej ranie nie było śladu, została jedynie paskudna blizna. Czarnowłosy nie potrafił zrozumieć, co takiego właściwie miało miejsce. Kto mógłby strzelać do niego? Na pewno żaden napalony myśliwy, w końcu kopnął w kalendarz w środku sztucznego lasu niedaleko autostrady. Raczej żaden łowca dzikich zwierząt się tu nie pałętał. O dziwo, nie znalazł nigdzie również pocisku lub choćby jego odłamków. Przez chwilę przestraszył się, gdy w jego głowie pojawiła się myśl, iż może rana zaleczyła się, kiedy kula tkwiła w jego ciele? Na szczęście nic na to nie wskazywało. Przeniósł dwukolorowe spojrzenie na swój ręcznie skleciony zegarek na rzemyku, a ten oznajmił mu o zbliżającej się godzinie piątej po południu.
Świetnie, pomyślał, z trudem stając na nogi. Wybrał się do lasu około trzeciej nad ranem, tak więc jednak nie przeleżał tutaj kilku minut czy sekund. A cały dzień. Przynajmniej dzisiejszy dead end mam już z głowy. Prychnął cicho, zirytowany. Sięgnął drżącą dłonią do kieszeni po prawie pustą paczkę papierosów, a wyciągnąwszy jeden, zapalił go starą zapalniczką i ruszył przez las, depcząc wiosenną trawkę zniszczonymi, pobazgranymi markerem trampkami. Najtańsza możliwa paczka z zatęchłego warszawskiego kiosku... Nie miał na co wydawać pieniędzy. Przecież czynsz za mieszkanie nie był ważny, oszczędności na zakup jedzenia nie grały roli, prawda? Dopóki starsza pani Gawlak cierpiała z powodów kręgosłupa, a piegowaty pomagał jej wnosić zakupy na piętro i wieszać pranie, jakby nagle zapominała o tym, że mija data opłat za wynajem. I po co tracić zielone na jedzenie, skoro się nie je? Lepiej wrzucić pieniądze w błoto, a raczej w tytoń. Cóż miał poradzić, skoro dym go uspokajał?
Wypaliwszy papierosa, zorientował się, że zbliża się do ścieżki, którą tu przybył. Dlatego zadeptał szluga cienką podeszwą, a po chwili szakal o ciemnej sierści mknął między drzewami.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując na niebie najpiękniejszy obraz jaki widziały ludzkie oczy, będący kombinacją ciepłych barw pomarańczu, żółci i różu z chłodnym błękitem. Nad rzeką jednak nie było już nikogo, kto mógłby podziwiać ten magiczny widok. Za to ktoś kto z chęcią i zainteresowaniem słuchał śpiewu ptaków oraz szumu wody był całkiem niedaleko. Wysoka dziewczyna siedziała na zniszczonej ławeczce znajdujące się w niewielkiej odległości od rzeki, wyciągając piegowatą twarz w stronę ostatnich promieni słonecznych. Miała przymknięte oczy i gdyby nie jej spontaniczne ruchy ręki, która co jakiś czas rzucała kaczkom do wody okruchy chleba, można by pomyśleć, że zasnęła. Długie, rude włosy, delikatnie to się podnosiły, to opadały na drobne ramiona, targane przez delikatny, letni wietrzyk. Ubrana była w lekką koszulę o zgniłozielonym kolorze oraz dżinsy i czarne glany botki. Uśmiechnęła się lekko, czując pod dłonią mokry nos swojego towarzysza. Czarny labrador siedział tuż przy swojej pani z wypiętą do przodu piersią, jakby chciał oznajmić całemu światu, że jest najlepszym stróżem na świecie i nikomu nie da skrzywdzić dziewczyny. Być może to z jego powodu czarnowłosy chłopak zamarł w pół kroku, stojąc po pas w wysokich krzakach. Uznał, że pies tym bardziej rzuciłby się na niego, gdyby pozostał w postaci szakala. Dlatego sprawnie i bez żadnego problemu stanął z powrotem na dwie nogi, wracając do zakrwawionego, dziurawego swetra, przetartych, czarnych dżinsów oraz różnokolorowych, heterochromicznych tęczówek. Dopiero gdy zmrużył oczy przez zachodzące słońce zdał sobie sprawę, że może lepiej byłoby uciekać przed wielkim labradorem, niż tłumaczyć się niczego nie świadomej dziewczynie, dlaczego wygląda jakby dopiero co kogoś zamordował? Lub sam został zamordowany? Bo przecież został. Im dłużej stał w tych krzakach, pogrążając się w swoich głębokich myślach, tym więcej okazji miał pies, by zwęszyć jego zapach. A dzięki lekkiemu wietrzykowi już zwęszył na pewno.
Pies poruszył się niespokojnie, natychmiast napinając wszystkie mięśnie, co nie uszło uwadze Koroshio. Słuchała uważnie każdego nerwowego kroku przyjaciela, który z zawziętością węszył w poszukiwaniu intruza. Serce jej na moment stanęło, kiedy labrador znieruchomiał, milknąc na ułamek sekundy, by chwilę później zacząć głośno ujadać. Natychmiast odwróciła się w kierunku, z którego dobiegało szczekanie psa, nieświadomie otwierając przy tym oczy. Nie miało to jednak dla niej żadnego zdarzenia, gdyż jej martwe, oliwkowe oczy jeszcze nigdy w jej życiu nie były w stanie czegokolwiek dostrzec. 
- Kto tam jest? - krzyknęła, starając się ukryć strach, choć i tak głos jej lekko zadrżał - Kim jesteś?
"Intruz" podniósł dłonie w geście poddania się, jakby ktoś znów miał do niego strzelać, a na szczekanie psa niemalże podskoczył. Zagryzienie przez wielkiego labradora również podpadało pod możliwość klątwy, jednakże na całe szczęście, obejmowała tylko jeden zgon w ciągu dnia. A był pewien, że takowy już zdołał zaliczyć. Z utratą pamięci co prawda, ale... zawsze. Po raz pierwszy otworzył usta, by wybrnąć z tej sytuacji, widząc, że rudowłose dziewczę patrzy w jego stronę. Jednak zaraz uderzyły do jego głowy te dwa pytania, które zadała, i nagle jakby żarówka zapaliła się nad jego małym rozumkiem. To pies przewodnik. A dziewczyna jest niewidoma. W takiej sytuacji poczuł się o wiele pewniej i bezpieczniej, nie licząc znajdowania się na celowniku czarnej bestii.
- W... w porządku! - Wydukał na tyle głośno, by rudowłosa go usłyszała. - Nic ci nie zrobię! Nie mam złych zamiarów! -  Choć nadal był roztrzęsiony bo utracie przytomności, lub dokładniej mówiąc - po zmartwychwstaniu - musiał doprosić się nieznajomej o odwołanie swojego pupila. Co chwila przenosił wzrok z właścicielki właśnie na zwierzaka, jednak gdy ten zaprzestał powarkiwać, skupił dwukolorowe tęczówki na jej postaci.  
Koroshio długo się wahała zanim postanowiła uspokoić psa. Była sama na obrzeżach miasta miasta, gdzie nikt nie mógłby jej przyjść z pomocą, gdyby chłopak postanowił zrobić jej jednak krzywdę. Jednak jego przerażony głos, który wskazywał na to, że boi się równie mocno co ona, ukoił nieco jej nerwy, każące sercu się uspokoić. 
- Mihno! Cicho! - krzyknęła stanowczo na psa, a ten natychmiast umilkł nie przestając jednak wpatrywać się w bruneta, szczerząc do niego ostre kły - Mihno! Noga! - dodała dziewczyna, klepiąc się ręką po udzie. Jak poprzednim razem, labrador grzecznie wysłuchał swojej pani i w mgnieniu oka przycupnął przy jej nogach, nie tracąc jednak gotowości do ewentualnego ataku na podejrzanie wyglądającego osobnika - Przestraszyłeś mnie. - wyznała po chwili z lekkim wyrzutem.
- W...wybacz - wyjąkał ciszej, gramoląc się z krzaków. Odpowiedział dopiero po chwili, gdyż... musiał to przyznać, zagapił się. Zagapił się, wpatrując w rudowłosą, która w tym ciepłym świetle zachodzącego słońca wyglądała niemal jak bogini. No cóż, na pewno nie bogini z jego mitologii, gdyż głowy krowy raczej nie posiadała, za to... za to mogła pochwalić się śliczną, słodką twarzyczką i tymi pięknymi włosami, o cudownych oczach nie wspominając. Tak przynajmniej pomyślał czarnowłosy, a gdy zdał sobie z tego sprawę, oblał się delikatnym rumieńcem. Gdy już wygramolił się z krzaków, odczepiając nogawkę czarnych jeansów od kolczastego krzewu jeżyn, zbliżył się niepewnie w stronę dziewczyny. - Nie mam złych zamiarów - powtórzył już nieco pewniej, otrzepując się z kurzu. Jego głos był całkiem przyjemny dla uszu, nieco ochrypły i zmęczony, jednak nie widząc, jak wyglądał jego właściciel, wydawał się być całkiem ciepły.
- Wiem. - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć nad swoją odpowiedzią. Coś w środku jej mówiło, że chłopak mówi prawdę. Nie wiedziała czy spowodowane było jego przyjemnym dla jej czułego słuchu głosem czy jeszcze czymś innym. Mimo chwilowego strachu przed nim, postanowiła mu teraz zaufać. Może potem będzie żałować jeżeli ją okresie, zgwałci czy nawet zabije, ale teraz nie miała jakoś ochoty o tym myśleć. Może była trochę głupia i nie odpowiedzialna lub po prostu naiwna, ale po prostu nie była w stanie inaczej się wobec niego zachować. - Jestem Koroshio - zawołała radośnie, mając nadzieję nawiązać nową znajomość - A ty, jak masz na imię?
Anubis nie był jak inni bogowie. Choć tak jak w wielu przypadkach, ludzie przestali w niego wierzyć, naprawdę lubił te istoty. Teraz sam znajdował się w takim ciele. Przecież przez setki, tysiące lat siedział i ważył na szali ludzkie serca, określając ich czystość i miarę grzechu. Nadal potrafił to zrobić w wielu przepadkach. Dostrzec czyste intencje, wyczytać zamiary z serca. Ona miała czyste serce. I bardzo wielkie zresztą. W końcu to dzięki niemu mogła poznawać innych, nie mogąc opisać ich od razu za pomocą wzroku. I wcale nie sądził tak dlatego, że jej osóbka tak bardzo go zauroczyła.
Uśmiechnął się krzywo. Koroshio, tak? Chyba jednak mamy jeszcze więcej wspólnego... 
- Tadashi - przedstawił się, widząc jak pełna energii i radosna była. Widział już, że mógł jej w pełni zaufać. Ale on ufał wszystkim ludziom. Ponieważ był po prostu naiwnym bogiem. Ale to już inna historia na inny herbaciany wieczorek. Odrzucił od siebie wszelakie możliwe źródła niebezpieczeństwa i stanął naprzeciw rudowłosej, dopiero teraz dostrzegając jej słodkie piegi... sam posiadał niemal identycznie. Niepewnie uścisnął jej dłoń, lecz szybko ją cofnął. Nie chciał odstraszyć nowej towarzyszki swoją kościstą ręką, pierwszej towarzyszki w jego życiu, zresztą. Wszystkich zawsze odstraszał, bał się podejść do kogokolwiek... a teraz wyczuł jakąś dziwną szansę nawiązania znajomości.
- Tadashi... - powtórzyła, chcąc zapamiętać równie egzotyczne imię chłopca, co jej własne. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który szybko się rozszerzył, kiedy dziewczyna nagle poczuła ciepłą dłoń chłopaka, ściskającą jej rękę. Niestety długo to nie trwało. - Ładne. Mojej mamie na pewno by się spodobało - zaczęła, próbując nawiązać jakąś rozmowę. Naprawdę podobało jej się jego oryginalne imię, może z powodu iż przy nim przestała się czuć dziwnie z własnym albo po prostu była przyzwyczajona do języka japońskiego, którego jej rodzicielka codziennie ją uczyła. Choć jednak najbliższym prawdzie powodem było znaczenie jego imienia. Lojalny. I teraz była już zupełnie pewna, że nie popełniła błędu postanawiają mu zaufać. Po chwili jej zachwyt zniknął, a na twarzy pojawił się lekki grymas. Nie był on jednak spowodowany jego wychudzoną dłonią, jakby mogłoby mu się zdawać. Powód był nieco inny, ale wciąż związany z jego osobą. - Śmierdzisz. - powiedziała bez krępacji, kręcą nosem. Można by powiedzieć, że Koroshio nie posiada czegoś takiego jak takt. Ba, nawet nie zna znaczenia tego słowa. To nie było do końca tak. Dziewczyna po prostu była zbyt szczera i bezpośrednia. Uznała, że lepiej mówić ludziom, jaki ma z nimi problem, niż żeby unikać ich bez wyjaśnień. - Zajeżdza od ciebie papierosami na kilometr i... - zaczęła, a jej wyraz twarzy złagodniał, zastępując grymas troską i niepokojem - Coś ci się stało?
Zamrugał kilkakrotnie, słysząc tak szczere stwierdzenie z jej ust. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie spotkał się z taką bezpośredniością i szczerością, która przede wszystkim - nie była złośliwa, a nawet odrobinkę troskliwa. Ludzie zwykle oceniali go po wyglądzie - kiedy chodził zgarbiony ulicą, dosłownie niczym sęp, i tylko zerkał czasami na twarze innych przechodniów swymi dwukolorowymi ślepiami, starając się zakryć grzywką te o barwie szkarłatu. Ona nie mogła ocenić go w ten sposób. Ale za to jej inne zmysły były bardzo wyostrzone, co zdążył zauważyć. Nie odebrał jej uwagi jako coś złego, wręcz przeciwnie, uznał to za logiczne, w końcu kilka minut temu wypalił papierosa. Ciężko jednak było mu stwierdzić, co innego wyczuła rudowłosa... Co innego mogła spostrzec, prócz zapachu dymu papierosowego, co on przeoczył? 
- Wylądowałem w krzakach - przyznał szczerze, a było to po części prawdą. Lecz w większej mierze kłamstwem, a chłopak kłamać po prostu nie potrafił. Zawsze, gdy opowiadał komuś nieprawdę, zaciskał na czymś palce - czy to w pięść, czy to miętosił materiał swetra, tak jak teraz. - Straszny ze mnie niezdara - dodał cicho, trochę jakby z wyczuwalnym wstydem w głosie.  
- Większy niż ci się zdaje, skoro aż tak się zraniłeś. Nawet ja nigdy nie wylądowała w krzakach. - powiedziała, chichocząc cicho pod nosem, a był to naprawdę słodki i uroczy dźwięk, choć nieporównywalny do jej śmiechu. Lubiła żartować ze swojego kalectwa. Taka już po prostu była. Zamiast płakać nad swoim nieszczęściem, wolała je zaakceptować i żyć jak każdy normalny człowiek. - To trochę podejrzane... Czy to przez Mihno? - zapytała, uspokoiwszy się. Jej twarz przybrała poważny wyraz, w którym odnaleźć można było skruchę i wyrzuty sumienia. Było jej głupio, gdyż uznała, że to z powodu agresywnego zachowania jej psa, Tadashi wylądował w chaszczach, robiąc sobie przy tym krzywdę. Nie wiedziała, że metaliczny zapach krwi, który czuła w powietrzu nie jest spowodowany drobnymi zadrapaniami gałązek, a wcześniejszą, dużo poważniejszą raną, która doprowadziła go do zgonu, a po której została tylko blizna i ślady krwi ma obrazu chłopaka. Bo niby skąd. Nie mogła wiedzieć jak wygląda, a już na pewno nie wpaść na tak absurdalne wyjaśnienie. - Przepraszam. On po prostu się o mnie bał. Myślał, że chcesz mi zrobić krzywdę. Szczerze mówiąc ja też tak przez chwilę myślałam. - powiedziała, głaszcząc psa po głowie - Jakoś ci to wynagrodzę. 
- Aż tak... aż tak groźnie... wyglądam? - Uniósł brew. - Znaczy... nie wyglądam tylko... no wiesz. Wybacz, nigdy nie spotkałem... tak wyjątkowej osoby jak ty - bąknął w końcu i podrapał się po karku. - Ogólnie nie rozmawiam z ludźmi - dodał speszony. W tej chwili jego głowę wypełniały setki myśli, jak Koroshio odgadła, iż został ranny? Nawet nie pomyślał o tym, że krew może być tak wyczuwalna. Przez moment przez umysł przebiegły mu dziwne wyobrażenia związane z wampirami czy czymś w tym stylu. Tadashi był prawdziwym pasjonatem książęk, czytał wszystko, zaczynając od książek naukowych, przez historyczne, a kończąc na fantasy czy science fiction. Interesowało go dosłownie wszystko, bez najmniejszego wyjątku. Nawet rzekomą mitologię egipską, w którym gdzieś o nim wspomniano. Stek bzdur i kłamstw.
- Masz na myśli niewidomej? - zapytała, lekko unosząc brwi - Nie musisz bać się wypowiadać przy mnie tego słowa. Nie przeszkadza mi to. Naprawdę. - Uśmiechnęła się do niego, chcąc przekonać go do swoich słów. - Ale jeżeli tylko jesteś w stanie, proszę traktuj mnie przez te kilka chwil jak każdą inną normalną dziewczynę. Chociaż może lepiej mnie, bo jeszcze zamilkniesz, a mi się tak dobrze z tobą rozmawia.
Czarnowłosy, jakby właśnie to wykrakała, rzeczywiście chwilowo umilkł. Lecz zrobił to tylko dlatego, ponieważ... pierwszy raz w życiu ktoś powiedział mu tako jaki komplement. On potraktował go jako prawdziwy komplement. I wziął to sobie do serca, gdzie zrobiło się teraz naprawdę ciepluchno.
- Będąc szczerym, nie wiem jak powinno sie traktować normalną dziewczynę - wypalił. Skoro ona była szczera aż po same granice w stosunku do niego, dlaczego on miał przed nią udawać? Zwłaszcza, że również bardzo przyjemnie mu się z nią rozmawiało. O ile mógł nazwać to rozmową.
- Ja też nie - zawołała radośnie - Nie należę do tej grupy, a nikt nie chce udawać, że jest inaczej. Nawet moi rodzice, mimo iż... 
Do uszu rozmawiających dobiegły ciche dźwięki melodii, po której ktoś zaczął śpiewać w języku japońskim. To był telefon dziewczyny, która szybko sięgnęła dłonią do kieszeni dżinsów, wyjmując z niej komórkę w białej obudowie z niebieskimi gwiazdeczkami. - Przepraszam cię. Dzwoni moja mama. Muszę odebrać. - powiedziała, po czym zbliżyła telefon do ucha - Cześć mamo! Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Trochę się zasiedziałam nad rzeką. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - Koroshio Umilkła na chwilę, by uważnie wysłuchać słów swojej rozmówczyni, a następnie kontynuować dalszą spowiedź. - Oczywiście, że nie jestem sama. Nie, nie mówię o Mihno. Tym razem nie. Oj mamo, źle mnie zrozumiałaś. Mihno jest ze mną. Zawsze zabieram go ze sobą, a nawet gdybym zapomniała, to on nie pozwoliłby mi wyjść bez siebie. Dlaczego mi nie wierzysz? Udowodnić ci. Mihno, daj głos. - Rudowłosa zniżka telefon na wysokość psa, który po wydaniu komendy, natychmiast szczeknął. - Słyszysz? - zapytała, kontynuując rozmowę - Poza tym jest ze mną kolega. Ma na imię Tadashi. Uhm... Tadashi, czy mógłbyś coś powiedzieć, żeby moja mama uwierzyła, że nie jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? - zapytała, kierując pytanie do wciąż stojącego w pobliżu chłopaka, wyciągając dłoń z komórką jak najbliżej w stronę bruneta, który miała nadzieję, stał tam gdzie myślała.
- He...he?! - Spojrzał na zielonooką jak na wariatkę i patrzył tak na nią przez chwilę. Jej matka po prostu się o nią troszczyła, zrozumiał to już od początku jej dziwnej rozmowy. Jednak takie rodzicielskie zachowania były mu zupełnie obce. - E...em... dzień dobry? Dobry wieczór? - Rzucił jedynie w stronę telefonu, gdyż głupio było zignorować polecenie dziewczyny, nawet jeśli było dość nienormalne i niecodzienne. 
- Dziękuję. - powiedziała, mrugając do niego porozumiewawczo i kontynuując rozmowę z rodzicielką, mając nadzieję, że szybko uda jej się ją uspokoić - Uspokoiłaś się trochę, mamusiu? E to... Nie znasz go, bo go dzisiaj poznałam. Ej... On nie jest żadnym przestępcą! Nie oceniaj go, dopóki go nie poznasz! Tadashi to naprawdę miły i sympatyczny chłopak. Zresztą gdyby chciał mnie okraść, zgwałcić albo zabić, już dawno by to zrobił. No chyba, że on jest z tych co to lubią pobawić się swoją ofiarą. - Koroshio zaczęła się śmiać z własnego, głupiego dowcipu, mając nadzieję uspokoić tym mamę. Efekt był niestety nieco odwrotny i za nim nastolatek się zorientował, słyszał już zdenerwowany krzyk kobiety - Przepraszam mamo, nie mogę iść i z tobą rozmawiać jednocześnie. Będę na kolację. Kocham cię. Papa. 
Dziewczyna westchnęła, z ulgą rozłożyć się i chowając telefon do kieszeni. Zależało jej na rodzicach i doskonale rozumiała ich obawę o nią, jednak czasem ich nadopiekuńczość działała jej na nerwy. 
- Uhm... Przepraszam. O czym rozmawialiśmy?
Bóstwo śmierci poczuło się nieco speszone. Takie rodzinne relacje nie były dla niego... czymś zwyczajnym. Nierzadko mijał na ulicy matkę z dzieckiem czy widywał podobne sytuacje. Młodzież narzekała na rodziców, nieważne, czy opiekowali się nimi i obdarzali ich każdą zachcianką, czy w rzeczywistości nie interesowali się własnym dzieckiem. Nie rozumiał tego. Po prostu nie rozumiał i nie wiedział jak mógłby to zrozumieć. Nigdy nie miał styczności z czymś takim. Dlatego tak bardzo go to zmieszało, gdyż nie wiedział, jak ma się zachować. To chyba na tyle z tej znajomości, Anubisie. Rzekł sam do siebie, a po chwili odezwał się do rudowłosej.
- Jeśli musisz iść, to nie zatrzymuję cię. 
Koroshio westchnęła cicho, smutniejąc nieco. Nie chciała jeszcze wracać do domu. Za dobrze jej mijał czas w towarzystwie prawie nieznanego jej chłopaka. Czas ją jednak naglił i gdyby kazała rodzicom czekać chociażby pół godziny dłużej za pewne umarliby ze zmartwienia. 
 - Szkoda. Miałam nadzieję, że wniesiesz jakiś sprzeciw. Chodź Mihno. 
Koroshio wzięła do ręki leżącą na ławce obok smycz i przypięła ją do obroży czarnego labradora, wcześniej wymacawszy ją na szyi psa. Szybko stanęła na nogi i zdecydowanym, jak na osobę niewidomą, krokiem ruszyła wąską ścieżką. Zatrzymała się jednak gwałtownie i odwróciła w stronę chłopaka, pozwalając mu jeszcze raz na siebie spojrzeć. 
- Tadashi? 
Wsunął dłonie do kieszeni spodni, obracając się w swoją stronę. I już chciał odejść tym swoim posępnym krokiem, nieco zgarbiony, gdzie grzywka przesłoniła mu oczy, kiedy posłyszał swoje imię.
- Tak? - Obrócił się w stronę dziewczyny, patrząc na jej rozświetloną promieniami słońca sylwetkę i kosmyki włosów tańczące na delikatnym wietrze. W tym świetle wyglądały bardziej na złote, ale wiedział, że to tylko złudzenie.
- Jutro też tu będę. - powiedziała i uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak tylko umiała - Do zo... Hmm... Do usłyszenia. - zaśmiała się i powoli zaczęła znikać za gąszczem drzew.
Czarnowłosy jeszcze długo stał w tym samym miejscu i patrzył, jak rudowłosa piękność znika poza zasięgiem jego wzroku. Posiadał naprawdę bystre oczy i liczył się z tym, że może nacieszy się jej widokiem jeszcze dłużej, jednak... mylił się. Przepełniony smutkiem uśmiech zniknął z jego oblicza, a on zdołał już pogodzić się z jednym - zapewne do jutra o nim zapomni. Lub jest szansa, że on po prostu jutra nie dożyje. W końcu tak miało być. Za którymś razem musiał umrzeć naprawdę. 
Wyczekiwał tego.