piątek, 31 lipca 2015

Jedna z dłuższych dróg do domu

Mihno okazał się doskonałym przewodnikiem, a na dodatek bardzo spokojnym. Tadashi nigdy nie miał do czynienia z takim psem, a ten był niczym prawdziwy stróż i przewodnik. Nie zdziwiłby się, gdyby pies ten znał każdy zakątek Warszawy lepiej od niego. Idąc piaszczystą ścieżką wzdłuż brzegu rzeki, wkrótce dotarli na chodnik przy drodze. Chłopak ufał psu bezgranicznie, prowadząc dziewczynę za rękę. Pierwszy raz nawet szedł w miarę wyprostowany, nie chcąc narobić jej wstydu swoim towarzystwem. Przez to dodał sobie jeszcze kilka dodatkowych centymetrów, jeszcze bardziej ją przewyższając. Wiatr się wzmagał, co chwila oferując im bardzo silne podmuchy. Choć Koroshio tego nie widziała, dotychczasowe białe chmury znikały gdzieś zupełnie po innej stronie niż ta, w którą zmierzali. A zmierzali prosto pod ciemne, ciężkie niebo. Na całe szczęście deszcz jeszcze ich nie zastał, a i znacznie bystrzejszy niż jego słuch rudowłosej nie złapał żadnych grzmotów.
- Może zdążymy przed burzą. Daleko mieszkasz? - Zapytał, ściskając mocniej jej dłoń.
- Niedaleko. Dwadzieścia minut, gdy idę sama. Z tobą za pewne będziemy tam dwa razy szybciej - powiedziała cicho, nie uśmiechając się już do niego. Nie dlatego, że była na niego zła, czy nie podobało jej się towarzystwo Tadashiego. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że tu jest przy niej. To było coś innego. Dziwny ścisk żołądka, wywołany przez nachodzące ją w myślach złe przeczucia. Była pewna, że to przez załamującą się pogodę. Bała się, że nie zdążą przed burzą. Nie wiedziała, że świat ostrzega ją przed czymś o wiele gorszym.
Pies postanowił poprowadzić ich jedną z szybszych dróg, jakby wyczuwając zbliżające się, gęste chmury. Skręcili więc z głównej drogi, z racji niedzieli i tak mało ruchliwej o tej wieczornej porze. Czarnowłosy nie był tym zachwycony, gdyż idąc pomiędzy starymi kamienicami, w brzuchu ciążyło mu dziwne uczucie.
- Mihno na pewno idzie dobrą drogą? - Spytał, chcąc się upewnić. Po chwili poczuł, jak mała kropla deszczu rozbija się o jego nos. Zaczynało kropić, tak więc zwierz przyspieszył nieco kroku. Brunetowi ani trochę nie podobała się ta okolica, zwłaszcza, że nigdy tędy nie chadzał, więc gdyby się zgubili... mogłoby zrobić się naprawdę nieprzyjemnie.
- Skoro Mihno ją wybrał musi być dobra. On się nigdy nie myli - powiedziała cicho, a jej głos zdawał się ginąc w coraz licznych dźwiękach bębnieniach o dach domów kropel deszczu.
- Chodźmy więc... - ścisnął jej dłoń i ruszyli żwawszym krokiem, a raczej czarnowłosy niemal ciągnął ją, gwałtownie przyspieszając. Mijali kolejne uliczki, kiedy deszcz zaczął padać bardziej rzęsiście. W pewnym momencie jednak czarny labrador zatrzymał się, a w pierwszej chwili czarnowłosy nie zrozumiał, o co mu chodzi. Już chciał zapytać psa, co się dzieje, kiedy dostrzegł obiekt, a raczej obiekty niepokoju. Zaraz począł węszyć inną drogę, chcąc się wycofać, jednak było już za późno. Po raz kolejny podziwiał inteligencję tego stworzenia i wybaczył mu ten błąd, kiedy banda dresiarzy niebezpiecznie skierowała się w ich stronę. - Mihno, Kor... chodźcie - szepnął cicho, skręcając gdzieś w bok, gdyż cofanie się zbyt bardzo zwróciłoby uwagę nieznajomych osobników. Tym razem to on popełnił błąd - trafił bowiem w ślepą uliczkę i wejścia na tyły kamienic, a grupa rosłych mężczyzn i tak obrała ich sobie za cel. Stojąc w deszczu, po chwili zagrodzili im drogę. 
- Miły spacer w deszczu, zakochańce? 
Pięknie. Pomyślał Anubis, czując, że właśnie wdepnął w bagno, a raczej w ruchome piaski. Z bagna jeszcze wykaraskać się dało, a z tej śmiertelnej pułapki bez pomocy kogoś z zewnątrz - już nie. Gdzieś z oddali zagrzmiało, kiedy najwyższy z grupy stanął twarzą w twarz przed czarnowłosym. Przy nim chłopak czuł się tak mały i bezbronny, że nagle poczuł przemożną chęć ucieczki. Ale ni było sensu ani udawać, iż nie wiedział, o co obcemu, a raczej najprawdopodobniej wandalowi, chodzi. 
- Wyskakiwać z kasy, ale już.
Mihno zaczął głośno ujadać i szczerzyć kły w stronę obcych. Koroshio stała przerażona, cała trzęsąc się ze strachu i ze wszystkich sił próbowała wcisnąć się w znajdującą się za nimi ścianę. Swój wariujący puls czuła nawet w opuszkach palców, szczególnie, gdy jeszcze mocniej zaczęła ściskać dłoń chłopaka. - Dashi... Co się...dzie-je...? - wyjąkała. W tym samym momencie powietrze przeszył grzmot, przyprawiając Koroshio o jeszcze szybsze bicie serca. Nie wiedziała kiedy puściła dłoń bruneta i boleśnie uczepiła się jego ramienia, niczym mała pijawka. - Dashi... - załkała, oddychając coraz szybciej. Bała się. Naprawdę się bała, jak jeszcze nigdy w życiu. I to już nie tylko burzy, ale także o życie własne i chłopaka.
Instynktownie osłonił dziewczynę własnym ciałem, a psa uciszył gestem dłoni. Nawet nie wiedział skąd nagle w nim taka odwaga, choć szanse wyjścia całym z tej sytuacji były niemal zerowe, czego w pełni go uświadomiono. 
- Nie mamy pieniędzy - odparł spokojnie, lecz spokój ten zabrzmiał niemal niebezpiecznie. Ten lodowaty głos, mroczna aura... Koroshio z całą pewnością ją wyczuła. - Dlatego prosiłbym, abyście nas przepuścili - dwukolorowe ślepia utkwił prosto w twarzy mężczyzny, przeszywając go spojrzeniem. Może to była jego taktyka na odstraszanie innych, tego sam nie wiedział, ale o jednym się przekonał - nie podziałała. Silne łapsko bandyty wnet zacisnęło się na kołnierzu jego koszulki, a on sam został brutalnie oderwany od rudowłosej, a następnie pchnięty wprost na pobliskie śmietniki. Wypuścił przy tym smycz Mihno, chwilowo ogłuszony. Miał jedynie nadzieję, że pies nie zaatakuje nikogo, gdyż z całą pewnością skończyłoby się to dla niego tragicznie.
- Dashi! - krzyknęła panicznie. Koroshio straciwszy oparcie w chłopaku, który był jej jedynym punktem odniesienia, całkowicie się zagubiła. Zmęczona strachem, który pochłoną jej wszelką energię i radość do życia, upadła bezwładnie na mokry beton. Nie wiedziała jakim cudem wymacała ręką smycz, którą już po chwili mocno trzymała w swojej dłoni, by przyciągnąć do siebie psa. Wtuliła się w czarne futro Mihno i zaczęła cicho płakać. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się wokół niej dzieje. Burza przytępiła jej słuch, odbierającym tym samym jedyny sposób postrzegania świata jaki miała. Trafiła w pustą i bezkresną ciemność, nie wiedząc na dodatek co się dzieje z Tadashim.
- Doprowadzasz ślicznotkę do płaczu, kolego - powiedział z ironią jego napastnik, podnosząc go zaraz z ziemi równie brutalnie, co go tam postawił. Przy nim był niczym mrówka, całkowicie bezbronna, dodatkowo lekka jak piórko. Mógł nim do woli rzucać jak szmatą, a on i tak nic by tutaj nie zdziałał. Gdyby był sam, z łatwością przemieniłby się w szakala i uciekł, jednak... teraz nie mógł. Nie kiedy Koroshio tutaj była, czuł się za nią odpowiedzialny i tak zresztą było, a widząc ją płaczącą i tak zrozpaczoną... przecież nie widziała nic. W tej chwili to ona była najbardziej bezbronna i narażona na niebezpieczeństwo. 
- Trzymaj się Mihno i uciekaj stąd! - Krzyknął do niej, próbując wyrwać się z niemal morderczego uścisku. - Mihno! Zabierz panią! - Podejrzewał, że pies mógł go nie zrozumieć... znajdował się w martwym punkcie. Bez wyjścia. Musiał ratować Koroshio.
Splunął osiłkowi prosto w twarz. Ten, zaskoczony tym, puścił bruneta, natychmiast przecierając oczy. Chłopak wykorzystał okazję, łapiąc za jakiś metalowy pręt, bądź raczej rurkę, znaleziony obok śmietnika. Zamachnął się z całej siły, uderzając mężczyznę... a ten krzyknął głucho i padł na ziemię. Cios wymierzył idealnie w głowę. Jednak nie dostrzegł krwi. Miał tylko nadzieję, że facet to przeżył.
- Słyszysz?! - Obejrzał się za nią, jednak w tym momencie spotkał spojrzenie pozostałych członków grupy. Do tej pory jedynie się przyglądali, pewni, że ich szef załatwi im trochę zielonego na odrobinę dopalaczy bądź czegokolwiek, czym się raczyli. Widząc nieruchomego kumpla na mokrym i zimnym asfalcie, w pierwszym momencie zupełnie nie wiedzieli, co się stało. 
- Ten szczeniak... zabił szefa... - odezwał się jeden z nich, jakby z przerażeniem, jednak... wyciągnął zza pasa nóż. 
Domyślał się, że rudowłosa go nie posłucha... dlatego jedynie zacisnął silniej palce na pręcie, gotów się bronić, a raczej bronić właśnie ją. Serce tłukło mu się w piersi jak szalone, a on przeczuwał już, co może zaraz nastąpić. Jednak drugi z bandytów zatrzymał nożownika.
- Lepiej się stąd zgarniajmy, nim znów złapią nas psy - warknął do niego.
- Najpierw daj mi zatłuc tego gówniarza!
Nim spostrzegł, już wdarł się do bójki. I to nie jeden na jednego, a najwidoczniej nie tylko facet z nożem chciał pomścić swojego towarzysza. Mihno ujadał głośno, kiedy prócz grzmotów burzy w głowie rudowłosej brzmiały odgłosy walki... nie miała bladego pojęcia, co się dzieje dopóki nie usłyszała głośnego krzyku jej przyjaciela.
- Cholera, Łysy! Zabierajmy się stąd! Lepiej niech nie znajdą nas z trupem!
Zgarnęli osiłka, który dostał od bruneta w głowę...  a potem już wszystko ucichło. Pozostał jedynie dźwięk deszczu.
Koroshio przez dłuższą chwilę nawet nie drgnęła. Starała przebić się przez ten deszcz i usłyszeć chociażby najcichszy dźwięk świadczący o obecności Tadashiego. Jednak poza bębnieniem deszczu i przyśpieszonym biciem własnego serca nie była w stanie usłyszeć nic. 
 - Dashi...? - zaczęła drżącym głosie. Tak bardzo cię o niego bała. Wiedziała, że to tylko przez nią postanowił walczyć z tymi bandziorami, niż ratując swoje życie, a także zdrowie i uciekać. Wiedziała, że jej nie zostawił. Dlatego tak bardzo była pewna, że coś poważnego mu zrobili, że się nie odzywa. Za pewne stracił przytomność, gdy zbyt mocno uderzyli go w głowę. Innej opcji nie brała nawet po uwagę. - Dashi! - krzyknęła nieco głośniej, ocierając łzy i krople deszczu z twarzy.
W rzeczywistości znajdował się zaraz przy niej, jednak przez dłuższą chwilę po prostu leżał, starając się złapać oddech. Unormować go choć odrobinę, by móc cokolwiek powiedzieć, gdyż nie był w stanie się ruszyć, a jedynie delikatnie podnieść. Po raz kolejny ciężko wypuścił powietrze z ust. Zaciskał palce na paskudnie krwawiącym boku. Czerwień sączyła się przez jego koszulkę, rozmyta przez deszcz, spływała asfaltem. Słysząc jej głos, odczuł ogromną ulgę. Nic jej nie zrobili. Dzięki bogom, odwrócił ich całą uwagę od niej. Pomimo bólu rozwarł powieki, podnosząc się z trudem na łokciu, by na nią spojrzeć.
- Mihno... chodź tutaj... - wydukał ledwo, widząc, iż stulony pies siedzi przy niej. Jeśli on tutaj przyjdzie, przyprowadzi i Koroshio. 
- Dashi! - zawołała szczęśliwa dziewczyna, nie będąc nawet świadoma w jak ciężkim stanie jest brunet. Dziewczyna usłyszawszy jego prośbę skierowaną do psa niemal natychmiast go puściła. Zwierz podszedł do Tadashiego dość powoli, tak by pełzająca za nim na czworakach właścicielka mogła spokojnie za nim nadążyć i odnaleźć drogę do przyjaciela. - Dashi... - powtórzyła po raz kolejnym jego imię, gdy jej ręka natrafiły na jego dłoń. Od razu splotła swoje palce z jego, mocno go przy tym ściskając - Dashi, wszystko w porządku? Powiedz mi co się dzieje? 
Młoda Rabickówna nie czekała długo na odpowiedź, choć nie padła ona bezpośrednio z ust nastolatka. Jej nozdrza uderzył nieprzyjemny, metaliczny zapach. Zapach krwi. 
- Dashi... Ty jesteś ranny - jęknęła, a głos zaczął jej drżeć na nowo - Nie bój się. Już dzwonię po karetkę. Zaraz tutaj będą. Nic ci nie będzie. Zobaczysz. - Trudno było powiedzieć do kogo tak naprawdę kieruje te słowa. Każdy człowiek zdecydowanie powiedziałby, że tym sposobem stara się podtrzymać bruneta na duchu. Jednak ktoś znający ją lepiej domyśliłby się, że poza tym sama próbuje się uspokoić. Niespodziewanie, złapał ją mocno za dłoń.
- Nie - tchnął ledwo. Z trudem utrzymywał spokojny oddech, to było kluczem. Ale on i tak już wiedział, co jest na rzeczy. Przyjął to z niejaką ulgą, licząc jedynie na to, że zdoła powstrzymać dziewczynę od wezwania pomocy. - W porządku. Nic... nic mi nie jest... - położył się z powrotem na ziemi, a jego uścisk zelżał. Jęknął żałośnie z bólu. Ozyrysie, dlaczego mnie musi się to przytrafiać? Zaklął w myślach chłopak, czując smak własnej krwi w ustach. Jął cicho kaszleć, nie chcąc się obrzydliwą posoką zachłysnąć. Puścił dziewczynę całkowicie. - Nie rób... nie rób nic, proszę - wydyszał, jego oddech stał się niemożliwie ciężki. - Najlepiej... idź do domu, słyszysz? Idź...
Deszcz jedynie rozmywał krew bardziej, barwiąc uliczkę szkarłatem. Nie miał pojęcia, co dalej zrobić... przecież zaraz tutaj po prostu umrze, w jej towarzystwie. A następnie zmartwychwstanie jak zawsze. Już jął układać w głowie plan, jak jej to wytłumaczy. Ale wszystko brzmiało irracjonalnie. 
- Przestań opowiadać głupoty! Potrzebujesz pomocy! - krzyczała przez łzy, czując jaka cała trzęsie się z zimna, strachu o niego i wściekłości. Jak on w ogóle mógł tak mówić. W ogóle się sobą nie przejmował, przez cały czas myśląc tylko o niej - Nigdzie się nie wybieram, rozumiesz?! Nie zostawię cię! Nigdy! Pozwól mi sobie pomóc! Pozwól mi ciebie uratować! Proszę cię... 
Jednak tym razem już nikt jej nie odpowiedział. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz