czwartek, 27 sierpnia 2015

Pytania czysto retoryczne

Niespodziewanie relaks Tadashiego został brutalnie przerwany głośnym pukaniem do drzwi. Zaraz potem do jego uszu doszedł słodki głosik i cichy chichot sprawczyni hałasu. 
- Dasiuuuuuu! Gotowy, czy nie, wchodzę! 
Drzwi do łazienki uchyliły się lekko, a do środka nieśmiało wsunęła się Koroshio. Wyglądała teraz o wiele lepiej, niż gdy rozstawali się pod łazienką. Marchewkowe włosy, które musiała wysuszyć jakiś czas temu, zaplecione miała w luźny warkocz. Na sobie miała duży, granatowy sweter i jeansy, a na stopach białe, puchate króliczki. Najzabawniejsze był jednak fakt, że dziewczyna odkąd weszła przez cały czas miała oczy zasłonięte wolną dłonią. - Masz tutaj ubranie. Wzięłam stare ubrania taty, jeszcze ze studiów, ale podejrzewam, że i tak będą za duże. Nie mam pojęcia co to, ale sweter jest przyjemny w dotyku.
- Na mnie wszystko będzie za duże - wymamrotał chłopak w pianę, chowając się bardziej pod wodę. Zerknął na nią kątem oka, a widząc, że zasłania oczy, z jego ust wyrwał się cichy śmiech, przez co zachłysnął się wodą. Jednak nie rzucił żadnej kąśliwej uwagi, nie chcąc jej urazić. Wyglądała po prostu bardzo słodko. Zwłaszcza w tym swetrze. Aż zapragnął patrzeć na nią cały czas. Chciał, aby nie wychodziła. - Dziękuję - dodał, kiedy złapał oddech. - Jesteś pewna, że się nie pogniewa?\
- Mój tato? No co ty. On to by oddał swoje ostatnie buty, gdyby ktoś go o to poprosił. Poza tym, tyle ma tych ciuchów, że nawet nie zauważy. - powiedziała z uśmiechem, łapiąc już za klamkę drzwi - Hmmm... Ale skoro będzie za duże, to może powinnam ci była od razu przynieść coś mojego. - zaśmiała się cicho, przez cały czas nie zdejmując dłoni z oczu - Miłej kąpieli, Dashi. Tylko nie siedź za długo, bo się skurczysz jak ubrania w praniu, a wtedy to już nawet moje ciuchy będą na ciebie za duże.
- Bardzo śmieszne... - burknął na pożegnanie. Kiedy zamknęła drzwi, postanowił wziąć jej słowa na nieco poważniej. Zaraz się wykąpał, oczyszczając rany, po czym wyszedł z wanny. Otulił się miękkim ręcznikiem, zbierając wodę z teraz już rozgrzanego ciała. Następnie powycierał dokładnie włosy i zerknął na ubrania. Co ja bym bez niej zrobił? Zapytał sam siebie, sięgając po ciuchy.
Po chwili do drzwi pokoju Rabićkówny dotarło pukanie. Chłopak najwidoczniej wykąpał się już i zgodnie z jej prośbą czekał pod drzwiami. W końcu ostrzegła go, że jeśli wejdzie bez pukania, nie ręczy za siebie. Uśmiechnął się pod nosem, wycierając raz jeszcze mokre kosmyki białym ręcznikiem. Po chwili do jego uszu doszło stanowcze proszę, któremu nie mógł i nie chciał się przeciwstawić. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Pokój Koroshio był dość duży i oczywiście jak cała reszta domu urządzona w stylu dalekiego wschodu. Było tu jednak coś, co mu się nie zgadzało, a mianowicie ogromny regał zajmujący niemal całą ścianę z mnóstwem wypełnionych po brzegi książkami półek. Jeszcze dziwniejszym widokiem była znajdująca się w rogu przy oknie sztaluga. 
- Jak się czujesz? - z rozmyślań wyrwało go pytanie samej właścicielki. Dziewczyna siedziała po turecku na dużym łóżku z baldachimem, ściskając w rękach kubek z jakimś gorącym napojem. Obok niej na tacy stały dwa talerze z jeszcze parującymi pierogami i drugim kubkiem, za pewne dla niego. - Chodź. Siadaj. Babcia przyniosła nam jedzenie na górę. Sama poszła do domu. Uznała, że ma się już kto mną zająć. A poza tym musiała coś pilnego jeszcze załatwić.
- Ciekawe kto to taki - wywrócił oczyma, siadając obok dziewczyny. Jej wyczulony zmysł powonienia z całą pewnością odkrył, że chłopak użyczył sobie jej truskawkowych pachnideł. Nawet cudowna woń ciepłych pierogów nie mogła zakryć tego zapachu. Odłożył ręcznik na bok i raz jeszcze rozejrzał się po pokoju. - Wow - stwierdził krótko, wpatrując się w regał pełen książek. Zdecydowanie to przykuło jego uwagę najbardziej. - Lubisz książki? - Zapytał, uważając na słowa. Wolał nie używać słów, które mogłyby bezpośrednio nawiązać do jej wady wzroku, choć i tak pewnie to robił, nieświadomy. Kiedy siedział tylko z Koroshio, pewien, że nikt nagle nie zakłóci ich rozmowy, czuł się spokojny. I odprężony, dlatego bez krępacji sięgnął po kubek i upił łyk napoju, chcąc odkryć, czym on jest.
- Uważaj, gorące! Nie oparz się. - krzyknęła gwałtownie dziewczyna, słysząc jak chłopak podnosi kubek - Jeszcze by tego brakowało. Jednego dnia poparzony, przemoczony do suchej nitki i... - Nie skończyła zdania. Umilkła, przygryzając lekko dolną wargę. Chciała z nim porozmawiać o tym, co się stało na ulicy i zamierzała to zrobić jak najszybciej. Uznała jednak, że teraz byłoby to zdecydowanie za wcześnie. - Lubię czytać, jeżeli to miałeś na myśli, choć same książki też lubię. Ładnie pachną. - zaczęła, odpowiadając na jego pytanie, a przy okazji zmieniając szybko temat - Niestety trudno znaleźć w Polsce książki dla mnie, a jeżeli już jakieś są, to tanio niestety one nie kosztują. Choć moi rodzice i tak na mnie nie oszczędzają. Ale to nic. Lubię też jak ktoś inny mi czyta. - dodała, uśmiechając się do niego.
- Domyśliłem się - westchnął. Trzymał kubek ostrożnie, za brzegi, racząc się zapachem herbaty... bardzo lubił herbatę. Wręcz ją uwielbiał. Niestety, w swojej kamienicy posiadał jedynie rdzewiejącą puszkę pełną starych torebek, bardzo taniej zresztą herbaty. A ten napar pachniał intensywnie, a zarazem delikatnie... z pewnością napój ten cieszył więcej zmysłów niż tylko ten węchu. Nie mógł się doczekać, aby jej spróbować, jednak wziął sobie ostrzeżenie dziewczyny do serca. - Nigdy nie byłem za granicą, więc nie wiem, jak wygląda sprawa w innych krajach, jednak... domyślam się, że musi być ciężko. I ciągle zastanawiam się, skąd twoi rodzice mają na to wszystko pieniądze... muszą cię naprawdę bardzo kochać - stwierdził w końcu. Doszedł również do wniosku, że Koroshio ani razu nie zapytała go o jego rodzinę... co nawet go cieszyło. I nadal nie zaczęła tematu, który pewnie teraz drążył pokaźną dziurę w jej myślach. 
- Wiesz, nie mam rodzeństwa. Jestem jedynaczką, czyli oczkiem w głowie i całym światem moich rodziców, jak mi kiedyś powiedziała babcia. Mój tato ma jakąś własną firmę, którą przekazał mu dziadek. Nie wiem co dokładnie robi, ale jak widać mu to wychodzi. - powiedziała, upijając łyk herbaty. Przez dłuższą chwilę trzymała w ustach gorący płyn, napawając się nie tylko jego zapachem, ale również i smakiem, a przy okazji rozgrzać się jeszcze nieco - Powiedz mi coś o sobie. Ty o mnie wiesz już prawie wszystko, a ja o tobie kompletnie nic. Chyba nie jesteś jakimś seryjnym mordercą, co? - zażartowała, chcąc rozładować nieco atmosferę. Prawda była taka, że już od dłuższego czasu chciała się o nim czegoś więcej dowiedzieć, ale miała nadzieję, że sam coś jej powie. Najwyraźniej jednak nie należał do zbyt wylewnych, przez co tak długo zastanawiała się, nim w końcu zadawała mu pytanie.
Czarnowłosy słuchał jej uważnie, dmuchając we wrzątek, by po chwili odrobinę się napić. Herbata naprawdę uraczyła jego podniebienie, choć jak na jego gusta, powinien wsypać tu co najmniej z pół torebki cukru. Uwielbiał słodkie rzeczy. A posłodzona herbata... mógłby upijać się tym nektarem bogów godzinami, a nawet dniami. Czasami tak robił. Prośba rudowłosej całkowicie zbiła go z tropu. Wiedział, że prędzej czy później podobna sytuacja nastąpi, jednak nie przygotował się na nią ani trochę... nie pozostało mu więc nic, jak powiedzieć prawdę. No cóż, z niewielką domieszką kłamstwa.
- O sobie? Cóż... nie jestem mordercą, a już na pewno nie seryjnym - wymamrotał pod nosem. - I raczej na takiego nie wyglądam. Prędzej na mordowanego niż mordującego... - wyjaśnił z niejakim zażenowaniem, co chwila upijając trochę z kubka. - Mam dziewiętnaście lat i rzuciłem szkołę rok temu... wtedy właśnie przeprowadziłem się do Warszawy. Głównie to pracuje w różnych miejscach... najczęściej jako kelner w barach dla typowych pijaczyn, a przynajmniej próbuję pracować. No i... mieszkam sam - dodał. Większość z tych rzeczy stanowiła prawdę, o ile prawdą można to było nazwać. 
Dziewczyna przez cały czas uważnie go słuchała. Nie przerwała mu, ani jeden raz, choć tak bardzo ją korciło, by się wyłamać i zadać pytanie. Postanowiła jednak poczekać do końca, obsypując go potem kolejną dawką swojej niepohamowanej ciekawości. 
 - Dlaczego rzuciłeś szkołę? Po co tutaj przyjechałeś? Masz tu kogoś? Jeżeli tak, to czemu mieszkasz sam? Chcesz być sam? - zapytała, ostatnie pytanie zadając zdecydowanie ciszej, bojąc się, że odpowiedź będzie twierdząca - Uhm... Wybacz. Zadaję za dużo pytań, ale wiesz... Uhm... Nie ważne. Nie musisz odpowiadać.
Jednak jej rozmówca jedynie pstryknął ją palcem w nos. Nie irytowała go to, wręcz przeciwnie, ani nie krępowało. Uznawał to za naprawdę urocze i... całkiem miłe. To, jak bardzo się nim interesowała.
- W porządku - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. - Jeżeli naprawdę cię to ciekawi, to nie mam nic do ukrycia... akurat tobie jestem w stanie opowiedzieć wszystko o sobie. - Jestem sam... - zaczął cicho. - I... bycie samotnym na dłuższą metę jest całkiem fajne i raczej polubiłem to, dopóki człowiek nie zaczyna wariować. Przeprowadziłem się tutaj, ponieważ... ponieważ miałem już dość mojego życia - podrapał się po karku, wpatrując w ciemny płyn w swoim kubku. - Tak, chyba dlatego... Jestem już dorosły, uznałem, że nie potrzebuję wciągać się w coś takiego jak państwowa edukacja... radzę sobie dobrze i bez wykształcenia.
- Szkoda... Koroshio posmutniała nieco słysząc jego słowa. Nie wiedziała czego się spodziewała. Po prostu nie sądziła, że ktoś mógł wybrać i lubić to, czego ona nienawidzi, a na co została skazana. Westchnęła cicho, przyciągając kolana do piersi i obejmując ramionami nogi. - Lubisz ciastka, Dashi? - spytała po chwili, chcąc przerwać dziwną ciszę, która zapanowała między nimi.
- Lubię - odparł, popijając herbatę, a po chwili odłożył ją na szafkę. Legł w tył, kładąc się na łóżku tuz przed nią. Spojrzał na nią z dołu, nieco skrępowany tą nagłą ciszą. Przekrzywił głowę, patrząc na jej smutną buźkę. Zastanawiał się, co było tego powodem. - Powiedziałem coś nie tak? - Zapytał, całkowicie poważnie. Miał wrażenie, że ją rozczarował... ale przyczyna tego owiana została tajemnicą, którą właśnie próbował odkryć. - Nie tego... się po mnie spodziewałaś, co...?
- Nie. Nie przejmuj się mną. Jestem po prostu tylko trochę zmęczona. Wiesz, po tym co się... - Po raz kolejny ugryzła się w język, bojąc się zaczynać rozmowę o ich nieprzyjemnym spotkaniu w uliczce. Nie wiedziała dlaczego ten temat był dla niej tak wielkim taboo. Przecież nigdy nie miała problemu z zadawaniem pytań. Teraz jednak było inaczej. Czuła, że Dashi nie mówi jej prawdy, robiąc to jednak z jakiegoś ważnego powodu. - Jeżeli masz ochotę, w szafce nocnej powinnam mieć pudełko, a w nim jeszcze kilka ciastek. Częstuj się śmiało. - dodała, siląc się na uśmiech.
Wówczas poczuła, jak jego delikatna dłoń dotyka jej policzka, a następnie delikatnie głaszcze go opuszkami palców. Z pewnością należało to do jednych z przyjemniejszych doświadczeń dzisiejszego dnia. 
- Jeśli jesteś zmęczona, to kładź się - powiedział z wyraźnie wyczuwalną troską w głosie. Przybrał naprawdę miłą i ciepłą barwę, przyjemną dla uszu. Relaksującą. - Powinnaś odpocząć. Należy ci się. Jeśli chcesz, to pójdę już. No chyba, że wolisz, żebym został... w takim razie mogę być twoim prywatnym seryjnym mordercą, na wypadek, gdyby ktoś próbował zakłócić twój sen.
Koroshio zadrżała, czując na policzku ciepłą dłoń chłopaka. Nie spodziewała się takiego gestu z jego strony, ale to nie zaskoczenie wywołało u niej taką reakcję. To przez dziwny prąd, który przeszedł z opuszków palców bruneta na jej skórę, rozprzestrzeniając po całym jej ciele przyjemne ciepło. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co działo się w jej brzuchu, gdy jego nadzwyczaj ciepły i przyjemny głos zaczął pieścić jej uszy. To uczucie było dla niej zupełnie obce, ale równocześnie niezwykle przyjemne. 
- Nie. - powiedziała, łapiąc go za rękę i splatając swoje palce z jego - Nie chcę. Wolę, żebyś został jako Tadashi. Tajemniczy chłopak, którego poznałam na ławce nad rzeką i którego lubię na tyle mocno, że nie odbiorę mu jego sekretów. - dodała, opierając głowę na poduszce i wyciągając się na łóżku, przez cały czas trzymając go za rękę - Nie wiem jak wytłumaczę cię przed rodzicami, ale nie chcę, żebyś poszedł. Chyba wolno mi choć raz być samolubną.
- Wiesz co ci powiem? - Uśmiechnął się lekko. Odczuł przemożną ochotę położenia się obok rudowłosej, ale to było już za dużo. O wiele za dużo. Dlatego cieszył się jedynie dotykiem jej dłoni, siedząc obok. - Przy mnie możesz być samolubna zawsze. Nie przeszkadza mi to. I wiesz co? Bardzo to lubię - rzekł, zerkając na nią kątem oka, a potem przenosząc wzrok na teraz już jedynie lekko ciepłe pierogi. - Mam nadzieję, że twoja babcia nie pogniewa się, jeśli ich nie zjemy.
Parsknęła cichym śmiechem, powstrzymując chichot. Mimo to musiała przyznać, że i tak pozwalała sobie przy nim na więcej niż przy innych. Choć znała go tylko dwa dni, czuła się przy nim niezwykle swobodnie, jakby znali się całą wieczność. 
- Nie... Nie ona. Poza tym, zawsze możemy poprosić o pomoc Mihno. Na pewno się ucieszy. 
 To był naprawdę długi dzień. Nastolatka czuła jak oczy jej się powoli zamykają. Ale nie chciała jeszcze iść spać. Nie mogła. Musiała coś jeszcze zrobić. Poprosić go o coś co zawsze chciała zrobić. W końcu pozwolił jej być samolubną, wręcz nawet i do tego namawiając. - Dashi... - zaczęła cicho - Pytanie czysto teoretyczne. Obraziłbyś się, gdybym cię zapytała, czy byś mnie przytulił?
Czarnowłosy odsunął jej kubek dalej, aby przypadkiem nie spadł z szafki. Czy obraziłby się, gdyby o to zapytała? Raczej nie, przynajmniej tak myślał. Delikatny uśmiech ani na chwilę nie schodził z jego twarzy. Nie w jej towarzystwie. Nie po takim dniu, kiedy czuł się i wyglądał, jakby go walec przejechał, a mimo wszystko, mógł wywołać na jej twarzy uśmiech.
- Też mam do ciebie pytanie czysto retoryczne - powiedział cicho, wręcz szeptem, wsuwając się na łóżko tuż obok niej. - Obraziłabyś się, gdybym to zrobił? - Zadał pytanie, jednak nie czekał na pozwolenie. Po prostu ją objął, wciskając się w poduszkę, a jej w zamian za to użyczył swojego ramienia.  
- Skoro jest czysto retoryczne, w takim razie nie powinnam, na nie odpowiadać, prawda? - szepnęła, a na jej twarz wkradł się uśmiech pełen szczęścia. Lekko zadrżała. Przyjemny prąd i ciepło znów rozeszło się po całym jej ciele, wraz z jego dotykiem. Nie zastanawiając się nad tym ani trochę, bez krępacji wtuliła się w niego. - Wiesz... Jesteś... Jesteś pierwszy. Jeszcze żaden chłopak mnie tak nie przytulał. - dodała, nieco zaspanym już głosem na wpół śpiąc. Po czym nie zaczekawszy nawet na jego reakcję, zasnęła.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Babciu, poznaj boga śmierci

Deszcz wciąż nieustannie gęsto padał z nieba, nie pozwalając odetchnąć światu nawet na chwilę. Duże krople deszczu głośno bębniły o dachy domów, dezorientując nieco tym hałasem Koroshio, która większość swojego życia opierała właśnie na tym zmyśle. Mimo tego nie bała się, nawet wtedy gdy niebo co jakiś czas gęstniało od huku grzmotu. Wiedziała, że jest przy niej ktoś kto jej nie zostawi i nie miała tutaj wcale na myśli swojego wiernego przyjaciela na czterech łapach. Tadashi tak jak obiecał odprowadził ją pod same drzwi jej domu, ani na chwilę nie puszczając jej ręki. Czuła się przy nim o wiele bezpieczniej, gdy czuła jego ciepłą dłoń i palce splecione z jej. Cieszyła się niezmiernie, że postawiła dziś rano na swoim i wyszła z domu. Tylko dzięki temu mogła się z nim znów spotkać i tylko dzięki temu stali teraz we trójkę w deszczu przed furtką jej domu. Był to naprawdę duży i wspaniały budynek. Już z daleka było widać, że właścicielami są bogaci ludzie, którzy nie żałują na nic pieniędzy. Jasno żółte ściany i wysokie okna, które w ciągu słonecznych dni musiały wpuszczać do środka mnóstwo światła. Cały dom otoczony był pięknym ogrodem z mnóstwem różnobarwnych kwiatów, które niestety teraz zwinęły swe płatki i zamknęły się w pączki. Przez sam jego środek biegła wąska ścieżka wysypana biały kamieniem, która prowadziła prosto do wejścia poprzedzonego kilkoma schodkami. Po drodze nawet już nie rozmawiali. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do domu Rabićkówny, aby uciec przed burzą. Dopiero gdy przekroczyli furtkę i stanęli pod drzwiami, czarnowłosy odetchnął, patrząc na zielonooką. 
- Jak na księżniczkę przystało, willa pełna wrażeń zapewne - rzucił, łapiąc oddech. Z początku nie dowierzał, że ta wielka posesja należy właśnie do Koroshio. Jednak życie uwielbiało go zaskakiwać, a raczej życie w świecie ludzi. Puścił jej dłoń, oddając jej smycz Mihno. - Świetnie się spisałeś, psiaku. Należy ci się jakaś nagroda - kucnął, głaszcząc psa. Poklepał go po pysku, a następnie wstał, zerkając na drzwi. Dreszcz przeszył jego ciało. Nie tylko spowodowany zimnem. Ale i strachem, dziwnym stresem, który sprawiał, że w jego brzuchu tańczyły motyle. - Boję się twoich rodziców - szepnął cicho, całkowicie poważnie. 
Rudowłosa zignorowała jego ton i zaśmiała się cicho, nie mogąc powstrzymać. Nie rozumiała zbytnio jego strachu. W końcu jak można bać się zwyczajnych, uczciwych ludzi. Ją do nich zawsze ciągnęło. Chciała należeć do towarzystwa, które niestety nie zawsze chciało jej. 
- Nie masz czego. Naprawdę. - powiedziała uśmiechając się do niego i z powrotem łapiąc jego dłoń, by dodać mu tym nieco otuchy - Wbrew pozorom to naprawdę mili i zwyczajni ludzie, tak jak ja czy ty. Westchnął ciężko i chcąc nie chcąc postanowił jej zaufać. 
 - To... to prowadź - rzekł, czując, jak gula tworzy mu się w gardle, a nogi tracą na siłach, powoli przemieniając się w watę. Możliwie, że nawet cukrową. - I ja nie jestem normalny, Kor - zapewnił ją, dodając cicho. Czekało go w końcu sporo wyjaśnień, a jak na razie przygotowywał się na wszelkie możliwe reakcje ze strony rodziców dziewczyny na widok dwóch przemoczonych dzieciaków, z czego jeden to ich własna córka upaprana w nie własnej rzecz jasna krwi, a także wysoki, wychudzony prawdopodobnie emo, sądząc po kolorystyce ubierania się, pobity, a na dodatek nadal ranny. 
- Ufam ci na słowo i jeśli coś pójdzie nie tak, będę się na ciebie boczył do końca moich dni. 
- Jesteś okropny, głupku. - powiedziała oskarżycielko. Nie mając wolnej ręki, zmuszona była puścić chłopaka, by móc zadzwonić do drzwi. To było dziwne, dzwonić do własnego domu, ale tak zawsze robiła. Nie miała własnych kluczy, gdyż prawdopodobnie nie trafiłaby nimi nawet do zamka. Zresztą na co jej one były, skoro wiedziała, że o każde porze dnia i nocy ktoś jest w domu. Po chwili do ich uszu dobiegły ich pośpieszne kroki, poprzedzone nieco wcześniej dźwiękiem głośnego dzwonka. Nie musieli czekać długo, kiedy drzwi się przed nimi otworzyły, a w progu stanęła niską, starszą kobietę. Tadashi nie zdążył się nawet przywitać, a co dopiero mówiąc o przyjrzeniu się jej lepiej, choć z całą pewnością mógł powiedzieć, że nie mogła to być rodzicielka jej przyjaciółki. 
- O mój Boże. Koroshio. Jak dobrze, że już jesteś. Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić? Wiesz co by zrobili twoi rodzice, gdyby się dowiedzieli, że chodzisz sobie tak sama po mieście w trakcie burzy? No zobacz tylko. Cała jesteś mokra. - kobieta z wymalowaną ulgą na twarzy złapała Koroshio w swoje ramiona, równocześnie nieco odpychając przy tym chłopaka. Trzymała dziewczynę w mocnym uścisku, nie zwracając uwagę ani na obcego, ani nawet na szalejącego z radości psa, która skakał wokół nich i trącał ją pyskiem w nogę. 
- Przepraszam cię, babciu. - powiedziała dziewczyna, próbując jej przerwać - Ale wiesz. Nie byłam wcale sama. Tadashi był ze mną. - dodała, wysuwając się z jej uścisku. Szybko odnalazła ramię bruneta i złapała go mocniej, by bez ostrzeżenia przysunąć bliżej do nich. Dla chłopaka sekundy, które trwały od chwili przyciśnięcia dzwonka przez Koroshio, do pojawienia się kogoś przy drzwiach, trwały niczym wieczność. Nie miał pojęcia, kto stanie w drzwiach, jak zareaguje na jego widok, jak zostanie potraktowany, jak zareaguje na widok dziewczyny w takim stanie. Na pewno nie spodziewał się, iż zaraz po otworzeniu drzwi, rudowłosa zostanie zaatakowana przez staruszkę, a on o mało co zepchnięty ze schodów. Stając stopień niżej, odezwał się krótkim, lecz głośnym "dzień dobry", jednak kobieta, zajęta oględzinami wnuczki, nie usłyszała go. Zaniechał więc dalszych prób bycia uprzejmym i po prostu obserwował całe zdarzenie, zestresowany jak jeszcze nigdy w życiu. Złapany za ramię i pociągnięty, chciał protestować, jednak w ostateczności pogodził się ze swym losem. 
- D...dobry... Tadashi... jestem... - wydukał, już całkowicie zmieszany, oszołomiony, zestresowany i wszystko naraz. Jego głos drżał, utraciwszy wszelką nutę spokoju. Starsza kobieta spojrzała na bruneta równie zielonymi oczami, co oczy Koroshio. Uważny, babcinym wzrokiem, któremu nie umknie najmniejszy szczegół zlustrowała go od góry do dołu i na odwrót, sprawiając, że chłopak poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo. W końcu straciła nieco zainteresowanie nim, otrzepując nieco przybrudzony mąką fartuch i załamawszy ręce. 
- Dobry Boże, wnusiu. Gdzie ty znalazłaś tego chłopca. To duch nie człowiek. Blady jak ściana, a ubrania wiszą na nim jak na wieszaku. Sama skóra i kości. - powiedziała kobieta, łapiąc się za głowę i potrząsając nią na boki - Matko Boska i wszyscy święci. Chodząca śmierć z twarzą aniołka. Dziecko kto cię tak bardzo oszpecił? - zapytała po chwili, dotykając siniaka na jego policzku. 
- Babciu... - powiedziała dziewczyna, próbując ją powstrzymać, ale sama zalewała się ze śmiechu. Przytłoczony troską kobiety, spalił na twarzy buraka... pod czerwonymi plamami zniknęły wszystkie piegi, a chłopiec odwrócił dwukolorowe spojrzenie gdzieś w bok. Śmiech Koroshio tylko bardziej go peszył. W rzeczywistości, staruszka miała całkowitą rację - tak właśnie wyglądał. Wieszak na ubrania, dodatkowo połamany, bowiem wiecznie zgarbiony. To samo tyczyło się twarzy - jego oko zakrywała wielka śliwa, puchnąca zresztą. Obie wargi popękane, nadal lekko krwawiące, a rozcięcia na skroni oraz policzku wyglądało, jakby wymagało szycia. Nie miał pojęcia, z której strony wyglądał na "aniołka". Dodatkowo, aktualnie stojąc na ganku, trząsł się z zimna... trzasł to mało powiedziane. Wręcz telepał się, a gęsia skórka pokrywała jego bladą skórę. Z tak wielką troską ze strony obcego człowieka dawno się nie spotkał. Nie licząc Koroshio. A raczej nigdy się nie z takową nie spotkał. Po raz pierwszy otrzymał ją właśnie od Rabićkówny, a także teraz jej babci. 
- Napadnięto nas... - mruknął pod nosem, drapiąc się po karku. Jak najbardziej uważał, iż babci należały się wyjaśnienia tak paskudnego stanu wnuczki.
 - Jezus! Maria! Jak to? Kto? Gdzie? Kiedy? Jakim cudem? Nic wam nie jest? Wszystko w porządku? Jesteście ranni? Coś was boli? - Od razu było widać strach na twarzy kobiety i poruszenie w jej zachowaniu. Co chwila patrzyła to jedno to na drugie, martwiąc się równie mocno o własną wnuczkę, jak i obcego chłopaka. Do tego stopnia, że zadawała głupie i bezsensowne pytania, na które sama mogła sobie odpowiedzieć. Wpadła w słowotok, który Tadashi już u kogoś słyszał. - Nie martwcie sie. Zaraz się wami zajmę. Szybko, szybko. Wchodźcie do środka. Weźcie gorący prysznic i przebierzcie się, a ja przygotuje apteczkę i coś ciepłego do jedzenia. Musicie nie tylko być przerażeni i wymęczeni, ale też umierać z głodu.
Chcąc nie chcąc, chłopak mimowolnie uśmiechnął się. Jak dla człowieka, a raczej boga, który nigdy w swym ludzkim życiu troski nie odczuł, takie przesadne przejmowanie się było naprawdę całkiem miłe... a nawet bardzo miłe. Wpuścił rudowłosą do środka pierwszą, a wszedłszy do środka, z grzeczności zdjął dziurawe buty. Nawet skarpetki miał mokre. Przemoczone do suchej nitki. Nie chciał nawet wiedzieć, jak bardzo zmokła Koroshio. O nią martwił się najbardziej, no bo o kogo innego miałby? Mihno wytrzepał sierść z wody jeszcze przed drzwiami, choć i tak czarnowłosy został przez psa ochlapany. Z grzeczności chciał podziękować kobiecie za taką gościnność, jednak o ile on nie potrzebował tych wszystkich wygód, to rudowłosa na pewno.
- Dziękuję, babciu. - odpowiedziała Koroshio z uśmiechem na twarzy. Trudno było jej ukryć, że to był jeden z najgorszych, ale zarazem najpiękniejszych dni w jej życiu. Na pewno była niezwykle zmęczona, dlatego dzisiaj była niezwykle wdzięczna babci za jej wyrozumiałość i chęć pomocy, a szczególnie, że nie drąży tematu, ani nie zadaje trudnych pytań, którymi obsypaliby ją jej rodzice. - Zaprowadzę Tadashiego na górę i dam mu jakieś czyste ubrania taty. Zejdziemy pewnie za jakąś godzinkę. Może szybciej. - dodała po chwili, po czym złapała chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę schodów - Chodź Dashi. Pokażę ci, gdzie jest łazienka. 
 Jeżeli na zewnątrz dom wydawał się chłopakowi piękny, to teraz dech zapierał mu w piersiach. Wszystkie pomieszczenia były naprawdę wielkie i jasne, a do tego urządzone w stylu orientalnym. Wszędzie, gdzie nie spojrzał przewijały się japońskie akcenty i napisy. Można było się tu naprawdę poczuć jak w kraju kwitnącej wiśni. Największy podziw wzbudzała w nim jednak dziewczyna, która poruszała się tak lekko i swobodnie, że gdyby nie wiedział, nigdy nie powiedziałby, że jest niewidoma. Był naprawdę zachwycony, w pewnej chwili nie wiedział, na co i gdzie ma patrzeć. Czuł się jak w prawdziwym pałacu, o czym zresztą przed chwilą wspomniał. W końcu jego mieszkanie stanowiło jedynie małą klitkę w starej kamiennicy i to ani trochę zabytkowej. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest prowadzony prosto na górę - przez niewidomą dziewczynę. Nie ukrywając, jego zdziwienie było ogromne... ale przecież to jej dom. Co w tym dziwnego? Ścisnął jej dłoń.
- Dziękuję ci, Kori - powiedział cicho. - Naprawdę. Nie musisz aż tak... aż tak się mną przejmować - dodał. Towarzystwo dziewczyny dawało mu mnóstwo radości, jednak jednocześnie powodowało to dziwne, nieznane mu uczucie w brzuchu. 
- Nie muszę, ale chcę. - powiedziała zatrzymując się przed jakimiś drzwiami - Poza tym mam w tym swój interes. - dodała z tajemniczym uśmiechem na twarzy, który wywołał u chłopaka ciarki na plecach - Tutaj jest łazienka. W szafce po prawej na pierwszej półce od dołu są czyste ręczniki. Na półce przy wannie stoją szampony i żele pod prysznic. Nie ruszaj drugiego po prawej o zapachu jaśminowym, bo to mojej mamy i zauważy nawet jeżeli zniknie choć kropla. Jeżeli chcesz, możesz też skorzystać z prysznica. Możesz się zamknąć, ale wtedy będę musiała zostawić suche ubrania dla ciebie na korytarzu. To chyba tyle... Aha. Na przeciwko jest mój pokój. Będę tam na ciebie czekać. Tylko zapukaj zanim wejdziesz, inaczej i tak cię usłyszę i nie ręczę za siebie.
- Zostawię... zostawię otwarte - odparł niepewnie, naciskając na klamkę. - I w porządku. Zapukam. Nie przejmuj się. Jeszcze raz... dziękuję - uśmiechnął się smutno, a ona na pewno zrozumiała, iż zaoferował jej swój uśmiech. Kiedy się uśmiechał, mimo iż smutno, w jego głosie słychać było tę nutkę szczęścia. Nie przejął się zbytnio tym, co powiedziała przed chwilą o interesie. Na razie nie chciał się tym przejmować. Wsunął się do łazienki, od razu zamykając drzwi, jednak nie przekręcał zamka. Nawet jeśli będzie stał nagi pod prysznicem, ona przecież i tak go nie zobaczy. Zero niebezpieczeństwa. Westchnął. Po prawej...  półce... pierwszej... co? Rozejrzał się za szafką, w której rzekomo znajdować się miał ręcznik. Nie ukrywał już nawet zachwytu, jaki wywołała na nim tak duża i z pomysłem urządzona łazienka, pomijając fakt, że posiadali wannę. Wannę. Odległe marzenia czarnowłosego. Otworzywszy szafkę, rzeczywiście, udało mu się znaleźć miękki ręcznik. Położył go obok wanny, ściągając z siebie przemoczoną koszulkę... i spojrzał w lustro. Drgnął z obrzydzenia, widząc liczne siniaki, a także paskudną, dużą ranę na brzuchu, teraz już płytką i jedynie dokuczającą nieprzyjemnym pieczeniem oraz bólem. Ze strachem myślał, że jeszcze jakiś czas temu na oczach Koroshio z powodu tej rany wyzionął ducha. Ponownie westchnął, dotykając paskudnej śliwy pod okiem. Jego policzek wymagał szycia. Dolnej wargi wolał nie dotykać. Nadal krwawiła. 
Postanowił skorzystać z gościnności przyjaciółki, bo z całą pewnością rudowłosą właśnie za taką uważał, tak więc napuścił ciepłej wody do wanny. Bardzo ciepłej. Wręcz gorącej. Był wyziębiony i przemarznięty od deszczu, potrzebował takiej kąpieli. Choć długo się wahał, pozwolił sobie użyć odrobiny płynu do kąpieli, prawdopodobnie Koroshio, bowiem pachniał truskawkami. Kąpiel z bąbelkami również widniała na liście jego marzeń, które właśnie się spełniały. Postawił stopę w wannie, a potem już sycząc z bólu, zanurzył się w ciepłej wodzie. Rany piekły niemiłosiernie, a czysta dotąd woda od razu zabarwiła się czerwienią, a także brudem. Po co mi to było...? Zanurzył się aż po nos w tej boskiej wodzie pełnej piany. Nie miał zamiaru szybko stąd wychodzić.

piątek, 7 sierpnia 2015

Krew i deszcz

Do tej pory czuła, jak trzymał ją za dłoń. Jeszcze przed chwilą uścisk ten był silny, jakby chciał choć odrobinę oddać swój ból, a teraz... stopniowo stawał się coraz słabszy, by po chwili zniknąć całkowicie. Czarny labrador, który dotychczas łaził w tę i we w tę po uliczce, jął obwąchiwać chłopaka, by następnie zacząć głośno ujadać. Zagrzmiało, coraz bliżej. Dokładnie nad nimi wisiała wielka, czarna chmura, jedyny świadek całego zdarzenia.
Zimny pot oblał dziewczynę, a ona sama zaczęła się jeszcze bardziej trząść, gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi z jego strony. Wiedziała co się stało. Wiedziała, ale nie chciała w to uwierzyć. Nie pozwalała dopuścić do siebie myśli, że Tadashi mógł umrzeć. 
- Dashi... - zaczęła cicho, niepewnie dotykając jego ramienia - Dashi... Dashi, proszę... Powiedz coś... Dashi! Obudź się! - łkała głośno, brutalnie szturchając go przy tym. - Dashi! Nie możesz umrzeć! Zabraniam ci! Znienawidzę cię, jeżeli to zrobisz! Słyszysz mnie?! Tadashi! 
 Gniew, który ją ogarnął zaczął znikać równie szybko co się pojawił. Ulatniał się z jej ciała jak powietrze z przebitego balonika, zabierając ze sobą także całą radość i energię. Pozostała w niej tylko pustka, w której echem odbijało się przyśpieszone bicie jej serca. Zmęczona opadła na jego pierś, w której już od jakiegoś czasu panowała głucha cisza. Nie było sensu szukać pulsu czy innych oznak życia u chłopaka. Był martwy. Wtedy to do niej dotarło. Wybuchła głośnym płaczem, chowając twarz w jego piersi i zaciskając palce na jego mokrej koszulce. W żaden sposób nie próbowała powstrzymać łez, które teraz płynęły z jej oczu niepohamowanym strumieniem, by na końcu swojej wędrówki zmieszać się z deszczem o krwią bruneta. 
- Dashi... Proszę... Nie zostawiaj mnie samej...
 Mijała sekunda za sekundą, minuta za minutą... deszcz ciągle padał, a burza zdawała się być coraz bliżej, o czym świadczyły liczne pioruny oraz grzmoty. Pewnie nawet nie obchodziło ją, jak długo leżała, zbierając spadającą z nieba wodę. Jej telefon dzwonił, zapewne jej rodzice, ale dźwięk dzwonka również jakoś zanikł. Przez przeraźliwie głośne grzmoty oraz własne szlochy nawet jej bystry słuch nie zdołał zarejestrować dźwięku, który nagle znikąd się pojawił. Bicie serca. Poczuła pod sobą ruch, a następnie te silne, choć wychudzone dłonie, które natychmiast objęły ją, mocno do siebie przyciągając.
- Głupia, jesteś całkowicie przemoczona...
To był jego głos. Głos Tadashiego. Spokojny, cichy, zachrypnięty. Taki jak zawsze. Woda kapała mu do dwukolorowych oczu, kiedy wpatrywał się w tą czarną chmurę, nadal nie wierząc w to, co się stało. Koroshio płakała. Płakała, bo zapewne domyśliła się, co miało miejsce. Nie miał pojęcia, ile tak leżał, bez odzewu do niej. A jeszcze bardziej bał się jej reakcji.
Znieruchomiała słysząc jego głos. Nie mogła w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Musiało jej się wydawać. Z rozpaczy jej umysł był gotów wywołać każdą halucynację. Ale słyszała jego głos. Była tego pewna. Czuła jak jego klatka piersiowa powoli na zmianę unosi się i opada, a serce znów wznowiło pracę. Ale przecież to było niemożliwe. Podniosła się na rękach i skierowała twarz w jego stronę. Na chwilę przestała płakać, by uśmiechnąć się jakoś niemrawo i znów uruchomić fontannę łez. Rzuciła mu się na szyję i mocno doń przytuliła, równocześnie tłukąc go swoją piąstką w pierś. 
- Idiota! Idiota! Idiota! - krzyczała, nie puszczając go choćby na chwilkę. Nie wiedziała jak to możliwe, że przeżył. Przecież umarł przy niej. Ale mało ją to tak naprawdę obchodziło. Najważniejsze było dla niej, że teraz żyje.
- Musisz bić rannego? - Zażartował, jednocześnie krzywiąc się z bólu. Jakigolwiek wyjaśnienia postanowił zachować na później... teraz po prostu ją objął, przytulając tak mocno, że niemal połamał jej wszystkie żebra. Dodatkowo rannych nie chciał. Jeden poszkodowany frajer wystarczył. I jak zdążył zauważyć, banda prawdopodobnie kiboli nawet ich nie okradła. Po chwili i Mihno przyłączył się do swojej właścicielki, atakując niedoszłego zmarłego i machając radośnie ogonem. Niestety, musiał przerwać tę sielankę. Koroshio tego nie widziała, jednak czarnowłosy z zatrwożeniem przyglądał się, jak średnio co kilkanaście sekund w jakiś warszawski budynek w oddali uderza piorun. - Powinniśmy jak najszybciej gdzieś się ukryć. Najlepiej będzie, jak zaraz znajdziesz się w domu, Kor.
- Nigdzie bez ciebie nie idę - powiedziała stanowczo. Powoli zaczynała się uspokajać, choć kilka pojedynczych łez radości jeszcze spływało po jej zaróżowionych z zimna policzków. Odczuwała lekki dyskomfort z powodu zgniatających ją ramion, jednak nie zamierzała się na to skarżyć. Wolała zostać przez niego zgnieciona, niż żeby miał ją wypuścić z objęć. - Zadzwonię po pomoc i zostanę tu z tobą, dopóki ktoś się nie zjawi. 
- Daj spokój - szepnął, szczękając cicho zębami. Dopiero teraz, kiedy jego ciało znów zaczynało być gorące, on zaczął odczuwać zimno. Nawet nie chciał wiedzieć, jak zimno było Rabićkównie, która o wiele dłużej trwała w tych przemoczonych ubraniach. - Mihno... Mihno, chodź tu - powiedział chłopak, łapiąc za smycz psa. Nawet nie wiedział, od kiedy pies postanowił mu zaufać, jednak cieszył się, że ten go słucha. - Tym razem idziemy prosto do domu i bez gadania. Twoi rodzice mnie zamordują... - dodał cicho, choć były to dosyć niestosowne słowa w tej chwili. Miał tylko nadzieję, że rudowłosa nagle nie postanowi wypytywać go o nic, a tym bardziej sprawdzać, czy jego brzuch nadal jest rozorany. 
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się co mu odpowiedzieć. Miała tak wiele pytań do niego. Przecież to wszystko, ta cała sytuacja nie była w ogóle normalna. Nic nie miało sensu. Już otwierała usta, by go o to zapytać, ale zamiast słów z jej ust wydobyło się głośnie kichnięcie. 
- Uhm... Przepraszam - powiedziała cicho, pocierając nos - Chyba nie czuję się najlepiej. Ale mimo wszystko, najpierw muszę pomóc tobie. Pójdę domu, tylko jeżeli obiecasz, że zostaniesz na obiedzie.
- Jeśli ty mi obiecasz, że twoi rodzice mnie nie zabiją - odparł, otulając ją swoimi ramionami. Obydwoje stanęli na nogi, a chłopak żałował, że nie wziął ze sobą jakiejś kurtki, koszuli, bądź czegokolwiek, co mógłby teraz zaoferować Koroshio. Postanowił ją więc odrobinę ogrzać, choć czas ich gonił. - Mihno, prowadź do domu... chodź, Kori - ujął ponownie jej dłoń.
- Nie składam żadnych obietnic bez mojego adwokata. - zażartowała, zmuszając się do niewyraźnego uśmiechu. Wiedziała, że teraz nie czas i miejsce na jakiekolwiek pytania. Ale wiedziała również, że tak łatwo nie zapomni, ani nie da się zwieść - Mogę jedynie powiedzieć, że jeżeli będzie trzeba, to osłonię cię, tak jak dzisiaj to ty zrobiłeś. Ocaliłeś mnie. Dziękuję. - odparła słodko i przytuliła się do jego ramienia. 
Znów zagrzmiało, na co Mihno cicho zaskomlił, po czym pociągnął ich.
- No już, już idziemy, Mihno... to nic, Koroshio. Może kiedyś mi się odwdzięczysz - uśmiechnął się smutno. Tym razem pies prowadził ich prosto i ani razu się nie zatrzymywał. I tym razem nic ich nie zatrzymało, uciekli przed deszczem i tak naprawdę samym początkiem najgorszej burzy.

środa, 5 sierpnia 2015

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

¤Imię¤
Loki na ziemi wybrał sobie jedno z najbardziej popularnych imion w Norwegi, czy po prostu Lukas.
¤Nazwisko¤
W świecie bogów nie ma czegoś takiego jak ,,nazwisko". Jednak, gdy jakiś bóg pojawia się na ziemi i nie może wrócić do siebie wtedy musi posiadać owe nazwisko. Loki podczas pobytu w Asgardzie miał przydomek Laufeyson, chociaż sam na początku o tym nie wiedział, ponieważ jest synem Laufeya. Postanowił więc, że właśnie to słowo będzie jego nazwiskiem.
¤Wiek¤
Sam dokładnie nie wie ile ma lat. Postanowił, że będzie miał na karku trzydziestkę. gdyż na tyle wygląda.
¤Data urodzenia¤
Tak samo jak z wiekiem, Loki nie ma pojęcia kiedy się urodził. Na ziemi pojawił się bezpowrotnie 20 kwietnia, dlatego postanowił, że to będzie jego data urodzenia.
¤Pochodzenie¤
Mitologia nordycka.
¤Rasa¤
Niby bóg, a jednak olbrzym. Gdy Loki jest zły na Asów zarzeka się, że nie ma z nimi nic wspólnego. Natomiast, gdy czegoś chce od Odyna stwierdza, że jest jednym z nich.
¤Wygląd¤
Mitologiczny Loki przedstawiany był zawsze jako umięśniony mężczyzna o czarnych, długich włosach oraz brodzie, która do najkrótszych też nie należała. O ile długość i kolor włosów okazały się prawdziwe to reszta opisu w ogóle nie pasowała do Lokiego. A gdy pojawił się na ziemi zmienił się całkowicie. Może jedynie rysy twarzy były nadal te same.
Loki, a w zasadzie Lukas, jako człowiek jest wysokim i strasznie szczupłym mężczyzną. Chociaż pod koszulką można dostrzec zarysowane mięśnie, które co prawda nie są tak duże jak u Thora, ale są. Ciemne zielone oczy kontrastują z jego bladą karnacją. Swoje wąskie wargi zawsze zaciska w wąską kreskę. A na jego twarzy przeważnie widniej grymas drwiny.
¤Charakter¤
Miły, wesoły, zawsze pomocny. To na pewno nie jego opis. Tak naprawdę Loki jest cynicznym, pewnym siebie mężczyzną. Jego zielone oczy obrzucają wszystkich jednakowym, chłodnym spojrzeniem. Dzieciństwo umocniło go w przekonaniu, że ludzie w okół niego są jeszcze bardziej zakłamani niż on sam, dlatego przestał im ufać. Teraz tak samo jak w większości powieści dla kobiet powinny paść opis tego co nasz przystojny bóg ma w środku. Jaki jest dobry, romantyczny i tylko skrywa się pod maską oziębłości. Niestety te słowa nie padną, chociaż wiele kobiet, które miały jakąś styczność z Lokim chciałyby je usłyszeć.
¤Historia¤
Jak większość osób wie, Loki jest adoptowanym synem Odyna. I pewnie też wiedzą, że najwyższy z bogów znalazł go po wygranej bitwie i wziął do pałacu. Tak naprawdę wszyscy oprócz chłopca wiedzieli kim jest jego prawdziwy ojciec. Loki dorastał w gronie potakiwaczy, których rolą było zgadzanie się ze zdaniem rodziny królewskiej. Brunet od najmłodszych lat twierdził, że nie pasuje do Asów, a Asgard to najgorsze miejsce w jakim mógł mieszkać. Jako jedyny nie wiedział, że miejsce, które przeklina i ludzi, którzy w nim żyją tak naprawdę nie są ani jego domem, ani rodziną. 
Chłopiec często uciekał na ziemię, żeby przebywać ze śmiertelnikami, którzy wbrew pozorom akceptowali zarozumiałego młodzieńca. 
Dlatego, gdy Loki pojawił się na ziemi doskonale znał obyczaje tu panujące. Poznawał je niemal przez trzy tysiące lat. Tylko tym razem zjawił się tutaj w innych okolicznościach. Bowiem ostatnie lata Loki spędził w celi, z której nie mógł uciec. Jednak jego kochany przyrodni brat przekonał Odyna, że Kłamcy też należą się wakacje, jakkolwiek absurdalnie to brzmi. I tak właśnie Loki pojawił się w Warszawie. I może okazać się dość dziwne, że syn Laufeya chodzi sobie po mieście jako wolny człowiek. Powód jest prosty. Podczas teleportacji przez Bifrost wykorzystał okazję i delikatnie mówiąc uciekł strażnikom. Po jakimś czasie chciał spowrotem wrócić do domu, tego prawdziwego domu, aby przejąć władzę nad Lodowymi Olbrzymami. Tylko, że nie mógł. Nie ważne w jaki sposób próbował, przejście zostało zablokowane. Gdy sobie to uzmysłowił i zrozumiał, że będzie tu musiał zostać dużo dłużej, pierwszy raz zatęsknił za Asgardem. 

Każdy dureń potrafi mówić prawdę, ale zręczne kłamstwo wymaga niejakiej wprawy.

¤Moc¤
Loki jako drugi do korony musiał od małego ćwiczyć się w sztukach walki, które opanował niemal do perfekcji. Jedyną osobą, która potrafiła go pokonać w sparingach był Thor. W pojedynkach używał różnych sztuczek oraz z magii, którą powoli zgłębiał. Potrafił też używać telepatii do rozmów z innymi bogami. Chociaż ta umiejętność pozostała mu na ziemi. Zresztą tak samo jak nadludzka siła, która i tak nie dorównuje sile przyrodniego brata, szybkość oraz wytrzymałość, której nie posiada żaden normalny człowiek. Dodatkowo może nadal się teleportować. Na mniejsze odległości, ale nadal okazuje się to przydatne.

¤Dodatkowe informacje¤
☛ W stosunku do Sigyn zachowuje się jak przysłowiowy pies ogrodnika.
☛ Słucha Guns N' Roses i AC/DC.
☛ Mógłby zostać pokonany prze każdą osobę na świecie, ale nie przez Thora. Gdy przyrodni brat wygrywał sparingi Loki nigdy nie mógł znieść porażki.
☛ Jako jedyny wie dosłownie wszystko o Minosie i to nie dlatego, że sędzia umarłych mu się zwierzał.
☛ Czy pracuje? Tak, ale lepiej nie wiedzieć gdzie.
☛ Nienawidzi burzy. 
☛ Panicznie boi się latać.
☛ Z rodziną łączą go zawiłe stosunki.
☛ Kocha czytać. Najchętniej robiłby to 24 godziny na dobę.


_____________________________________________
Słaba, ale chyba lepsza niż na początku