sobota, 31 października 2015

Sen drugimi oczyma

Koroshio poruszała się niespokojnie na łóżku, co chwila przerzucając się z boku na bok, jęcząc przy tym niczym jakiś upiór. Ta noc zdecydowanie nie należała dla niej do najlepszych, choć niezwykle przyjemnie zaczął się jej sen. Znów udało jej się wymknąć z domu na mały spacer, ale tym razem nie była sama, choć tak naprawdę zawsze towarzyszy jej Mihno. Teraz jednak jej stróżem i przewodnikiem był jej przyjaciel Tadashi. To mógł być naprawdę piękny sen, jednak szybko przerodził się w koszmar. Ta sama opuszczona alejka i czyhający na nich bandyci. Znów nie chcieli im dać przejść. Znów im grozili. Znów go zabili. Krew była wszędzie. Dziewczyna czuła jej nieprzyjemny zapach w nosie i rdzawy posmak w ustach. Ciepła ciesz spływała po jej dłoniach i brudziła ubranie, a ona mogła tylko siedzieć i płakać, krzycząc w ciemności jego imię. 
- TADASHI! - wrzasnęła, budząc się i gwałtownie siadając na łóżku. Rudowłosa cała się trzęsła ze strachu, a po jej piegowatych policzkach spływały słone łzy. To jednak nie był koniec jej koszmaru. - Tadashi... - powtórzyła nieco ciszej, nie czując już wokół siebie szczupłych, ale ciepłych ramion chłopaka. Na próżno przejeżdżała dłońmi po zwichrzonej pościeli, bezskutecznie próbując znaleźć bruneta. - Tadashi! Tadashi, gdzie jesteś?!
W rzeczywistości nie zniknął, ani tym bardziej nie umarł po raz kolejny. Przynajmniej jeszcze nie. Dom Rabickich wydawał się zbyt spokojnym miejscem, aby mogło dojść tutaj do jakiegoś nieszczęścia. Mimo wszystko tej nocy myśli o wszystkim, co stało się poprzedniego dnia, spędzały chłopakowi sen z powiek. Nie potrafił zmrużyć oka ani na chwileczkę, a priorytetem dla niego stało się czuwanie przy rudowłosej. Obserwowanie, jak spokojnie tonęła w krainie Morfeusza, stanowiło jeden z przyjemniejszych widoków, na jakie przyszło mu się natknąć w ostatnim czasie. Dlatego nawet nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, oglądając przy tym całą kolekcję książek Koroshio. Wraz z nadchodzącym świtem, postanowił zażyć trochę świeżego powietrza - otworzył balkon w jej pokoju, gdzie spędził następne godziny, obserwując, jak słońce pojawia się na niebie. Wyobrażał sobie, że to Ra na swojej słonecznej barce, przypominał sobie wówczas dzieciństwo w towarzystwie starszego brata oraz matki. Jednak te czasy były tak bardzo odległe, iż kompletnym głupstwem okazało się roztrząsanie tych wspomnień. Z tych wszystkich zamyśleń wyrwała go pobudka gospodyni, a jak zdążył zauważyć, nie należała ona do najmilszych.
- Jestem tu, Koroshio - stanął w drzwiach balkonu, zerkając na dziewczynę. Był jakoś nad wyraz spokojny. Aż dziwnie spokojny. - Nie zniknąłem - uśmiechnął się smutno, a żeby udowodnić rudowłosej, że to nie żaden sen, przycupnął na łóżku obok niej i dotknął zimną dłonią jej policzka.
Ręka nastolatki natychmiast powędrowała do własnej twarzy, by spotkać się z jego szczupłymi palcami. Uśmiechnęła się lekko, czując pod opuszkami jego chłodną skórę, ale nie przestała płakać. Nie potrafiła. Zamiast tego szybko wymacała jego ramię i tors, a odnalazłszy szyję, rzuciła mu się na nią, oplatając ją swoimi drobnymi ramionami. Wtuliła się mocno w jego pierś, chcąc znów poczuć jego ciepło. 
- Dlaczego... - szepnęła w sweter, który pożyczyła mu od taty, mocząc go przy okazji - Chcę wiedzieć... Wiem, że nie powinnam, ale chcę... - Nie zastanawiała się nad tym, czy ją zrozumie. Była zbyt wstrząśnienia wspomnieniem koszmarnego wydarzenia, którego powróciło do niej we śnie, by trzeźwo myśleć. Chciała jedynie zrozumieć.
Czarnowłosy westchnął. To kiedyś musiało nastąpić. I tak długo rozmyślań nad tym, dlaczego nie zaczęła tego tematu wcześniej. Najwidoczniej wiedziała, że coś grało nie tak jak powinno. Prawdę powiedziawszy, nie miał pojęcia, jak miałby wyjaśnić jej to wszystko. Darzył ją bezgranicznym zaufaniem, jednak wiedział, że jeśli powie jej prawdę, i tak mu nie uwierzy. Zapewne uzna go za wariata i wyrzuci z domu, kończąc tę jakże krótką zresztą znajomość. 
- Nie zrozumiesz tego, Koroshio... - wyszeptał cicho, obejmując ją czule ramionami. Przycisnął jej głowę do swojej piersi, aby mogła wsłuchać się w jego spokojnie bijące serce. Jej bliskość, jej towarzystwo, było wszystkim, czego w tym życiu potrzebował, a jednocześnie wszystkim, czego mu dotąd brakowało. Jednak jeszcze tego nie rozumiał. Nie potrafił pojąć tego uczucia, które nie dawało mu spać w nocy. - To... i tak mi nie uwierzysz - uśmiechnął się, a był to raczej grymas rozpaczy niż szczęścia.
Odsunęła się nieco od niego, choć tak bardzo nie chciała tego robić. Pragnęła zostać tak z nim na zawsze. Czuła się przy nim taka bezpieczna i szczęśliwa. Ale musiała sprawić, by spojrzał w jej oczy. By zrozumiał ją i jej zaufał, tak jak tego pragnęła. 
- Skąd wiesz, że nie? - zapytała, ocierając wierzchem dłoni większość łez - Może i masz rację. Może nie zrozumiem, ale proszę, daj mi chociaż szansę.
- To ty masz rację, Kor - mruknął cicho. Nie wypuszczał jej z objęć, a dodatkowo, podobnie jak ostatnio, jął delikatnie nakręcać te rude kosmyki na własne palce. Choć przez sen zdążyła strasznie się rozczochrać, nadal mógł bawić się tymi miękkimi, gładkimi włosami. - Uznasz mnie za wariata, ale chcę powiedzieć ci prawdę. Ponieważ jesteś dla mnie bardzo ważną osobą... rozumiesz? - Pomimo iż nie mogła tego widzieć, to spojrzał jej prosto w oczy. I z pewnością w pewien sposób to poczuła. Spojrzenie przeszywających, smutnych oczu. - Musiałem umrzeć - szepnął cicho, obejmując ją ramieniem tylko mocniej, na wypadek, gdyby chciała się odsunąć. - I... dziś będę musiał umrzeć znowu. Umieram każdego dnia - przedstawił jej to irracjonalne wyjaśnienie już bez większego wahania, czekając na jej reakcję. 
Znów cała zadrżała słysząc jego słowa. Przez chwilę była pewna, że sobie z niej robi żarty, ale mówił to tak smutnym i przejmującym głosem, że w żadnym wypadku nie mógł to być głupi dowcip. Zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie jego słowa, w które nie chciała uwierzyć. Jej ciało wbrew jej woli, chciało odsunąć się nieco od niego, ale jego uścisk nie pozwolił na to. Była mu za to wdzięczna, ale równocześnie źle się z tym czuła. 
- Dashi... O czym ty... Przecież... Przecież to niemożliwe. Niemożliwe. Takie rzeczy się nie dzieją.
- To... to jest cholernie niemożliwe, Koroshio - chłopak czuł się tak, jakby zaraz miał po prostu pęknąć. Łzy cisnęły mu się do kącików oczu, choć tak naprawdę nie wiedział, dlaczego w ogóle się pojawiły. Serce raz biło w jego piersi jak szalone, a zaraz potem milkło, jakby całkowicie stawało, a słowa nie przechodziły przez jego usta, jakby zatrzymywały się gdzieś w gardle. - Nie nazywam się Tadashi - pokręcił głową, ciągle przytrzymując ją przy sobie. To, co miał zamiar powiedzieć, należało do rzeczy, których się nie mówi. I nie zna konsekwencji uczynienia tego. - Jestem Anubis.
Nikt nie powinien zareagować na taką informację spokojnie. Wyśmiać go, wyzwać od wariatów i próbować od niego uciec. To byłaby najnormalniejsza reakcja i właśnie takiej od niej oczekiwał. Raczej nie był gotów na milczenie, które zapanowało między nimi. Koroshio nic nie powiedziała. Nie próbowała nawet otworzyć ust. Stała nieruchomo, przez dłuższa chwilę, dopóki w końcu nie opuściła nieco głowy. Ostrożnie zaczęła zsuwać swoje ręce z jego szyi i ramion, robiąc to tak powoli i precyzyjnie, jakby przeprowadzała jaką operację. Długo trzymała dłonie przy sobie, bojąc się go dotknąć. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Przez jej głowę przewijało się tysiące sprzecznych odczuć, które wywiozły ją na rollercoaster emocji. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać, dlatego stała i milczała jak posąg. Rabickówna nie wiedziała skąd znalazła w sobie siłę i odwagę, by w końcu jednak po omacku wyciągnąć prawą dłoń przed siebie, którą położyła na jego piersi. Uśmiechnęła się delikatnie, czując pod palcami jego bijące serce. Niemal od razu jednak zgasiła ten uśmiech, przygryzając dolną wargę i powstrzymując napływające do jej oczu łzy przed wypłynięciem. 
- Nie. Nie. Nie... - Na jej twarz wkradł się nieco paniczny uśmiech, który jednak trudno było mu zobaczyć, przez jej długie włosy w kolorze marchewki, które zakrywały i odkrywały jej twarz, gdy dziewczyna gwałtownie potrząsała głową. To wszystko tak bardzo nie mało sensu. Ale co było najgorsze, zdawało jej się, że mimo wszystko nieco trzyma się całości. - Nie... Nie potrafię... - szepnęła, znów zmieniając się w posąg, lecz nie na długo. Ku zaskoczeniu Tadashiego, dziewczyna, jeszcze bardziej pochyliła głowę i oparła czoło o jego tors - Wiesz jak irracjonalnie o brzmi? 
Jej reakcja nie okazała się być aż tak sprzeczna z jego oczekiwaniami. W rzeczywistości raczej nastawiał się na to, że po prostu mu nie uwierzy. Ozwie go szaleńcem i każe się wynosić, albo co gorsza - wezwie policję. Jednak jej zachowanie utwierdziło go w przekonaniu, że mu uwierzyła. Inaczej nie zachowałby się tak. Teraz potrzebował jedynie jej to uświadomić... bez względu na to, jak brutalna była prawdę.
- Co brzmi irracjonalnie? - Zapytał z żałosnym uśmiechem na twarzy. - Że jestem egipskim bogiem śmierci? Koroshio, świat nie jest taki jak myślisz - powiedział z powagą, po czym ujął jej podbródek i podniósł głowę do góry, chcąc widzieć jej twarz. Jakże piękna i delikatną twarz, teraz tak bardzo zdruzgotaną i zapłakaną. - Powinnaś rozumieć to o wiele lepiej niż inni... nie widząc rzeczywistości możesz to sobie o wiele lepiej wyobrazić. Wyobrazić rzeczy, których nie są w stanie pojąć normalnie ludzie. Przepraszam, jeśli to, co mówię, jest brutalne... wybacz mi też to, co zrobię. Ale inaczej mi nie uwierzysz - wyszeptał, zamykając oczy. A ona zamiast trzymać się swetra, zaciskała palce... na miękkim szakalim futrze.
- To dlatego Mihno tak bardzo wtedy ujadał. Nie dlatego, że uznał cię za zagrożenie, tylko bronił swojego terytorium. - powiedziała, pieszczotliwie głaszcząc zwierzę po głowie i pysku - To dlatego wyszedłeś wtedy z krzaków, prawda? Hmm... - westchnęła cicho, po chwili zmieniając westchnięcie w delikatny chichot - Dziwny jest ten świat. Ale teraz przynajmniej chyba mogę powiedzieć, że nic już więcej mnie nie zaskoczy. Bo w końcu kto by pomyślał, że będę miała boga za przyjaciela. - dodała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Prawdziwy uśmiech pełen radości i zrozumienia. Uśmiech, na który tak bardzo czekał. 
Szakal zaczął lizać ją po dłoni, machając radośnie ogonem, dokładnie niczym domowy psiak. Następnie bez większych skrupułów  przewrócił ją na plecy, nieświadomie odbierając Mihno jego ulubione zadanie, a mianowicie - lizanie po twarzy. Szakali język niemal niczym nie różnił się od jęzora labradora. Ślina była tak samo paskudna. Nim dziewczyna zdołała zrzucić z siebie psowatego, ten na powrót stał się czarnowłosym, roztrzęsionym chłopakiem. I nadal na niej leżał.
- Teraz już rozumiesz? - Zapytał, chcąc się upewnić. Doskonale połączyła wszystkie fakty. Jednak przyjęła to... zbyt lekko. Bał się, że cała ta sytuacja mogła bardzo źle oddziałać na jej psychikę... bardzo delikatną zresztą jak się domyślał. 
Jej dźwięczny chichot jeszcze kilka razy obił mu się o uszy, upewniając w słuszności wyboru, którego dokonał. Ale tak jak echo znika, tak i on zamilkł, zabierając ze sobą również i jej radosny uśmiech, który stał się nieco poważniejszy, ale przede wszystkim pełen troski. Czując wciąż na sobie jego ciężar, pogłaskała go delikatnie po policzku, uważając by przez przypadek nie zrobić mu tym gestem krzywdy. 
- Musisz umrzeć... Codziennie umierasz. Umierasz, ale tak naprawdę nie odchodzisz. Odradzasz się na nowo. Czy to znaczy, że nigdy nie umrzesz? Śmierć nie jest ci straszna, prawda? - zapytała niepewnie, chodź w głębi duszy znała odpowiedź na to pytanie, którą przez cały czas jednak starała się ukryć za nadzieją - Prawda, Tadashi? 
Oparł głowę o jej piersi, wtulając się w nią ostrożnie. Wsunął dłonie pod jej plecy, obejmując ją przy tym. Nie do końca wiedział, co powinien jej odpowiedzieć... tak naprawdę sam nie miał pojęcia, co w tym wszystkim stanowiło prawdę, a co nie.
- Nie potrafię ci odpowiedzieć, Koroshio... - odpowiedział cicho. Za punkt wybrał sobie pustą ścianę naprzeciw, w którą teraz wpatrywał się natarczywie, pragnąc ubrać swoje myśli w słowa. - To nigdy nie miało tak wyglądać. Jako Anubis sprowadzałem dusze zmarłych ze świata żywych... zatem musiałem żyć, aby móc znaleźć się w świecie żywych, a następnie umrzeć, aby razem z duchami zejść do zaświatów... tak to wyglądało. I zostało aż do teraz. To żaden śmieszny żart... to jak klątwa. To moja paranoja... - wyszeptał, zamykając oczy. - Nie wiem kiedy to się skończy. I czy kiedykolwiek. Jeśli kiedykolwiek umrę naprawdę... chcę zginąć jako bliska ci osoba. Tylko wtedy.
Koroshio odwzajemniła jego uścisk. Powoli przesunęła swoją lewą dłoń po jego plecach na wysokość łopatek i mocno przytuliła go mocno do siebie, prawą tymczasem głaszcząc go po krótkich włosach. 
- Nie... Nie mów tak... Proszę. - szepnęła, nie próbując już powstrzymać łez - Bo wtedy... Musiałabym cię stąd wyrzucić. Musiałabym o tobie zapomnieć, byś nie stał mi się bliższy niż już jesteś. 
- Przestań płakać, proszę - powiedział jedynie, chcąc ją uspokoić. To nie był dobry początek dnia. Od samego rana płacz i łzy, to nie to, czego dla niej chciał. - Zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałem. Dobrze? - Poprosił, gładząc ją delikatnie kciukiem po piegowatym policzku. - Jestem Tadashi. Tylko Tadashi. I nie mam zamiaru dać się stąd wywalić... nie po tym wszystkim - na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mieszała się w nim nuta smutku, ale w większości emanował czułością i spokojem. Wreszcie zdradził komuś swój sekret. Czuł się... o wiele lżej.
- Tadashi... Jesteś Tadashi. Tylko Tadashi. - powtórzyła cicho niczym mantre. Była pewna, że wszystko już zrozumiała i pogodziła się z nowymi faktami dotyczącymi jej przyjaciela... Nie, Anubisa. Egipskiego boga śmierci, o którym nie raz czytała w swoich książkach. Ale wtedy był tylko mitem, wymyśloną i nieistniejącą postacią. A teraz... Teraz leżał na niej, wtulając się w nią i każąc jej o wszystkim zapomnieć. To było jednak za dużo. Zbyt wiele dla jej delikatnej osoby. - Właśnie, Tadashi. Pewnie jesteś głodny. Może zjedlibyśmy śniadanie. Co byś zjadł? Ale... Ale czy ty w ogóle musisz jeść? Jesteś bogiem, prawda, więc... Uhm... Znaczy nie o to mi chodziło. Przepraszam. Nie chciałam być niemiła. Nie o to mi chodziło. Ja... To po prostu... - Wpadła w słowotok, swój bezpieczny stan, który chronił ją przed rzeczywistością i trzymał w ryzach jej nerwy, nie pozwalając wpaść w obłęd. To dlatego zaczęła czepiać się tak błahych tematów jak śniadanie. Musiała poczuć, że jest na tym świecie jeszcze coś normalnego.
- Koroshio... jestem normalnym chłopakiem - wywrócił teatralnie oczyma. Najwidoczniej nawet jego dotyk i towarzystwo nie potrafiło pomóc jej się uspokoić. Prawdopodobnie to właśnie jego osoba doprowadzała ją do takiego stresu  roztrzęsienia, dlatego już żałował, że nie potrafił wymyślić jakiejś bajeczki i zwyczajnie jej nie okłamać. - To jest mój sekret, rozumiesz? Ale to nic nie zmienia. Poznałaś mnie jako Tadashiego, choć tak naprawdę jestem inny, niż ci się to wydaje, ale czy to ma jakieś znaczenie? Jestem tą samą osobą, którą spotkałaś nad rzeką... nic się nie zmieniło.  
- Zmieniło - zaczęła, a na jej teraz wkradł się łobuzerski uśmiech - Lepiej pachniesz. Zmiana zapachu od krwi na mój truskawkowy żel pod prysznic wyszedł ci na lepsze - zachichotała, już sama nie wiedząc, jak powinna się zachowywać. Może rzeczywiście powinna zapomnieć o tym wszystkim i traktować go jak gdyby nigdy nic. Powinna znów zacząć go traktować jak każdego normalnego chłopaka. - Hmm... Dashi... Nie, żeby mi się to nie podobało, ale czuję się nieco zgniatana. I molestowana. 
Chłopakowi już cisnęło się coś na usta, jednak postanowił zachować to dla siebie. To prawda, może był bogiem, ale teraz, po spędzeniu kupy czasu w świecie ludzi, miał też swoje fantazje. No cóż, Koroshio należała do dziewczyn z wyższych sfer, jakby to powiedział. Nie chciał absolutnie płci pięknej segregować, jednak nie ukrywał - bardzo przyjemnie mu na nią patrzeć, a jeszcze bardziej leżeć. Postanowił jednak zostać grzecznym chłopcem i poszedł na ugodę, odsuwając się na krawędź łóżka. Rudowłosa podniosła się powoli do siadu. Odruchowo wygładziła nieco wygniecione ubrania i szybkim ruchem ręki przeczesała rozczochrane włosy. Dziwnie się teraz czuła, gdy się tak od niej odsunął. Jakby jej czegoś brakowało. 
- Uhm... Mówiłam, żebyś ze mnie zszedł, a nie odsunął się jak od trędowatej. - westchnęła, próbując zlokalizować jego obecne położenie. Nie było to trudne, zważywszy na jej mocno wyczulony słuch. Pomogło jej jeszcze coś jeszcze. Ten, jak się jej zdawało, szósty zmysł, który cały czas jej mówił, że ktoś jej się podejrzanie mocno przygląda. Zarumieniła się. - Uhm... Nie patrz na mnie. Muszę wyglądać okropnie. Dopiero co wstałam, a do tego jestem cała zapłakana. 
Na twarzy czarnowłosego pojawił się delikatny uśmiech. Właśnie to, jak doskonale potrafiła odczytać każdy jego zamysł, tak bardzo go fascynowało. Nieważne, jak długo i jak uporczywie szukałby w każdym zakątku świata, nigdy nie znalazłby drugiej takiej dziewczyny. Drugiej takiej osoby. Była po prostu jedyna w swoim rodzaju, cudowna i wyjątkowa. Tak ją oznaczył w swoich myślach.
- Nie pomyślałaś, że może lubię takie rozczochrane, niewyspane dziewczyny, co? - Rzucił, sięgając dłonią do jej twarzy. Dotknął delikatnie jej policzka, by po chwili strącić ostrożnie śpiochy z kącików jej oczu. 
Nie mógł dokładnie stwierdzić, czy lubił takie dziewczyny, bowiem nigdy takich nie spotkał. Zdecydowanie jednak wiedział, że tę konkretną dziewczynę wprost ubóstwia.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Pytania czysto retoryczne

Niespodziewanie relaks Tadashiego został brutalnie przerwany głośnym pukaniem do drzwi. Zaraz potem do jego uszu doszedł słodki głosik i cichy chichot sprawczyni hałasu. 
- Dasiuuuuuu! Gotowy, czy nie, wchodzę! 
Drzwi do łazienki uchyliły się lekko, a do środka nieśmiało wsunęła się Koroshio. Wyglądała teraz o wiele lepiej, niż gdy rozstawali się pod łazienką. Marchewkowe włosy, które musiała wysuszyć jakiś czas temu, zaplecione miała w luźny warkocz. Na sobie miała duży, granatowy sweter i jeansy, a na stopach białe, puchate króliczki. Najzabawniejsze był jednak fakt, że dziewczyna odkąd weszła przez cały czas miała oczy zasłonięte wolną dłonią. - Masz tutaj ubranie. Wzięłam stare ubrania taty, jeszcze ze studiów, ale podejrzewam, że i tak będą za duże. Nie mam pojęcia co to, ale sweter jest przyjemny w dotyku.
- Na mnie wszystko będzie za duże - wymamrotał chłopak w pianę, chowając się bardziej pod wodę. Zerknął na nią kątem oka, a widząc, że zasłania oczy, z jego ust wyrwał się cichy śmiech, przez co zachłysnął się wodą. Jednak nie rzucił żadnej kąśliwej uwagi, nie chcąc jej urazić. Wyglądała po prostu bardzo słodko. Zwłaszcza w tym swetrze. Aż zapragnął patrzeć na nią cały czas. Chciał, aby nie wychodziła. - Dziękuję - dodał, kiedy złapał oddech. - Jesteś pewna, że się nie pogniewa?\
- Mój tato? No co ty. On to by oddał swoje ostatnie buty, gdyby ktoś go o to poprosił. Poza tym, tyle ma tych ciuchów, że nawet nie zauważy. - powiedziała z uśmiechem, łapiąc już za klamkę drzwi - Hmmm... Ale skoro będzie za duże, to może powinnam ci była od razu przynieść coś mojego. - zaśmiała się cicho, przez cały czas nie zdejmując dłoni z oczu - Miłej kąpieli, Dashi. Tylko nie siedź za długo, bo się skurczysz jak ubrania w praniu, a wtedy to już nawet moje ciuchy będą na ciebie za duże.
- Bardzo śmieszne... - burknął na pożegnanie. Kiedy zamknęła drzwi, postanowił wziąć jej słowa na nieco poważniej. Zaraz się wykąpał, oczyszczając rany, po czym wyszedł z wanny. Otulił się miękkim ręcznikiem, zbierając wodę z teraz już rozgrzanego ciała. Następnie powycierał dokładnie włosy i zerknął na ubrania. Co ja bym bez niej zrobił? Zapytał sam siebie, sięgając po ciuchy.
Po chwili do drzwi pokoju Rabićkówny dotarło pukanie. Chłopak najwidoczniej wykąpał się już i zgodnie z jej prośbą czekał pod drzwiami. W końcu ostrzegła go, że jeśli wejdzie bez pukania, nie ręczy za siebie. Uśmiechnął się pod nosem, wycierając raz jeszcze mokre kosmyki białym ręcznikiem. Po chwili do jego uszu doszło stanowcze proszę, któremu nie mógł i nie chciał się przeciwstawić. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Pokój Koroshio był dość duży i oczywiście jak cała reszta domu urządzona w stylu dalekiego wschodu. Było tu jednak coś, co mu się nie zgadzało, a mianowicie ogromny regał zajmujący niemal całą ścianę z mnóstwem wypełnionych po brzegi książkami półek. Jeszcze dziwniejszym widokiem była znajdująca się w rogu przy oknie sztaluga. 
- Jak się czujesz? - z rozmyślań wyrwało go pytanie samej właścicielki. Dziewczyna siedziała po turecku na dużym łóżku z baldachimem, ściskając w rękach kubek z jakimś gorącym napojem. Obok niej na tacy stały dwa talerze z jeszcze parującymi pierogami i drugim kubkiem, za pewne dla niego. - Chodź. Siadaj. Babcia przyniosła nam jedzenie na górę. Sama poszła do domu. Uznała, że ma się już kto mną zająć. A poza tym musiała coś pilnego jeszcze załatwić.
- Ciekawe kto to taki - wywrócił oczyma, siadając obok dziewczyny. Jej wyczulony zmysł powonienia z całą pewnością odkrył, że chłopak użyczył sobie jej truskawkowych pachnideł. Nawet cudowna woń ciepłych pierogów nie mogła zakryć tego zapachu. Odłożył ręcznik na bok i raz jeszcze rozejrzał się po pokoju. - Wow - stwierdził krótko, wpatrując się w regał pełen książek. Zdecydowanie to przykuło jego uwagę najbardziej. - Lubisz książki? - Zapytał, uważając na słowa. Wolał nie używać słów, które mogłyby bezpośrednio nawiązać do jej wady wzroku, choć i tak pewnie to robił, nieświadomy. Kiedy siedział tylko z Koroshio, pewien, że nikt nagle nie zakłóci ich rozmowy, czuł się spokojny. I odprężony, dlatego bez krępacji sięgnął po kubek i upił łyk napoju, chcąc odkryć, czym on jest.
- Uważaj, gorące! Nie oparz się. - krzyknęła gwałtownie dziewczyna, słysząc jak chłopak podnosi kubek - Jeszcze by tego brakowało. Jednego dnia poparzony, przemoczony do suchej nitki i... - Nie skończyła zdania. Umilkła, przygryzając lekko dolną wargę. Chciała z nim porozmawiać o tym, co się stało na ulicy i zamierzała to zrobić jak najszybciej. Uznała jednak, że teraz byłoby to zdecydowanie za wcześnie. - Lubię czytać, jeżeli to miałeś na myśli, choć same książki też lubię. Ładnie pachną. - zaczęła, odpowiadając na jego pytanie, a przy okazji zmieniając szybko temat - Niestety trudno znaleźć w Polsce książki dla mnie, a jeżeli już jakieś są, to tanio niestety one nie kosztują. Choć moi rodzice i tak na mnie nie oszczędzają. Ale to nic. Lubię też jak ktoś inny mi czyta. - dodała, uśmiechając się do niego.
- Domyśliłem się - westchnął. Trzymał kubek ostrożnie, za brzegi, racząc się zapachem herbaty... bardzo lubił herbatę. Wręcz ją uwielbiał. Niestety, w swojej kamienicy posiadał jedynie rdzewiejącą puszkę pełną starych torebek, bardzo taniej zresztą herbaty. A ten napar pachniał intensywnie, a zarazem delikatnie... z pewnością napój ten cieszył więcej zmysłów niż tylko ten węchu. Nie mógł się doczekać, aby jej spróbować, jednak wziął sobie ostrzeżenie dziewczyny do serca. - Nigdy nie byłem za granicą, więc nie wiem, jak wygląda sprawa w innych krajach, jednak... domyślam się, że musi być ciężko. I ciągle zastanawiam się, skąd twoi rodzice mają na to wszystko pieniądze... muszą cię naprawdę bardzo kochać - stwierdził w końcu. Doszedł również do wniosku, że Koroshio ani razu nie zapytała go o jego rodzinę... co nawet go cieszyło. I nadal nie zaczęła tematu, który pewnie teraz drążył pokaźną dziurę w jej myślach. 
- Wiesz, nie mam rodzeństwa. Jestem jedynaczką, czyli oczkiem w głowie i całym światem moich rodziców, jak mi kiedyś powiedziała babcia. Mój tato ma jakąś własną firmę, którą przekazał mu dziadek. Nie wiem co dokładnie robi, ale jak widać mu to wychodzi. - powiedziała, upijając łyk herbaty. Przez dłuższą chwilę trzymała w ustach gorący płyn, napawając się nie tylko jego zapachem, ale również i smakiem, a przy okazji rozgrzać się jeszcze nieco - Powiedz mi coś o sobie. Ty o mnie wiesz już prawie wszystko, a ja o tobie kompletnie nic. Chyba nie jesteś jakimś seryjnym mordercą, co? - zażartowała, chcąc rozładować nieco atmosferę. Prawda była taka, że już od dłuższego czasu chciała się o nim czegoś więcej dowiedzieć, ale miała nadzieję, że sam coś jej powie. Najwyraźniej jednak nie należał do zbyt wylewnych, przez co tak długo zastanawiała się, nim w końcu zadawała mu pytanie.
Czarnowłosy słuchał jej uważnie, dmuchając we wrzątek, by po chwili odrobinę się napić. Herbata naprawdę uraczyła jego podniebienie, choć jak na jego gusta, powinien wsypać tu co najmniej z pół torebki cukru. Uwielbiał słodkie rzeczy. A posłodzona herbata... mógłby upijać się tym nektarem bogów godzinami, a nawet dniami. Czasami tak robił. Prośba rudowłosej całkowicie zbiła go z tropu. Wiedział, że prędzej czy później podobna sytuacja nastąpi, jednak nie przygotował się na nią ani trochę... nie pozostało mu więc nic, jak powiedzieć prawdę. No cóż, z niewielką domieszką kłamstwa.
- O sobie? Cóż... nie jestem mordercą, a już na pewno nie seryjnym - wymamrotał pod nosem. - I raczej na takiego nie wyglądam. Prędzej na mordowanego niż mordującego... - wyjaśnił z niejakim zażenowaniem, co chwila upijając trochę z kubka. - Mam dziewiętnaście lat i rzuciłem szkołę rok temu... wtedy właśnie przeprowadziłem się do Warszawy. Głównie to pracuje w różnych miejscach... najczęściej jako kelner w barach dla typowych pijaczyn, a przynajmniej próbuję pracować. No i... mieszkam sam - dodał. Większość z tych rzeczy stanowiła prawdę, o ile prawdą można to było nazwać. 
Dziewczyna przez cały czas uważnie go słuchała. Nie przerwała mu, ani jeden raz, choć tak bardzo ją korciło, by się wyłamać i zadać pytanie. Postanowiła jednak poczekać do końca, obsypując go potem kolejną dawką swojej niepohamowanej ciekawości. 
 - Dlaczego rzuciłeś szkołę? Po co tutaj przyjechałeś? Masz tu kogoś? Jeżeli tak, to czemu mieszkasz sam? Chcesz być sam? - zapytała, ostatnie pytanie zadając zdecydowanie ciszej, bojąc się, że odpowiedź będzie twierdząca - Uhm... Wybacz. Zadaję za dużo pytań, ale wiesz... Uhm... Nie ważne. Nie musisz odpowiadać.
Jednak jej rozmówca jedynie pstryknął ją palcem w nos. Nie irytowała go to, wręcz przeciwnie, ani nie krępowało. Uznawał to za naprawdę urocze i... całkiem miłe. To, jak bardzo się nim interesowała.
- W porządku - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. - Jeżeli naprawdę cię to ciekawi, to nie mam nic do ukrycia... akurat tobie jestem w stanie opowiedzieć wszystko o sobie. - Jestem sam... - zaczął cicho. - I... bycie samotnym na dłuższą metę jest całkiem fajne i raczej polubiłem to, dopóki człowiek nie zaczyna wariować. Przeprowadziłem się tutaj, ponieważ... ponieważ miałem już dość mojego życia - podrapał się po karku, wpatrując w ciemny płyn w swoim kubku. - Tak, chyba dlatego... Jestem już dorosły, uznałem, że nie potrzebuję wciągać się w coś takiego jak państwowa edukacja... radzę sobie dobrze i bez wykształcenia.
- Szkoda... Koroshio posmutniała nieco słysząc jego słowa. Nie wiedziała czego się spodziewała. Po prostu nie sądziła, że ktoś mógł wybrać i lubić to, czego ona nienawidzi, a na co została skazana. Westchnęła cicho, przyciągając kolana do piersi i obejmując ramionami nogi. - Lubisz ciastka, Dashi? - spytała po chwili, chcąc przerwać dziwną ciszę, która zapanowała między nimi.
- Lubię - odparł, popijając herbatę, a po chwili odłożył ją na szafkę. Legł w tył, kładąc się na łóżku tuz przed nią. Spojrzał na nią z dołu, nieco skrępowany tą nagłą ciszą. Przekrzywił głowę, patrząc na jej smutną buźkę. Zastanawiał się, co było tego powodem. - Powiedziałem coś nie tak? - Zapytał, całkowicie poważnie. Miał wrażenie, że ją rozczarował... ale przyczyna tego owiana została tajemnicą, którą właśnie próbował odkryć. - Nie tego... się po mnie spodziewałaś, co...?
- Nie. Nie przejmuj się mną. Jestem po prostu tylko trochę zmęczona. Wiesz, po tym co się... - Po raz kolejny ugryzła się w język, bojąc się zaczynać rozmowę o ich nieprzyjemnym spotkaniu w uliczce. Nie wiedziała dlaczego ten temat był dla niej tak wielkim taboo. Przecież nigdy nie miała problemu z zadawaniem pytań. Teraz jednak było inaczej. Czuła, że Dashi nie mówi jej prawdy, robiąc to jednak z jakiegoś ważnego powodu. - Jeżeli masz ochotę, w szafce nocnej powinnam mieć pudełko, a w nim jeszcze kilka ciastek. Częstuj się śmiało. - dodała, siląc się na uśmiech.
Wówczas poczuła, jak jego delikatna dłoń dotyka jej policzka, a następnie delikatnie głaszcze go opuszkami palców. Z pewnością należało to do jednych z przyjemniejszych doświadczeń dzisiejszego dnia. 
- Jeśli jesteś zmęczona, to kładź się - powiedział z wyraźnie wyczuwalną troską w głosie. Przybrał naprawdę miłą i ciepłą barwę, przyjemną dla uszu. Relaksującą. - Powinnaś odpocząć. Należy ci się. Jeśli chcesz, to pójdę już. No chyba, że wolisz, żebym został... w takim razie mogę być twoim prywatnym seryjnym mordercą, na wypadek, gdyby ktoś próbował zakłócić twój sen.
Koroshio zadrżała, czując na policzku ciepłą dłoń chłopaka. Nie spodziewała się takiego gestu z jego strony, ale to nie zaskoczenie wywołało u niej taką reakcję. To przez dziwny prąd, który przeszedł z opuszków palców bruneta na jej skórę, rozprzestrzeniając po całym jej ciele przyjemne ciepło. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co działo się w jej brzuchu, gdy jego nadzwyczaj ciepły i przyjemny głos zaczął pieścić jej uszy. To uczucie było dla niej zupełnie obce, ale równocześnie niezwykle przyjemne. 
- Nie. - powiedziała, łapiąc go za rękę i splatając swoje palce z jego - Nie chcę. Wolę, żebyś został jako Tadashi. Tajemniczy chłopak, którego poznałam na ławce nad rzeką i którego lubię na tyle mocno, że nie odbiorę mu jego sekretów. - dodała, opierając głowę na poduszce i wyciągając się na łóżku, przez cały czas trzymając go za rękę - Nie wiem jak wytłumaczę cię przed rodzicami, ale nie chcę, żebyś poszedł. Chyba wolno mi choć raz być samolubną.
- Wiesz co ci powiem? - Uśmiechnął się lekko. Odczuł przemożną ochotę położenia się obok rudowłosej, ale to było już za dużo. O wiele za dużo. Dlatego cieszył się jedynie dotykiem jej dłoni, siedząc obok. - Przy mnie możesz być samolubna zawsze. Nie przeszkadza mi to. I wiesz co? Bardzo to lubię - rzekł, zerkając na nią kątem oka, a potem przenosząc wzrok na teraz już jedynie lekko ciepłe pierogi. - Mam nadzieję, że twoja babcia nie pogniewa się, jeśli ich nie zjemy.
Parsknęła cichym śmiechem, powstrzymując chichot. Mimo to musiała przyznać, że i tak pozwalała sobie przy nim na więcej niż przy innych. Choć znała go tylko dwa dni, czuła się przy nim niezwykle swobodnie, jakby znali się całą wieczność. 
- Nie... Nie ona. Poza tym, zawsze możemy poprosić o pomoc Mihno. Na pewno się ucieszy. 
 To był naprawdę długi dzień. Nastolatka czuła jak oczy jej się powoli zamykają. Ale nie chciała jeszcze iść spać. Nie mogła. Musiała coś jeszcze zrobić. Poprosić go o coś co zawsze chciała zrobić. W końcu pozwolił jej być samolubną, wręcz nawet i do tego namawiając. - Dashi... - zaczęła cicho - Pytanie czysto teoretyczne. Obraziłbyś się, gdybym cię zapytała, czy byś mnie przytulił?
Czarnowłosy odsunął jej kubek dalej, aby przypadkiem nie spadł z szafki. Czy obraziłby się, gdyby o to zapytała? Raczej nie, przynajmniej tak myślał. Delikatny uśmiech ani na chwilę nie schodził z jego twarzy. Nie w jej towarzystwie. Nie po takim dniu, kiedy czuł się i wyglądał, jakby go walec przejechał, a mimo wszystko, mógł wywołać na jej twarzy uśmiech.
- Też mam do ciebie pytanie czysto retoryczne - powiedział cicho, wręcz szeptem, wsuwając się na łóżko tuż obok niej. - Obraziłabyś się, gdybym to zrobił? - Zadał pytanie, jednak nie czekał na pozwolenie. Po prostu ją objął, wciskając się w poduszkę, a jej w zamian za to użyczył swojego ramienia.  
- Skoro jest czysto retoryczne, w takim razie nie powinnam, na nie odpowiadać, prawda? - szepnęła, a na jej twarz wkradł się uśmiech pełen szczęścia. Lekko zadrżała. Przyjemny prąd i ciepło znów rozeszło się po całym jej ciele, wraz z jego dotykiem. Nie zastanawiając się nad tym ani trochę, bez krępacji wtuliła się w niego. - Wiesz... Jesteś... Jesteś pierwszy. Jeszcze żaden chłopak mnie tak nie przytulał. - dodała, nieco zaspanym już głosem na wpół śpiąc. Po czym nie zaczekawszy nawet na jego reakcję, zasnęła.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Babciu, poznaj boga śmierci

Deszcz wciąż nieustannie gęsto padał z nieba, nie pozwalając odetchnąć światu nawet na chwilę. Duże krople deszczu głośno bębniły o dachy domów, dezorientując nieco tym hałasem Koroshio, która większość swojego życia opierała właśnie na tym zmyśle. Mimo tego nie bała się, nawet wtedy gdy niebo co jakiś czas gęstniało od huku grzmotu. Wiedziała, że jest przy niej ktoś kto jej nie zostawi i nie miała tutaj wcale na myśli swojego wiernego przyjaciela na czterech łapach. Tadashi tak jak obiecał odprowadził ją pod same drzwi jej domu, ani na chwilę nie puszczając jej ręki. Czuła się przy nim o wiele bezpieczniej, gdy czuła jego ciepłą dłoń i palce splecione z jej. Cieszyła się niezmiernie, że postawiła dziś rano na swoim i wyszła z domu. Tylko dzięki temu mogła się z nim znów spotkać i tylko dzięki temu stali teraz we trójkę w deszczu przed furtką jej domu. Był to naprawdę duży i wspaniały budynek. Już z daleka było widać, że właścicielami są bogaci ludzie, którzy nie żałują na nic pieniędzy. Jasno żółte ściany i wysokie okna, które w ciągu słonecznych dni musiały wpuszczać do środka mnóstwo światła. Cały dom otoczony był pięknym ogrodem z mnóstwem różnobarwnych kwiatów, które niestety teraz zwinęły swe płatki i zamknęły się w pączki. Przez sam jego środek biegła wąska ścieżka wysypana biały kamieniem, która prowadziła prosto do wejścia poprzedzonego kilkoma schodkami. Po drodze nawet już nie rozmawiali. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do domu Rabićkówny, aby uciec przed burzą. Dopiero gdy przekroczyli furtkę i stanęli pod drzwiami, czarnowłosy odetchnął, patrząc na zielonooką. 
- Jak na księżniczkę przystało, willa pełna wrażeń zapewne - rzucił, łapiąc oddech. Z początku nie dowierzał, że ta wielka posesja należy właśnie do Koroshio. Jednak życie uwielbiało go zaskakiwać, a raczej życie w świecie ludzi. Puścił jej dłoń, oddając jej smycz Mihno. - Świetnie się spisałeś, psiaku. Należy ci się jakaś nagroda - kucnął, głaszcząc psa. Poklepał go po pysku, a następnie wstał, zerkając na drzwi. Dreszcz przeszył jego ciało. Nie tylko spowodowany zimnem. Ale i strachem, dziwnym stresem, który sprawiał, że w jego brzuchu tańczyły motyle. - Boję się twoich rodziców - szepnął cicho, całkowicie poważnie. 
Rudowłosa zignorowała jego ton i zaśmiała się cicho, nie mogąc powstrzymać. Nie rozumiała zbytnio jego strachu. W końcu jak można bać się zwyczajnych, uczciwych ludzi. Ją do nich zawsze ciągnęło. Chciała należeć do towarzystwa, które niestety nie zawsze chciało jej. 
- Nie masz czego. Naprawdę. - powiedziała uśmiechając się do niego i z powrotem łapiąc jego dłoń, by dodać mu tym nieco otuchy - Wbrew pozorom to naprawdę mili i zwyczajni ludzie, tak jak ja czy ty. Westchnął ciężko i chcąc nie chcąc postanowił jej zaufać. 
 - To... to prowadź - rzekł, czując, jak gula tworzy mu się w gardle, a nogi tracą na siłach, powoli przemieniając się w watę. Możliwie, że nawet cukrową. - I ja nie jestem normalny, Kor - zapewnił ją, dodając cicho. Czekało go w końcu sporo wyjaśnień, a jak na razie przygotowywał się na wszelkie możliwe reakcje ze strony rodziców dziewczyny na widok dwóch przemoczonych dzieciaków, z czego jeden to ich własna córka upaprana w nie własnej rzecz jasna krwi, a także wysoki, wychudzony prawdopodobnie emo, sądząc po kolorystyce ubierania się, pobity, a na dodatek nadal ranny. 
- Ufam ci na słowo i jeśli coś pójdzie nie tak, będę się na ciebie boczył do końca moich dni. 
- Jesteś okropny, głupku. - powiedziała oskarżycielko. Nie mając wolnej ręki, zmuszona była puścić chłopaka, by móc zadzwonić do drzwi. To było dziwne, dzwonić do własnego domu, ale tak zawsze robiła. Nie miała własnych kluczy, gdyż prawdopodobnie nie trafiłaby nimi nawet do zamka. Zresztą na co jej one były, skoro wiedziała, że o każde porze dnia i nocy ktoś jest w domu. Po chwili do ich uszu dobiegły ich pośpieszne kroki, poprzedzone nieco wcześniej dźwiękiem głośnego dzwonka. Nie musieli czekać długo, kiedy drzwi się przed nimi otworzyły, a w progu stanęła niską, starszą kobietę. Tadashi nie zdążył się nawet przywitać, a co dopiero mówiąc o przyjrzeniu się jej lepiej, choć z całą pewnością mógł powiedzieć, że nie mogła to być rodzicielka jej przyjaciółki. 
- O mój Boże. Koroshio. Jak dobrze, że już jesteś. Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić? Wiesz co by zrobili twoi rodzice, gdyby się dowiedzieli, że chodzisz sobie tak sama po mieście w trakcie burzy? No zobacz tylko. Cała jesteś mokra. - kobieta z wymalowaną ulgą na twarzy złapała Koroshio w swoje ramiona, równocześnie nieco odpychając przy tym chłopaka. Trzymała dziewczynę w mocnym uścisku, nie zwracając uwagę ani na obcego, ani nawet na szalejącego z radości psa, która skakał wokół nich i trącał ją pyskiem w nogę. 
- Przepraszam cię, babciu. - powiedziała dziewczyna, próbując jej przerwać - Ale wiesz. Nie byłam wcale sama. Tadashi był ze mną. - dodała, wysuwając się z jej uścisku. Szybko odnalazła ramię bruneta i złapała go mocniej, by bez ostrzeżenia przysunąć bliżej do nich. Dla chłopaka sekundy, które trwały od chwili przyciśnięcia dzwonka przez Koroshio, do pojawienia się kogoś przy drzwiach, trwały niczym wieczność. Nie miał pojęcia, kto stanie w drzwiach, jak zareaguje na jego widok, jak zostanie potraktowany, jak zareaguje na widok dziewczyny w takim stanie. Na pewno nie spodziewał się, iż zaraz po otworzeniu drzwi, rudowłosa zostanie zaatakowana przez staruszkę, a on o mało co zepchnięty ze schodów. Stając stopień niżej, odezwał się krótkim, lecz głośnym "dzień dobry", jednak kobieta, zajęta oględzinami wnuczki, nie usłyszała go. Zaniechał więc dalszych prób bycia uprzejmym i po prostu obserwował całe zdarzenie, zestresowany jak jeszcze nigdy w życiu. Złapany za ramię i pociągnięty, chciał protestować, jednak w ostateczności pogodził się ze swym losem. 
- D...dobry... Tadashi... jestem... - wydukał, już całkowicie zmieszany, oszołomiony, zestresowany i wszystko naraz. Jego głos drżał, utraciwszy wszelką nutę spokoju. Starsza kobieta spojrzała na bruneta równie zielonymi oczami, co oczy Koroshio. Uważny, babcinym wzrokiem, któremu nie umknie najmniejszy szczegół zlustrowała go od góry do dołu i na odwrót, sprawiając, że chłopak poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo. W końcu straciła nieco zainteresowanie nim, otrzepując nieco przybrudzony mąką fartuch i załamawszy ręce. 
- Dobry Boże, wnusiu. Gdzie ty znalazłaś tego chłopca. To duch nie człowiek. Blady jak ściana, a ubrania wiszą na nim jak na wieszaku. Sama skóra i kości. - powiedziała kobieta, łapiąc się za głowę i potrząsając nią na boki - Matko Boska i wszyscy święci. Chodząca śmierć z twarzą aniołka. Dziecko kto cię tak bardzo oszpecił? - zapytała po chwili, dotykając siniaka na jego policzku. 
- Babciu... - powiedziała dziewczyna, próbując ją powstrzymać, ale sama zalewała się ze śmiechu. Przytłoczony troską kobiety, spalił na twarzy buraka... pod czerwonymi plamami zniknęły wszystkie piegi, a chłopiec odwrócił dwukolorowe spojrzenie gdzieś w bok. Śmiech Koroshio tylko bardziej go peszył. W rzeczywistości, staruszka miała całkowitą rację - tak właśnie wyglądał. Wieszak na ubrania, dodatkowo połamany, bowiem wiecznie zgarbiony. To samo tyczyło się twarzy - jego oko zakrywała wielka śliwa, puchnąca zresztą. Obie wargi popękane, nadal lekko krwawiące, a rozcięcia na skroni oraz policzku wyglądało, jakby wymagało szycia. Nie miał pojęcia, z której strony wyglądał na "aniołka". Dodatkowo, aktualnie stojąc na ganku, trząsł się z zimna... trzasł to mało powiedziane. Wręcz telepał się, a gęsia skórka pokrywała jego bladą skórę. Z tak wielką troską ze strony obcego człowieka dawno się nie spotkał. Nie licząc Koroshio. A raczej nigdy się nie z takową nie spotkał. Po raz pierwszy otrzymał ją właśnie od Rabićkówny, a także teraz jej babci. 
- Napadnięto nas... - mruknął pod nosem, drapiąc się po karku. Jak najbardziej uważał, iż babci należały się wyjaśnienia tak paskudnego stanu wnuczki.
 - Jezus! Maria! Jak to? Kto? Gdzie? Kiedy? Jakim cudem? Nic wam nie jest? Wszystko w porządku? Jesteście ranni? Coś was boli? - Od razu było widać strach na twarzy kobiety i poruszenie w jej zachowaniu. Co chwila patrzyła to jedno to na drugie, martwiąc się równie mocno o własną wnuczkę, jak i obcego chłopaka. Do tego stopnia, że zadawała głupie i bezsensowne pytania, na które sama mogła sobie odpowiedzieć. Wpadła w słowotok, który Tadashi już u kogoś słyszał. - Nie martwcie sie. Zaraz się wami zajmę. Szybko, szybko. Wchodźcie do środka. Weźcie gorący prysznic i przebierzcie się, a ja przygotuje apteczkę i coś ciepłego do jedzenia. Musicie nie tylko być przerażeni i wymęczeni, ale też umierać z głodu.
Chcąc nie chcąc, chłopak mimowolnie uśmiechnął się. Jak dla człowieka, a raczej boga, który nigdy w swym ludzkim życiu troski nie odczuł, takie przesadne przejmowanie się było naprawdę całkiem miłe... a nawet bardzo miłe. Wpuścił rudowłosą do środka pierwszą, a wszedłszy do środka, z grzeczności zdjął dziurawe buty. Nawet skarpetki miał mokre. Przemoczone do suchej nitki. Nie chciał nawet wiedzieć, jak bardzo zmokła Koroshio. O nią martwił się najbardziej, no bo o kogo innego miałby? Mihno wytrzepał sierść z wody jeszcze przed drzwiami, choć i tak czarnowłosy został przez psa ochlapany. Z grzeczności chciał podziękować kobiecie za taką gościnność, jednak o ile on nie potrzebował tych wszystkich wygód, to rudowłosa na pewno.
- Dziękuję, babciu. - odpowiedziała Koroshio z uśmiechem na twarzy. Trudno było jej ukryć, że to był jeden z najgorszych, ale zarazem najpiękniejszych dni w jej życiu. Na pewno była niezwykle zmęczona, dlatego dzisiaj była niezwykle wdzięczna babci za jej wyrozumiałość i chęć pomocy, a szczególnie, że nie drąży tematu, ani nie zadaje trudnych pytań, którymi obsypaliby ją jej rodzice. - Zaprowadzę Tadashiego na górę i dam mu jakieś czyste ubrania taty. Zejdziemy pewnie za jakąś godzinkę. Może szybciej. - dodała po chwili, po czym złapała chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę schodów - Chodź Dashi. Pokażę ci, gdzie jest łazienka. 
 Jeżeli na zewnątrz dom wydawał się chłopakowi piękny, to teraz dech zapierał mu w piersiach. Wszystkie pomieszczenia były naprawdę wielkie i jasne, a do tego urządzone w stylu orientalnym. Wszędzie, gdzie nie spojrzał przewijały się japońskie akcenty i napisy. Można było się tu naprawdę poczuć jak w kraju kwitnącej wiśni. Największy podziw wzbudzała w nim jednak dziewczyna, która poruszała się tak lekko i swobodnie, że gdyby nie wiedział, nigdy nie powiedziałby, że jest niewidoma. Był naprawdę zachwycony, w pewnej chwili nie wiedział, na co i gdzie ma patrzeć. Czuł się jak w prawdziwym pałacu, o czym zresztą przed chwilą wspomniał. W końcu jego mieszkanie stanowiło jedynie małą klitkę w starej kamiennicy i to ani trochę zabytkowej. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest prowadzony prosto na górę - przez niewidomą dziewczynę. Nie ukrywając, jego zdziwienie było ogromne... ale przecież to jej dom. Co w tym dziwnego? Ścisnął jej dłoń.
- Dziękuję ci, Kori - powiedział cicho. - Naprawdę. Nie musisz aż tak... aż tak się mną przejmować - dodał. Towarzystwo dziewczyny dawało mu mnóstwo radości, jednak jednocześnie powodowało to dziwne, nieznane mu uczucie w brzuchu. 
- Nie muszę, ale chcę. - powiedziała zatrzymując się przed jakimiś drzwiami - Poza tym mam w tym swój interes. - dodała z tajemniczym uśmiechem na twarzy, który wywołał u chłopaka ciarki na plecach - Tutaj jest łazienka. W szafce po prawej na pierwszej półce od dołu są czyste ręczniki. Na półce przy wannie stoją szampony i żele pod prysznic. Nie ruszaj drugiego po prawej o zapachu jaśminowym, bo to mojej mamy i zauważy nawet jeżeli zniknie choć kropla. Jeżeli chcesz, możesz też skorzystać z prysznica. Możesz się zamknąć, ale wtedy będę musiała zostawić suche ubrania dla ciebie na korytarzu. To chyba tyle... Aha. Na przeciwko jest mój pokój. Będę tam na ciebie czekać. Tylko zapukaj zanim wejdziesz, inaczej i tak cię usłyszę i nie ręczę za siebie.
- Zostawię... zostawię otwarte - odparł niepewnie, naciskając na klamkę. - I w porządku. Zapukam. Nie przejmuj się. Jeszcze raz... dziękuję - uśmiechnął się smutno, a ona na pewno zrozumiała, iż zaoferował jej swój uśmiech. Kiedy się uśmiechał, mimo iż smutno, w jego głosie słychać było tę nutkę szczęścia. Nie przejął się zbytnio tym, co powiedziała przed chwilą o interesie. Na razie nie chciał się tym przejmować. Wsunął się do łazienki, od razu zamykając drzwi, jednak nie przekręcał zamka. Nawet jeśli będzie stał nagi pod prysznicem, ona przecież i tak go nie zobaczy. Zero niebezpieczeństwa. Westchnął. Po prawej...  półce... pierwszej... co? Rozejrzał się za szafką, w której rzekomo znajdować się miał ręcznik. Nie ukrywał już nawet zachwytu, jaki wywołała na nim tak duża i z pomysłem urządzona łazienka, pomijając fakt, że posiadali wannę. Wannę. Odległe marzenia czarnowłosego. Otworzywszy szafkę, rzeczywiście, udało mu się znaleźć miękki ręcznik. Położył go obok wanny, ściągając z siebie przemoczoną koszulkę... i spojrzał w lustro. Drgnął z obrzydzenia, widząc liczne siniaki, a także paskudną, dużą ranę na brzuchu, teraz już płytką i jedynie dokuczającą nieprzyjemnym pieczeniem oraz bólem. Ze strachem myślał, że jeszcze jakiś czas temu na oczach Koroshio z powodu tej rany wyzionął ducha. Ponownie westchnął, dotykając paskudnej śliwy pod okiem. Jego policzek wymagał szycia. Dolnej wargi wolał nie dotykać. Nadal krwawiła. 
Postanowił skorzystać z gościnności przyjaciółki, bo z całą pewnością rudowłosą właśnie za taką uważał, tak więc napuścił ciepłej wody do wanny. Bardzo ciepłej. Wręcz gorącej. Był wyziębiony i przemarznięty od deszczu, potrzebował takiej kąpieli. Choć długo się wahał, pozwolił sobie użyć odrobiny płynu do kąpieli, prawdopodobnie Koroshio, bowiem pachniał truskawkami. Kąpiel z bąbelkami również widniała na liście jego marzeń, które właśnie się spełniały. Postawił stopę w wannie, a potem już sycząc z bólu, zanurzył się w ciepłej wodzie. Rany piekły niemiłosiernie, a czysta dotąd woda od razu zabarwiła się czerwienią, a także brudem. Po co mi to było...? Zanurzył się aż po nos w tej boskiej wodzie pełnej piany. Nie miał zamiaru szybko stąd wychodzić.

piątek, 7 sierpnia 2015

Krew i deszcz

Do tej pory czuła, jak trzymał ją za dłoń. Jeszcze przed chwilą uścisk ten był silny, jakby chciał choć odrobinę oddać swój ból, a teraz... stopniowo stawał się coraz słabszy, by po chwili zniknąć całkowicie. Czarny labrador, który dotychczas łaził w tę i we w tę po uliczce, jął obwąchiwać chłopaka, by następnie zacząć głośno ujadać. Zagrzmiało, coraz bliżej. Dokładnie nad nimi wisiała wielka, czarna chmura, jedyny świadek całego zdarzenia.
Zimny pot oblał dziewczynę, a ona sama zaczęła się jeszcze bardziej trząść, gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi z jego strony. Wiedziała co się stało. Wiedziała, ale nie chciała w to uwierzyć. Nie pozwalała dopuścić do siebie myśli, że Tadashi mógł umrzeć. 
- Dashi... - zaczęła cicho, niepewnie dotykając jego ramienia - Dashi... Dashi, proszę... Powiedz coś... Dashi! Obudź się! - łkała głośno, brutalnie szturchając go przy tym. - Dashi! Nie możesz umrzeć! Zabraniam ci! Znienawidzę cię, jeżeli to zrobisz! Słyszysz mnie?! Tadashi! 
 Gniew, który ją ogarnął zaczął znikać równie szybko co się pojawił. Ulatniał się z jej ciała jak powietrze z przebitego balonika, zabierając ze sobą także całą radość i energię. Pozostała w niej tylko pustka, w której echem odbijało się przyśpieszone bicie jej serca. Zmęczona opadła na jego pierś, w której już od jakiegoś czasu panowała głucha cisza. Nie było sensu szukać pulsu czy innych oznak życia u chłopaka. Był martwy. Wtedy to do niej dotarło. Wybuchła głośnym płaczem, chowając twarz w jego piersi i zaciskając palce na jego mokrej koszulce. W żaden sposób nie próbowała powstrzymać łez, które teraz płynęły z jej oczu niepohamowanym strumieniem, by na końcu swojej wędrówki zmieszać się z deszczem o krwią bruneta. 
- Dashi... Proszę... Nie zostawiaj mnie samej...
 Mijała sekunda za sekundą, minuta za minutą... deszcz ciągle padał, a burza zdawała się być coraz bliżej, o czym świadczyły liczne pioruny oraz grzmoty. Pewnie nawet nie obchodziło ją, jak długo leżała, zbierając spadającą z nieba wodę. Jej telefon dzwonił, zapewne jej rodzice, ale dźwięk dzwonka również jakoś zanikł. Przez przeraźliwie głośne grzmoty oraz własne szlochy nawet jej bystry słuch nie zdołał zarejestrować dźwięku, który nagle znikąd się pojawił. Bicie serca. Poczuła pod sobą ruch, a następnie te silne, choć wychudzone dłonie, które natychmiast objęły ją, mocno do siebie przyciągając.
- Głupia, jesteś całkowicie przemoczona...
To był jego głos. Głos Tadashiego. Spokojny, cichy, zachrypnięty. Taki jak zawsze. Woda kapała mu do dwukolorowych oczu, kiedy wpatrywał się w tą czarną chmurę, nadal nie wierząc w to, co się stało. Koroshio płakała. Płakała, bo zapewne domyśliła się, co miało miejsce. Nie miał pojęcia, ile tak leżał, bez odzewu do niej. A jeszcze bardziej bał się jej reakcji.
Znieruchomiała słysząc jego głos. Nie mogła w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Musiało jej się wydawać. Z rozpaczy jej umysł był gotów wywołać każdą halucynację. Ale słyszała jego głos. Była tego pewna. Czuła jak jego klatka piersiowa powoli na zmianę unosi się i opada, a serce znów wznowiło pracę. Ale przecież to było niemożliwe. Podniosła się na rękach i skierowała twarz w jego stronę. Na chwilę przestała płakać, by uśmiechnąć się jakoś niemrawo i znów uruchomić fontannę łez. Rzuciła mu się na szyję i mocno doń przytuliła, równocześnie tłukąc go swoją piąstką w pierś. 
- Idiota! Idiota! Idiota! - krzyczała, nie puszczając go choćby na chwilkę. Nie wiedziała jak to możliwe, że przeżył. Przecież umarł przy niej. Ale mało ją to tak naprawdę obchodziło. Najważniejsze było dla niej, że teraz żyje.
- Musisz bić rannego? - Zażartował, jednocześnie krzywiąc się z bólu. Jakigolwiek wyjaśnienia postanowił zachować na później... teraz po prostu ją objął, przytulając tak mocno, że niemal połamał jej wszystkie żebra. Dodatkowo rannych nie chciał. Jeden poszkodowany frajer wystarczył. I jak zdążył zauważyć, banda prawdopodobnie kiboli nawet ich nie okradła. Po chwili i Mihno przyłączył się do swojej właścicielki, atakując niedoszłego zmarłego i machając radośnie ogonem. Niestety, musiał przerwać tę sielankę. Koroshio tego nie widziała, jednak czarnowłosy z zatrwożeniem przyglądał się, jak średnio co kilkanaście sekund w jakiś warszawski budynek w oddali uderza piorun. - Powinniśmy jak najszybciej gdzieś się ukryć. Najlepiej będzie, jak zaraz znajdziesz się w domu, Kor.
- Nigdzie bez ciebie nie idę - powiedziała stanowczo. Powoli zaczynała się uspokajać, choć kilka pojedynczych łez radości jeszcze spływało po jej zaróżowionych z zimna policzków. Odczuwała lekki dyskomfort z powodu zgniatających ją ramion, jednak nie zamierzała się na to skarżyć. Wolała zostać przez niego zgnieciona, niż żeby miał ją wypuścić z objęć. - Zadzwonię po pomoc i zostanę tu z tobą, dopóki ktoś się nie zjawi. 
- Daj spokój - szepnął, szczękając cicho zębami. Dopiero teraz, kiedy jego ciało znów zaczynało być gorące, on zaczął odczuwać zimno. Nawet nie chciał wiedzieć, jak zimno było Rabićkównie, która o wiele dłużej trwała w tych przemoczonych ubraniach. - Mihno... Mihno, chodź tu - powiedział chłopak, łapiąc za smycz psa. Nawet nie wiedział, od kiedy pies postanowił mu zaufać, jednak cieszył się, że ten go słucha. - Tym razem idziemy prosto do domu i bez gadania. Twoi rodzice mnie zamordują... - dodał cicho, choć były to dosyć niestosowne słowa w tej chwili. Miał tylko nadzieję, że rudowłosa nagle nie postanowi wypytywać go o nic, a tym bardziej sprawdzać, czy jego brzuch nadal jest rozorany. 
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się co mu odpowiedzieć. Miała tak wiele pytań do niego. Przecież to wszystko, ta cała sytuacja nie była w ogóle normalna. Nic nie miało sensu. Już otwierała usta, by go o to zapytać, ale zamiast słów z jej ust wydobyło się głośnie kichnięcie. 
- Uhm... Przepraszam - powiedziała cicho, pocierając nos - Chyba nie czuję się najlepiej. Ale mimo wszystko, najpierw muszę pomóc tobie. Pójdę domu, tylko jeżeli obiecasz, że zostaniesz na obiedzie.
- Jeśli ty mi obiecasz, że twoi rodzice mnie nie zabiją - odparł, otulając ją swoimi ramionami. Obydwoje stanęli na nogi, a chłopak żałował, że nie wziął ze sobą jakiejś kurtki, koszuli, bądź czegokolwiek, co mógłby teraz zaoferować Koroshio. Postanowił ją więc odrobinę ogrzać, choć czas ich gonił. - Mihno, prowadź do domu... chodź, Kori - ujął ponownie jej dłoń.
- Nie składam żadnych obietnic bez mojego adwokata. - zażartowała, zmuszając się do niewyraźnego uśmiechu. Wiedziała, że teraz nie czas i miejsce na jakiekolwiek pytania. Ale wiedziała również, że tak łatwo nie zapomni, ani nie da się zwieść - Mogę jedynie powiedzieć, że jeżeli będzie trzeba, to osłonię cię, tak jak dzisiaj to ty zrobiłeś. Ocaliłeś mnie. Dziękuję. - odparła słodko i przytuliła się do jego ramienia. 
Znów zagrzmiało, na co Mihno cicho zaskomlił, po czym pociągnął ich.
- No już, już idziemy, Mihno... to nic, Koroshio. Może kiedyś mi się odwdzięczysz - uśmiechnął się smutno. Tym razem pies prowadził ich prosto i ani razu się nie zatrzymywał. I tym razem nic ich nie zatrzymało, uciekli przed deszczem i tak naprawdę samym początkiem najgorszej burzy.

środa, 5 sierpnia 2015

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

¤Imię¤
Loki na ziemi wybrał sobie jedno z najbardziej popularnych imion w Norwegi, czy po prostu Lukas.
¤Nazwisko¤
W świecie bogów nie ma czegoś takiego jak ,,nazwisko". Jednak, gdy jakiś bóg pojawia się na ziemi i nie może wrócić do siebie wtedy musi posiadać owe nazwisko. Loki podczas pobytu w Asgardzie miał przydomek Laufeyson, chociaż sam na początku o tym nie wiedział, ponieważ jest synem Laufeya. Postanowił więc, że właśnie to słowo będzie jego nazwiskiem.
¤Wiek¤
Sam dokładnie nie wie ile ma lat. Postanowił, że będzie miał na karku trzydziestkę. gdyż na tyle wygląda.
¤Data urodzenia¤
Tak samo jak z wiekiem, Loki nie ma pojęcia kiedy się urodził. Na ziemi pojawił się bezpowrotnie 20 kwietnia, dlatego postanowił, że to będzie jego data urodzenia.
¤Pochodzenie¤
Mitologia nordycka.
¤Rasa¤
Niby bóg, a jednak olbrzym. Gdy Loki jest zły na Asów zarzeka się, że nie ma z nimi nic wspólnego. Natomiast, gdy czegoś chce od Odyna stwierdza, że jest jednym z nich.
¤Wygląd¤
Mitologiczny Loki przedstawiany był zawsze jako umięśniony mężczyzna o czarnych, długich włosach oraz brodzie, która do najkrótszych też nie należała. O ile długość i kolor włosów okazały się prawdziwe to reszta opisu w ogóle nie pasowała do Lokiego. A gdy pojawił się na ziemi zmienił się całkowicie. Może jedynie rysy twarzy były nadal te same.
Loki, a w zasadzie Lukas, jako człowiek jest wysokim i strasznie szczupłym mężczyzną. Chociaż pod koszulką można dostrzec zarysowane mięśnie, które co prawda nie są tak duże jak u Thora, ale są. Ciemne zielone oczy kontrastują z jego bladą karnacją. Swoje wąskie wargi zawsze zaciska w wąską kreskę. A na jego twarzy przeważnie widniej grymas drwiny.
¤Charakter¤
Miły, wesoły, zawsze pomocny. To na pewno nie jego opis. Tak naprawdę Loki jest cynicznym, pewnym siebie mężczyzną. Jego zielone oczy obrzucają wszystkich jednakowym, chłodnym spojrzeniem. Dzieciństwo umocniło go w przekonaniu, że ludzie w okół niego są jeszcze bardziej zakłamani niż on sam, dlatego przestał im ufać. Teraz tak samo jak w większości powieści dla kobiet powinny paść opis tego co nasz przystojny bóg ma w środku. Jaki jest dobry, romantyczny i tylko skrywa się pod maską oziębłości. Niestety te słowa nie padną, chociaż wiele kobiet, które miały jakąś styczność z Lokim chciałyby je usłyszeć.
¤Historia¤
Jak większość osób wie, Loki jest adoptowanym synem Odyna. I pewnie też wiedzą, że najwyższy z bogów znalazł go po wygranej bitwie i wziął do pałacu. Tak naprawdę wszyscy oprócz chłopca wiedzieli kim jest jego prawdziwy ojciec. Loki dorastał w gronie potakiwaczy, których rolą było zgadzanie się ze zdaniem rodziny królewskiej. Brunet od najmłodszych lat twierdził, że nie pasuje do Asów, a Asgard to najgorsze miejsce w jakim mógł mieszkać. Jako jedyny nie wiedział, że miejsce, które przeklina i ludzi, którzy w nim żyją tak naprawdę nie są ani jego domem, ani rodziną. 
Chłopiec często uciekał na ziemię, żeby przebywać ze śmiertelnikami, którzy wbrew pozorom akceptowali zarozumiałego młodzieńca. 
Dlatego, gdy Loki pojawił się na ziemi doskonale znał obyczaje tu panujące. Poznawał je niemal przez trzy tysiące lat. Tylko tym razem zjawił się tutaj w innych okolicznościach. Bowiem ostatnie lata Loki spędził w celi, z której nie mógł uciec. Jednak jego kochany przyrodni brat przekonał Odyna, że Kłamcy też należą się wakacje, jakkolwiek absurdalnie to brzmi. I tak właśnie Loki pojawił się w Warszawie. I może okazać się dość dziwne, że syn Laufeya chodzi sobie po mieście jako wolny człowiek. Powód jest prosty. Podczas teleportacji przez Bifrost wykorzystał okazję i delikatnie mówiąc uciekł strażnikom. Po jakimś czasie chciał spowrotem wrócić do domu, tego prawdziwego domu, aby przejąć władzę nad Lodowymi Olbrzymami. Tylko, że nie mógł. Nie ważne w jaki sposób próbował, przejście zostało zablokowane. Gdy sobie to uzmysłowił i zrozumiał, że będzie tu musiał zostać dużo dłużej, pierwszy raz zatęsknił za Asgardem. 

Każdy dureń potrafi mówić prawdę, ale zręczne kłamstwo wymaga niejakiej wprawy.

¤Moc¤
Loki jako drugi do korony musiał od małego ćwiczyć się w sztukach walki, które opanował niemal do perfekcji. Jedyną osobą, która potrafiła go pokonać w sparingach był Thor. W pojedynkach używał różnych sztuczek oraz z magii, którą powoli zgłębiał. Potrafił też używać telepatii do rozmów z innymi bogami. Chociaż ta umiejętność pozostała mu na ziemi. Zresztą tak samo jak nadludzka siła, która i tak nie dorównuje sile przyrodniego brata, szybkość oraz wytrzymałość, której nie posiada żaden normalny człowiek. Dodatkowo może nadal się teleportować. Na mniejsze odległości, ale nadal okazuje się to przydatne.

¤Dodatkowe informacje¤
☛ W stosunku do Sigyn zachowuje się jak przysłowiowy pies ogrodnika.
☛ Słucha Guns N' Roses i AC/DC.
☛ Mógłby zostać pokonany prze każdą osobę na świecie, ale nie przez Thora. Gdy przyrodni brat wygrywał sparingi Loki nigdy nie mógł znieść porażki.
☛ Jako jedyny wie dosłownie wszystko o Minosie i to nie dlatego, że sędzia umarłych mu się zwierzał.
☛ Czy pracuje? Tak, ale lepiej nie wiedzieć gdzie.
☛ Nienawidzi burzy. 
☛ Panicznie boi się latać.
☛ Z rodziną łączą go zawiłe stosunki.
☛ Kocha czytać. Najchętniej robiłby to 24 godziny na dobę.


_____________________________________________
Słaba, ale chyba lepsza niż na początku

piątek, 31 lipca 2015

Jedna z dłuższych dróg do domu

Mihno okazał się doskonałym przewodnikiem, a na dodatek bardzo spokojnym. Tadashi nigdy nie miał do czynienia z takim psem, a ten był niczym prawdziwy stróż i przewodnik. Nie zdziwiłby się, gdyby pies ten znał każdy zakątek Warszawy lepiej od niego. Idąc piaszczystą ścieżką wzdłuż brzegu rzeki, wkrótce dotarli na chodnik przy drodze. Chłopak ufał psu bezgranicznie, prowadząc dziewczynę za rękę. Pierwszy raz nawet szedł w miarę wyprostowany, nie chcąc narobić jej wstydu swoim towarzystwem. Przez to dodał sobie jeszcze kilka dodatkowych centymetrów, jeszcze bardziej ją przewyższając. Wiatr się wzmagał, co chwila oferując im bardzo silne podmuchy. Choć Koroshio tego nie widziała, dotychczasowe białe chmury znikały gdzieś zupełnie po innej stronie niż ta, w którą zmierzali. A zmierzali prosto pod ciemne, ciężkie niebo. Na całe szczęście deszcz jeszcze ich nie zastał, a i znacznie bystrzejszy niż jego słuch rudowłosej nie złapał żadnych grzmotów.
- Może zdążymy przed burzą. Daleko mieszkasz? - Zapytał, ściskając mocniej jej dłoń.
- Niedaleko. Dwadzieścia minut, gdy idę sama. Z tobą za pewne będziemy tam dwa razy szybciej - powiedziała cicho, nie uśmiechając się już do niego. Nie dlatego, że była na niego zła, czy nie podobało jej się towarzystwo Tadashiego. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że tu jest przy niej. To było coś innego. Dziwny ścisk żołądka, wywołany przez nachodzące ją w myślach złe przeczucia. Była pewna, że to przez załamującą się pogodę. Bała się, że nie zdążą przed burzą. Nie wiedziała, że świat ostrzega ją przed czymś o wiele gorszym.
Pies postanowił poprowadzić ich jedną z szybszych dróg, jakby wyczuwając zbliżające się, gęste chmury. Skręcili więc z głównej drogi, z racji niedzieli i tak mało ruchliwej o tej wieczornej porze. Czarnowłosy nie był tym zachwycony, gdyż idąc pomiędzy starymi kamienicami, w brzuchu ciążyło mu dziwne uczucie.
- Mihno na pewno idzie dobrą drogą? - Spytał, chcąc się upewnić. Po chwili poczuł, jak mała kropla deszczu rozbija się o jego nos. Zaczynało kropić, tak więc zwierz przyspieszył nieco kroku. Brunetowi ani trochę nie podobała się ta okolica, zwłaszcza, że nigdy tędy nie chadzał, więc gdyby się zgubili... mogłoby zrobić się naprawdę nieprzyjemnie.
- Skoro Mihno ją wybrał musi być dobra. On się nigdy nie myli - powiedziała cicho, a jej głos zdawał się ginąc w coraz licznych dźwiękach bębnieniach o dach domów kropel deszczu.
- Chodźmy więc... - ścisnął jej dłoń i ruszyli żwawszym krokiem, a raczej czarnowłosy niemal ciągnął ją, gwałtownie przyspieszając. Mijali kolejne uliczki, kiedy deszcz zaczął padać bardziej rzęsiście. W pewnym momencie jednak czarny labrador zatrzymał się, a w pierwszej chwili czarnowłosy nie zrozumiał, o co mu chodzi. Już chciał zapytać psa, co się dzieje, kiedy dostrzegł obiekt, a raczej obiekty niepokoju. Zaraz począł węszyć inną drogę, chcąc się wycofać, jednak było już za późno. Po raz kolejny podziwiał inteligencję tego stworzenia i wybaczył mu ten błąd, kiedy banda dresiarzy niebezpiecznie skierowała się w ich stronę. - Mihno, Kor... chodźcie - szepnął cicho, skręcając gdzieś w bok, gdyż cofanie się zbyt bardzo zwróciłoby uwagę nieznajomych osobników. Tym razem to on popełnił błąd - trafił bowiem w ślepą uliczkę i wejścia na tyły kamienic, a grupa rosłych mężczyzn i tak obrała ich sobie za cel. Stojąc w deszczu, po chwili zagrodzili im drogę. 
- Miły spacer w deszczu, zakochańce? 
Pięknie. Pomyślał Anubis, czując, że właśnie wdepnął w bagno, a raczej w ruchome piaski. Z bagna jeszcze wykaraskać się dało, a z tej śmiertelnej pułapki bez pomocy kogoś z zewnątrz - już nie. Gdzieś z oddali zagrzmiało, kiedy najwyższy z grupy stanął twarzą w twarz przed czarnowłosym. Przy nim chłopak czuł się tak mały i bezbronny, że nagle poczuł przemożną chęć ucieczki. Ale ni było sensu ani udawać, iż nie wiedział, o co obcemu, a raczej najprawdopodobniej wandalowi, chodzi. 
- Wyskakiwać z kasy, ale już.
Mihno zaczął głośno ujadać i szczerzyć kły w stronę obcych. Koroshio stała przerażona, cała trzęsąc się ze strachu i ze wszystkich sił próbowała wcisnąć się w znajdującą się za nimi ścianę. Swój wariujący puls czuła nawet w opuszkach palców, szczególnie, gdy jeszcze mocniej zaczęła ściskać dłoń chłopaka. - Dashi... Co się...dzie-je...? - wyjąkała. W tym samym momencie powietrze przeszył grzmot, przyprawiając Koroshio o jeszcze szybsze bicie serca. Nie wiedziała kiedy puściła dłoń bruneta i boleśnie uczepiła się jego ramienia, niczym mała pijawka. - Dashi... - załkała, oddychając coraz szybciej. Bała się. Naprawdę się bała, jak jeszcze nigdy w życiu. I to już nie tylko burzy, ale także o życie własne i chłopaka.
Instynktownie osłonił dziewczynę własnym ciałem, a psa uciszył gestem dłoni. Nawet nie wiedział skąd nagle w nim taka odwaga, choć szanse wyjścia całym z tej sytuacji były niemal zerowe, czego w pełni go uświadomiono. 
- Nie mamy pieniędzy - odparł spokojnie, lecz spokój ten zabrzmiał niemal niebezpiecznie. Ten lodowaty głos, mroczna aura... Koroshio z całą pewnością ją wyczuła. - Dlatego prosiłbym, abyście nas przepuścili - dwukolorowe ślepia utkwił prosto w twarzy mężczyzny, przeszywając go spojrzeniem. Może to była jego taktyka na odstraszanie innych, tego sam nie wiedział, ale o jednym się przekonał - nie podziałała. Silne łapsko bandyty wnet zacisnęło się na kołnierzu jego koszulki, a on sam został brutalnie oderwany od rudowłosej, a następnie pchnięty wprost na pobliskie śmietniki. Wypuścił przy tym smycz Mihno, chwilowo ogłuszony. Miał jedynie nadzieję, że pies nie zaatakuje nikogo, gdyż z całą pewnością skończyłoby się to dla niego tragicznie.
- Dashi! - krzyknęła panicznie. Koroshio straciwszy oparcie w chłopaku, który był jej jedynym punktem odniesienia, całkowicie się zagubiła. Zmęczona strachem, który pochłoną jej wszelką energię i radość do życia, upadła bezwładnie na mokry beton. Nie wiedziała jakim cudem wymacała ręką smycz, którą już po chwili mocno trzymała w swojej dłoni, by przyciągnąć do siebie psa. Wtuliła się w czarne futro Mihno i zaczęła cicho płakać. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się wokół niej dzieje. Burza przytępiła jej słuch, odbierającym tym samym jedyny sposób postrzegania świata jaki miała. Trafiła w pustą i bezkresną ciemność, nie wiedząc na dodatek co się dzieje z Tadashim.
- Doprowadzasz ślicznotkę do płaczu, kolego - powiedział z ironią jego napastnik, podnosząc go zaraz z ziemi równie brutalnie, co go tam postawił. Przy nim był niczym mrówka, całkowicie bezbronna, dodatkowo lekka jak piórko. Mógł nim do woli rzucać jak szmatą, a on i tak nic by tutaj nie zdziałał. Gdyby był sam, z łatwością przemieniłby się w szakala i uciekł, jednak... teraz nie mógł. Nie kiedy Koroshio tutaj była, czuł się za nią odpowiedzialny i tak zresztą było, a widząc ją płaczącą i tak zrozpaczoną... przecież nie widziała nic. W tej chwili to ona była najbardziej bezbronna i narażona na niebezpieczeństwo. 
- Trzymaj się Mihno i uciekaj stąd! - Krzyknął do niej, próbując wyrwać się z niemal morderczego uścisku. - Mihno! Zabierz panią! - Podejrzewał, że pies mógł go nie zrozumieć... znajdował się w martwym punkcie. Bez wyjścia. Musiał ratować Koroshio.
Splunął osiłkowi prosto w twarz. Ten, zaskoczony tym, puścił bruneta, natychmiast przecierając oczy. Chłopak wykorzystał okazję, łapiąc za jakiś metalowy pręt, bądź raczej rurkę, znaleziony obok śmietnika. Zamachnął się z całej siły, uderzając mężczyznę... a ten krzyknął głucho i padł na ziemię. Cios wymierzył idealnie w głowę. Jednak nie dostrzegł krwi. Miał tylko nadzieję, że facet to przeżył.
- Słyszysz?! - Obejrzał się za nią, jednak w tym momencie spotkał spojrzenie pozostałych członków grupy. Do tej pory jedynie się przyglądali, pewni, że ich szef załatwi im trochę zielonego na odrobinę dopalaczy bądź czegokolwiek, czym się raczyli. Widząc nieruchomego kumpla na mokrym i zimnym asfalcie, w pierwszym momencie zupełnie nie wiedzieli, co się stało. 
- Ten szczeniak... zabił szefa... - odezwał się jeden z nich, jakby z przerażeniem, jednak... wyciągnął zza pasa nóż. 
Domyślał się, że rudowłosa go nie posłucha... dlatego jedynie zacisnął silniej palce na pręcie, gotów się bronić, a raczej bronić właśnie ją. Serce tłukło mu się w piersi jak szalone, a on przeczuwał już, co może zaraz nastąpić. Jednak drugi z bandytów zatrzymał nożownika.
- Lepiej się stąd zgarniajmy, nim znów złapią nas psy - warknął do niego.
- Najpierw daj mi zatłuc tego gówniarza!
Nim spostrzegł, już wdarł się do bójki. I to nie jeden na jednego, a najwidoczniej nie tylko facet z nożem chciał pomścić swojego towarzysza. Mihno ujadał głośno, kiedy prócz grzmotów burzy w głowie rudowłosej brzmiały odgłosy walki... nie miała bladego pojęcia, co się dzieje dopóki nie usłyszała głośnego krzyku jej przyjaciela.
- Cholera, Łysy! Zabierajmy się stąd! Lepiej niech nie znajdą nas z trupem!
Zgarnęli osiłka, który dostał od bruneta w głowę...  a potem już wszystko ucichło. Pozostał jedynie dźwięk deszczu.
Koroshio przez dłuższą chwilę nawet nie drgnęła. Starała przebić się przez ten deszcz i usłyszeć chociażby najcichszy dźwięk świadczący o obecności Tadashiego. Jednak poza bębnieniem deszczu i przyśpieszonym biciem własnego serca nie była w stanie usłyszeć nic. 
 - Dashi...? - zaczęła drżącym głosie. Tak bardzo cię o niego bała. Wiedziała, że to tylko przez nią postanowił walczyć z tymi bandziorami, niż ratując swoje życie, a także zdrowie i uciekać. Wiedziała, że jej nie zostawił. Dlatego tak bardzo była pewna, że coś poważnego mu zrobili, że się nie odzywa. Za pewne stracił przytomność, gdy zbyt mocno uderzyli go w głowę. Innej opcji nie brała nawet po uwagę. - Dashi! - krzyknęła nieco głośniej, ocierając łzy i krople deszczu z twarzy.
W rzeczywistości znajdował się zaraz przy niej, jednak przez dłuższą chwilę po prostu leżał, starając się złapać oddech. Unormować go choć odrobinę, by móc cokolwiek powiedzieć, gdyż nie był w stanie się ruszyć, a jedynie delikatnie podnieść. Po raz kolejny ciężko wypuścił powietrze z ust. Zaciskał palce na paskudnie krwawiącym boku. Czerwień sączyła się przez jego koszulkę, rozmyta przez deszcz, spływała asfaltem. Słysząc jej głos, odczuł ogromną ulgę. Nic jej nie zrobili. Dzięki bogom, odwrócił ich całą uwagę od niej. Pomimo bólu rozwarł powieki, podnosząc się z trudem na łokciu, by na nią spojrzeć.
- Mihno... chodź tutaj... - wydukał ledwo, widząc, iż stulony pies siedzi przy niej. Jeśli on tutaj przyjdzie, przyprowadzi i Koroshio. 
- Dashi! - zawołała szczęśliwa dziewczyna, nie będąc nawet świadoma w jak ciężkim stanie jest brunet. Dziewczyna usłyszawszy jego prośbę skierowaną do psa niemal natychmiast go puściła. Zwierz podszedł do Tadashiego dość powoli, tak by pełzająca za nim na czworakach właścicielka mogła spokojnie za nim nadążyć i odnaleźć drogę do przyjaciela. - Dashi... - powtórzyła po raz kolejnym jego imię, gdy jej ręka natrafiły na jego dłoń. Od razu splotła swoje palce z jego, mocno go przy tym ściskając - Dashi, wszystko w porządku? Powiedz mi co się dzieje? 
Młoda Rabickówna nie czekała długo na odpowiedź, choć nie padła ona bezpośrednio z ust nastolatka. Jej nozdrza uderzył nieprzyjemny, metaliczny zapach. Zapach krwi. 
- Dashi... Ty jesteś ranny - jęknęła, a głos zaczął jej drżeć na nowo - Nie bój się. Już dzwonię po karetkę. Zaraz tutaj będą. Nic ci nie będzie. Zobaczysz. - Trudno było powiedzieć do kogo tak naprawdę kieruje te słowa. Każdy człowiek zdecydowanie powiedziałby, że tym sposobem stara się podtrzymać bruneta na duchu. Jednak ktoś znający ją lepiej domyśliłby się, że poza tym sama próbuje się uspokoić. Niespodziewanie, złapał ją mocno za dłoń.
- Nie - tchnął ledwo. Z trudem utrzymywał spokojny oddech, to było kluczem. Ale on i tak już wiedział, co jest na rzeczy. Przyjął to z niejaką ulgą, licząc jedynie na to, że zdoła powstrzymać dziewczynę od wezwania pomocy. - W porządku. Nic... nic mi nie jest... - położył się z powrotem na ziemi, a jego uścisk zelżał. Jęknął żałośnie z bólu. Ozyrysie, dlaczego mnie musi się to przytrafiać? Zaklął w myślach chłopak, czując smak własnej krwi w ustach. Jął cicho kaszleć, nie chcąc się obrzydliwą posoką zachłysnąć. Puścił dziewczynę całkowicie. - Nie rób... nie rób nic, proszę - wydyszał, jego oddech stał się niemożliwie ciężki. - Najlepiej... idź do domu, słyszysz? Idź...
Deszcz jedynie rozmywał krew bardziej, barwiąc uliczkę szkarłatem. Nie miał pojęcia, co dalej zrobić... przecież zaraz tutaj po prostu umrze, w jej towarzystwie. A następnie zmartwychwstanie jak zawsze. Już jął układać w głowie plan, jak jej to wytłumaczy. Ale wszystko brzmiało irracjonalnie. 
- Przestań opowiadać głupoty! Potrzebujesz pomocy! - krzyczała przez łzy, czując jaka cała trzęsie się z zimna, strachu o niego i wściekłości. Jak on w ogóle mógł tak mówić. W ogóle się sobą nie przejmował, przez cały czas myśląc tylko o niej - Nigdzie się nie wybieram, rozumiesz?! Nie zostawię cię! Nigdy! Pozwól mi sobie pomóc! Pozwól mi ciebie uratować! Proszę cię... 
Jednak tym razem już nikt jej nie odpowiedział.