środa, 1 lipca 2015

Give me smile that I've never seen. Give me hope that I've never felt...

Uraczyło go ciche śpiewanie ptaków. Powoli uciekał z objęć ciemności, chcąc wrócić do świata żywych. Ćwierkanie było bardzo kojące dla jego uszu, zwłaszcza, że jeszcze nie do końca wracała do niego świadomość. Gdy odzyskał ostrość wzroku, zielone gałązki pełne liści i korony drzew również stały się przyjemnym widokiem. Nie aż tak złe miejsce wybrał sobie na dzisiejszy zgon.
Czas wstawać, Anubisie... chyba pozwoliłeś sobie na odrobinkę zbyt długą przerwę.
Z początku tego nie odczuwał, ale miarowo odzyskując przytomność, w końcu to do niego dotarło. Fakt, jak bardzo boli go każdy mięsień ciała, spróbował podnieść dłoń z zamiarem sprawdzenia godziny na kiepsko działającym zegarku, jednak nie bardzo mu się to udało. Zdecydował jeszcze trochę poleżeć w tej bezsilności, trawa i mech pod jego plecami tworzyły całkiem wygodne posłanie. Dopóki jakiś robal nie wlezie mu do ucha.
Po prostu uwielbiam to uczucie. Kiedy nagle urywa ci się film, zapadasz w ciemność. Budzisz się po kilku sekundach, nic nie pamiętając, a wszystkie niedawne zdarzenia uważasz za sen. Czujesz, jakbyś wybudził się nagle z długiej, spokojnej drzemki, a tak naprawdę minęła zaledwie minuta. Standardowe pytania: Gdzie jestem? Co się stało? Przestają mieć jakikolwiek sens. To samo dzieje się codziennie. Ta monotonia staje się śmieszna. 
Brunet bardzo lubił rozmawiać sam ze sobą. Spowodowane było to mniej więcej tym, że do nikogo innego ust nie otwierał. Choć nie wypowiadał słów na głos, o wiele częściej w jego głowie trwały rozległe dyskusje niż bąknął proste "dzień dobry" do kogokolwiek na ulicy.
Wydaje ci się, że masz szansę zmienić wszystko to, co twój umysł uznał za wytwory wyobraźni. Lecz takiej szansy nie ma. Nigdy jej nie ma. A co tym razem?
- Życie jest do dupy... - wymamrotał gardłowo w końcu, po czym zamrugał kilkakrotnie, nie przyzwyczajony do brzmienia własnego głosu. Kiedyś był przecież inny. Nie zmęczony stresem, nie ukazujący zniszczonej psychiki i skrajnej niechęci do życia właściciela. Nie zjechany toną nikotyny oraz całonocnymi, rozpaczliwymi błaganiami o koniec tego wszystkiego. 
Co tym razem? Zapytał sam siebie po raz kolejny, wreszcie odnajdując siłę, by podnieść odrętwiałe ciało do pozycji siedzącej. Powoli, choć coraz bardziej pewnie, przeniósł wzrok na własne dłonie. Długie i wychudzone, kościste palce o bardzo ładnych paznokciach w całości pokrywała zaschnięta krew. Domyślał się z łatwością, do kogo należy. Do niego, rzecz jasna. Podobnie miała się sprawa co do jego ulubionego swetra, który aktualnie miał na sobie - delikatny, jasnobrązowy materiał nadal był wilgotny w dotyku od szkarłatnej posoki. Największa plama znajdowała się na prawym boku, a towarzyszyła jej pokaźna dziura. Jednak po żadnej ranie nie było śladu, została jedynie paskudna blizna. Czarnowłosy nie potrafił zrozumieć, co takiego właściwie miało miejsce. Kto mógłby strzelać do niego? Na pewno żaden napalony myśliwy, w końcu kopnął w kalendarz w środku sztucznego lasu niedaleko autostrady. Raczej żaden łowca dzikich zwierząt się tu nie pałętał. O dziwo, nie znalazł nigdzie również pocisku lub choćby jego odłamków. Przez chwilę przestraszył się, gdy w jego głowie pojawiła się myśl, iż może rana zaleczyła się, kiedy kula tkwiła w jego ciele? Na szczęście nic na to nie wskazywało. Przeniósł dwukolorowe spojrzenie na swój ręcznie skleciony zegarek na rzemyku, a ten oznajmił mu o zbliżającej się godzinie piątej po południu.
Świetnie, pomyślał, z trudem stając na nogi. Wybrał się do lasu około trzeciej nad ranem, tak więc jednak nie przeleżał tutaj kilku minut czy sekund. A cały dzień. Przynajmniej dzisiejszy dead end mam już z głowy. Prychnął cicho, zirytowany. Sięgnął drżącą dłonią do kieszeni po prawie pustą paczkę papierosów, a wyciągnąwszy jeden, zapalił go starą zapalniczką i ruszył przez las, depcząc wiosenną trawkę zniszczonymi, pobazgranymi markerem trampkami. Najtańsza możliwa paczka z zatęchłego warszawskiego kiosku... Nie miał na co wydawać pieniędzy. Przecież czynsz za mieszkanie nie był ważny, oszczędności na zakup jedzenia nie grały roli, prawda? Dopóki starsza pani Gawlak cierpiała z powodów kręgosłupa, a piegowaty pomagał jej wnosić zakupy na piętro i wieszać pranie, jakby nagle zapominała o tym, że mija data opłat za wynajem. I po co tracić zielone na jedzenie, skoro się nie je? Lepiej wrzucić pieniądze w błoto, a raczej w tytoń. Cóż miał poradzić, skoro dym go uspokajał?
Wypaliwszy papierosa, zorientował się, że zbliża się do ścieżki, którą tu przybył. Dlatego zadeptał szluga cienką podeszwą, a po chwili szakal o ciemnej sierści mknął między drzewami.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując na niebie najpiękniejszy obraz jaki widziały ludzkie oczy, będący kombinacją ciepłych barw pomarańczu, żółci i różu z chłodnym błękitem. Nad rzeką jednak nie było już nikogo, kto mógłby podziwiać ten magiczny widok. Za to ktoś kto z chęcią i zainteresowaniem słuchał śpiewu ptaków oraz szumu wody był całkiem niedaleko. Wysoka dziewczyna siedziała na zniszczonej ławeczce znajdujące się w niewielkiej odległości od rzeki, wyciągając piegowatą twarz w stronę ostatnich promieni słonecznych. Miała przymknięte oczy i gdyby nie jej spontaniczne ruchy ręki, która co jakiś czas rzucała kaczkom do wody okruchy chleba, można by pomyśleć, że zasnęła. Długie, rude włosy, delikatnie to się podnosiły, to opadały na drobne ramiona, targane przez delikatny, letni wietrzyk. Ubrana była w lekką koszulę o zgniłozielonym kolorze oraz dżinsy i czarne glany botki. Uśmiechnęła się lekko, czując pod dłonią mokry nos swojego towarzysza. Czarny labrador siedział tuż przy swojej pani z wypiętą do przodu piersią, jakby chciał oznajmić całemu światu, że jest najlepszym stróżem na świecie i nikomu nie da skrzywdzić dziewczyny. Być może to z jego powodu czarnowłosy chłopak zamarł w pół kroku, stojąc po pas w wysokich krzakach. Uznał, że pies tym bardziej rzuciłby się na niego, gdyby pozostał w postaci szakala. Dlatego sprawnie i bez żadnego problemu stanął z powrotem na dwie nogi, wracając do zakrwawionego, dziurawego swetra, przetartych, czarnych dżinsów oraz różnokolorowych, heterochromicznych tęczówek. Dopiero gdy zmrużył oczy przez zachodzące słońce zdał sobie sprawę, że może lepiej byłoby uciekać przed wielkim labradorem, niż tłumaczyć się niczego nie świadomej dziewczynie, dlaczego wygląda jakby dopiero co kogoś zamordował? Lub sam został zamordowany? Bo przecież został. Im dłużej stał w tych krzakach, pogrążając się w swoich głębokich myślach, tym więcej okazji miał pies, by zwęszyć jego zapach. A dzięki lekkiemu wietrzykowi już zwęszył na pewno.
Pies poruszył się niespokojnie, natychmiast napinając wszystkie mięśnie, co nie uszło uwadze Koroshio. Słuchała uważnie każdego nerwowego kroku przyjaciela, który z zawziętością węszył w poszukiwaniu intruza. Serce jej na moment stanęło, kiedy labrador znieruchomiał, milknąc na ułamek sekundy, by chwilę później zacząć głośno ujadać. Natychmiast odwróciła się w kierunku, z którego dobiegało szczekanie psa, nieświadomie otwierając przy tym oczy. Nie miało to jednak dla niej żadnego zdarzenia, gdyż jej martwe, oliwkowe oczy jeszcze nigdy w jej życiu nie były w stanie czegokolwiek dostrzec. 
- Kto tam jest? - krzyknęła, starając się ukryć strach, choć i tak głos jej lekko zadrżał - Kim jesteś?
"Intruz" podniósł dłonie w geście poddania się, jakby ktoś znów miał do niego strzelać, a na szczekanie psa niemalże podskoczył. Zagryzienie przez wielkiego labradora również podpadało pod możliwość klątwy, jednakże na całe szczęście, obejmowała tylko jeden zgon w ciągu dnia. A był pewien, że takowy już zdołał zaliczyć. Z utratą pamięci co prawda, ale... zawsze. Po raz pierwszy otworzył usta, by wybrnąć z tej sytuacji, widząc, że rudowłose dziewczę patrzy w jego stronę. Jednak zaraz uderzyły do jego głowy te dwa pytania, które zadała, i nagle jakby żarówka zapaliła się nad jego małym rozumkiem. To pies przewodnik. A dziewczyna jest niewidoma. W takiej sytuacji poczuł się o wiele pewniej i bezpieczniej, nie licząc znajdowania się na celowniku czarnej bestii.
- W... w porządku! - Wydukał na tyle głośno, by rudowłosa go usłyszała. - Nic ci nie zrobię! Nie mam złych zamiarów! -  Choć nadal był roztrzęsiony bo utracie przytomności, lub dokładniej mówiąc - po zmartwychwstaniu - musiał doprosić się nieznajomej o odwołanie swojego pupila. Co chwila przenosił wzrok z właścicielki właśnie na zwierzaka, jednak gdy ten zaprzestał powarkiwać, skupił dwukolorowe tęczówki na jej postaci.  
Koroshio długo się wahała zanim postanowiła uspokoić psa. Była sama na obrzeżach miasta miasta, gdzie nikt nie mógłby jej przyjść z pomocą, gdyby chłopak postanowił zrobić jej jednak krzywdę. Jednak jego przerażony głos, który wskazywał na to, że boi się równie mocno co ona, ukoił nieco jej nerwy, każące sercu się uspokoić. 
- Mihno! Cicho! - krzyknęła stanowczo na psa, a ten natychmiast umilkł nie przestając jednak wpatrywać się w bruneta, szczerząc do niego ostre kły - Mihno! Noga! - dodała dziewczyna, klepiąc się ręką po udzie. Jak poprzednim razem, labrador grzecznie wysłuchał swojej pani i w mgnieniu oka przycupnął przy jej nogach, nie tracąc jednak gotowości do ewentualnego ataku na podejrzanie wyglądającego osobnika - Przestraszyłeś mnie. - wyznała po chwili z lekkim wyrzutem.
- W...wybacz - wyjąkał ciszej, gramoląc się z krzaków. Odpowiedział dopiero po chwili, gdyż... musiał to przyznać, zagapił się. Zagapił się, wpatrując w rudowłosą, która w tym ciepłym świetle zachodzącego słońca wyglądała niemal jak bogini. No cóż, na pewno nie bogini z jego mitologii, gdyż głowy krowy raczej nie posiadała, za to... za to mogła pochwalić się śliczną, słodką twarzyczką i tymi pięknymi włosami, o cudownych oczach nie wspominając. Tak przynajmniej pomyślał czarnowłosy, a gdy zdał sobie z tego sprawę, oblał się delikatnym rumieńcem. Gdy już wygramolił się z krzaków, odczepiając nogawkę czarnych jeansów od kolczastego krzewu jeżyn, zbliżył się niepewnie w stronę dziewczyny. - Nie mam złych zamiarów - powtórzył już nieco pewniej, otrzepując się z kurzu. Jego głos był całkiem przyjemny dla uszu, nieco ochrypły i zmęczony, jednak nie widząc, jak wyglądał jego właściciel, wydawał się być całkiem ciepły.
- Wiem. - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć nad swoją odpowiedzią. Coś w środku jej mówiło, że chłopak mówi prawdę. Nie wiedziała czy spowodowane było jego przyjemnym dla jej czułego słuchu głosem czy jeszcze czymś innym. Mimo chwilowego strachu przed nim, postanowiła mu teraz zaufać. Może potem będzie żałować jeżeli ją okresie, zgwałci czy nawet zabije, ale teraz nie miała jakoś ochoty o tym myśleć. Może była trochę głupia i nie odpowiedzialna lub po prostu naiwna, ale po prostu nie była w stanie inaczej się wobec niego zachować. - Jestem Koroshio - zawołała radośnie, mając nadzieję nawiązać nową znajomość - A ty, jak masz na imię?
Anubis nie był jak inni bogowie. Choć tak jak w wielu przypadkach, ludzie przestali w niego wierzyć, naprawdę lubił te istoty. Teraz sam znajdował się w takim ciele. Przecież przez setki, tysiące lat siedział i ważył na szali ludzkie serca, określając ich czystość i miarę grzechu. Nadal potrafił to zrobić w wielu przepadkach. Dostrzec czyste intencje, wyczytać zamiary z serca. Ona miała czyste serce. I bardzo wielkie zresztą. W końcu to dzięki niemu mogła poznawać innych, nie mogąc opisać ich od razu za pomocą wzroku. I wcale nie sądził tak dlatego, że jej osóbka tak bardzo go zauroczyła.
Uśmiechnął się krzywo. Koroshio, tak? Chyba jednak mamy jeszcze więcej wspólnego... 
- Tadashi - przedstawił się, widząc jak pełna energii i radosna była. Widział już, że mógł jej w pełni zaufać. Ale on ufał wszystkim ludziom. Ponieważ był po prostu naiwnym bogiem. Ale to już inna historia na inny herbaciany wieczorek. Odrzucił od siebie wszelakie możliwe źródła niebezpieczeństwa i stanął naprzeciw rudowłosej, dopiero teraz dostrzegając jej słodkie piegi... sam posiadał niemal identycznie. Niepewnie uścisnął jej dłoń, lecz szybko ją cofnął. Nie chciał odstraszyć nowej towarzyszki swoją kościstą ręką, pierwszej towarzyszki w jego życiu, zresztą. Wszystkich zawsze odstraszał, bał się podejść do kogokolwiek... a teraz wyczuł jakąś dziwną szansę nawiązania znajomości.
- Tadashi... - powtórzyła, chcąc zapamiętać równie egzotyczne imię chłopca, co jej własne. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który szybko się rozszerzył, kiedy dziewczyna nagle poczuła ciepłą dłoń chłopaka, ściskającą jej rękę. Niestety długo to nie trwało. - Ładne. Mojej mamie na pewno by się spodobało - zaczęła, próbując nawiązać jakąś rozmowę. Naprawdę podobało jej się jego oryginalne imię, może z powodu iż przy nim przestała się czuć dziwnie z własnym albo po prostu była przyzwyczajona do języka japońskiego, którego jej rodzicielka codziennie ją uczyła. Choć jednak najbliższym prawdzie powodem było znaczenie jego imienia. Lojalny. I teraz była już zupełnie pewna, że nie popełniła błędu postanawiają mu zaufać. Po chwili jej zachwyt zniknął, a na twarzy pojawił się lekki grymas. Nie był on jednak spowodowany jego wychudzoną dłonią, jakby mogłoby mu się zdawać. Powód był nieco inny, ale wciąż związany z jego osobą. - Śmierdzisz. - powiedziała bez krępacji, kręcą nosem. Można by powiedzieć, że Koroshio nie posiada czegoś takiego jak takt. Ba, nawet nie zna znaczenia tego słowa. To nie było do końca tak. Dziewczyna po prostu była zbyt szczera i bezpośrednia. Uznała, że lepiej mówić ludziom, jaki ma z nimi problem, niż żeby unikać ich bez wyjaśnień. - Zajeżdza od ciebie papierosami na kilometr i... - zaczęła, a jej wyraz twarzy złagodniał, zastępując grymas troską i niepokojem - Coś ci się stało?
Zamrugał kilkakrotnie, słysząc tak szczere stwierdzenie z jej ust. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie spotkał się z taką bezpośredniością i szczerością, która przede wszystkim - nie była złośliwa, a nawet odrobinkę troskliwa. Ludzie zwykle oceniali go po wyglądzie - kiedy chodził zgarbiony ulicą, dosłownie niczym sęp, i tylko zerkał czasami na twarze innych przechodniów swymi dwukolorowymi ślepiami, starając się zakryć grzywką te o barwie szkarłatu. Ona nie mogła ocenić go w ten sposób. Ale za to jej inne zmysły były bardzo wyostrzone, co zdążył zauważyć. Nie odebrał jej uwagi jako coś złego, wręcz przeciwnie, uznał to za logiczne, w końcu kilka minut temu wypalił papierosa. Ciężko jednak było mu stwierdzić, co innego wyczuła rudowłosa... Co innego mogła spostrzec, prócz zapachu dymu papierosowego, co on przeoczył? 
- Wylądowałem w krzakach - przyznał szczerze, a było to po części prawdą. Lecz w większej mierze kłamstwem, a chłopak kłamać po prostu nie potrafił. Zawsze, gdy opowiadał komuś nieprawdę, zaciskał na czymś palce - czy to w pięść, czy to miętosił materiał swetra, tak jak teraz. - Straszny ze mnie niezdara - dodał cicho, trochę jakby z wyczuwalnym wstydem w głosie.  
- Większy niż ci się zdaje, skoro aż tak się zraniłeś. Nawet ja nigdy nie wylądowała w krzakach. - powiedziała, chichocząc cicho pod nosem, a był to naprawdę słodki i uroczy dźwięk, choć nieporównywalny do jej śmiechu. Lubiła żartować ze swojego kalectwa. Taka już po prostu była. Zamiast płakać nad swoim nieszczęściem, wolała je zaakceptować i żyć jak każdy normalny człowiek. - To trochę podejrzane... Czy to przez Mihno? - zapytała, uspokoiwszy się. Jej twarz przybrała poważny wyraz, w którym odnaleźć można było skruchę i wyrzuty sumienia. Było jej głupio, gdyż uznała, że to z powodu agresywnego zachowania jej psa, Tadashi wylądował w chaszczach, robiąc sobie przy tym krzywdę. Nie wiedziała, że metaliczny zapach krwi, który czuła w powietrzu nie jest spowodowany drobnymi zadrapaniami gałązek, a wcześniejszą, dużo poważniejszą raną, która doprowadziła go do zgonu, a po której została tylko blizna i ślady krwi ma obrazu chłopaka. Bo niby skąd. Nie mogła wiedzieć jak wygląda, a już na pewno nie wpaść na tak absurdalne wyjaśnienie. - Przepraszam. On po prostu się o mnie bał. Myślał, że chcesz mi zrobić krzywdę. Szczerze mówiąc ja też tak przez chwilę myślałam. - powiedziała, głaszcząc psa po głowie - Jakoś ci to wynagrodzę. 
- Aż tak... aż tak groźnie... wyglądam? - Uniósł brew. - Znaczy... nie wyglądam tylko... no wiesz. Wybacz, nigdy nie spotkałem... tak wyjątkowej osoby jak ty - bąknął w końcu i podrapał się po karku. - Ogólnie nie rozmawiam z ludźmi - dodał speszony. W tej chwili jego głowę wypełniały setki myśli, jak Koroshio odgadła, iż został ranny? Nawet nie pomyślał o tym, że krew może być tak wyczuwalna. Przez moment przez umysł przebiegły mu dziwne wyobrażenia związane z wampirami czy czymś w tym stylu. Tadashi był prawdziwym pasjonatem książęk, czytał wszystko, zaczynając od książek naukowych, przez historyczne, a kończąc na fantasy czy science fiction. Interesowało go dosłownie wszystko, bez najmniejszego wyjątku. Nawet rzekomą mitologię egipską, w którym gdzieś o nim wspomniano. Stek bzdur i kłamstw.
- Masz na myśli niewidomej? - zapytała, lekko unosząc brwi - Nie musisz bać się wypowiadać przy mnie tego słowa. Nie przeszkadza mi to. Naprawdę. - Uśmiechnęła się do niego, chcąc przekonać go do swoich słów. - Ale jeżeli tylko jesteś w stanie, proszę traktuj mnie przez te kilka chwil jak każdą inną normalną dziewczynę. Chociaż może lepiej mnie, bo jeszcze zamilkniesz, a mi się tak dobrze z tobą rozmawia.
Czarnowłosy, jakby właśnie to wykrakała, rzeczywiście chwilowo umilkł. Lecz zrobił to tylko dlatego, ponieważ... pierwszy raz w życiu ktoś powiedział mu tako jaki komplement. On potraktował go jako prawdziwy komplement. I wziął to sobie do serca, gdzie zrobiło się teraz naprawdę ciepluchno.
- Będąc szczerym, nie wiem jak powinno sie traktować normalną dziewczynę - wypalił. Skoro ona była szczera aż po same granice w stosunku do niego, dlaczego on miał przed nią udawać? Zwłaszcza, że również bardzo przyjemnie mu się z nią rozmawiało. O ile mógł nazwać to rozmową.
- Ja też nie - zawołała radośnie - Nie należę do tej grupy, a nikt nie chce udawać, że jest inaczej. Nawet moi rodzice, mimo iż... 
Do uszu rozmawiających dobiegły ciche dźwięki melodii, po której ktoś zaczął śpiewać w języku japońskim. To był telefon dziewczyny, która szybko sięgnęła dłonią do kieszeni dżinsów, wyjmując z niej komórkę w białej obudowie z niebieskimi gwiazdeczkami. - Przepraszam cię. Dzwoni moja mama. Muszę odebrać. - powiedziała, po czym zbliżyła telefon do ucha - Cześć mamo! Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Trochę się zasiedziałam nad rzeką. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - Koroshio Umilkła na chwilę, by uważnie wysłuchać słów swojej rozmówczyni, a następnie kontynuować dalszą spowiedź. - Oczywiście, że nie jestem sama. Nie, nie mówię o Mihno. Tym razem nie. Oj mamo, źle mnie zrozumiałaś. Mihno jest ze mną. Zawsze zabieram go ze sobą, a nawet gdybym zapomniała, to on nie pozwoliłby mi wyjść bez siebie. Dlaczego mi nie wierzysz? Udowodnić ci. Mihno, daj głos. - Rudowłosa zniżka telefon na wysokość psa, który po wydaniu komendy, natychmiast szczeknął. - Słyszysz? - zapytała, kontynuując rozmowę - Poza tym jest ze mną kolega. Ma na imię Tadashi. Uhm... Tadashi, czy mógłbyś coś powiedzieć, żeby moja mama uwierzyła, że nie jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? - zapytała, kierując pytanie do wciąż stojącego w pobliżu chłopaka, wyciągając dłoń z komórką jak najbliżej w stronę bruneta, który miała nadzieję, stał tam gdzie myślała.
- He...he?! - Spojrzał na zielonooką jak na wariatkę i patrzył tak na nią przez chwilę. Jej matka po prostu się o nią troszczyła, zrozumiał to już od początku jej dziwnej rozmowy. Jednak takie rodzicielskie zachowania były mu zupełnie obce. - E...em... dzień dobry? Dobry wieczór? - Rzucił jedynie w stronę telefonu, gdyż głupio było zignorować polecenie dziewczyny, nawet jeśli było dość nienormalne i niecodzienne. 
- Dziękuję. - powiedziała, mrugając do niego porozumiewawczo i kontynuując rozmowę z rodzicielką, mając nadzieję, że szybko uda jej się ją uspokoić - Uspokoiłaś się trochę, mamusiu? E to... Nie znasz go, bo go dzisiaj poznałam. Ej... On nie jest żadnym przestępcą! Nie oceniaj go, dopóki go nie poznasz! Tadashi to naprawdę miły i sympatyczny chłopak. Zresztą gdyby chciał mnie okraść, zgwałcić albo zabić, już dawno by to zrobił. No chyba, że on jest z tych co to lubią pobawić się swoją ofiarą. - Koroshio zaczęła się śmiać z własnego, głupiego dowcipu, mając nadzieję uspokoić tym mamę. Efekt był niestety nieco odwrotny i za nim nastolatek się zorientował, słyszał już zdenerwowany krzyk kobiety - Przepraszam mamo, nie mogę iść i z tobą rozmawiać jednocześnie. Będę na kolację. Kocham cię. Papa. 
Dziewczyna westchnęła, z ulgą rozłożyć się i chowając telefon do kieszeni. Zależało jej na rodzicach i doskonale rozumiała ich obawę o nią, jednak czasem ich nadopiekuńczość działała jej na nerwy. 
- Uhm... Przepraszam. O czym rozmawialiśmy?
Bóstwo śmierci poczuło się nieco speszone. Takie rodzinne relacje nie były dla niego... czymś zwyczajnym. Nierzadko mijał na ulicy matkę z dzieckiem czy widywał podobne sytuacje. Młodzież narzekała na rodziców, nieważne, czy opiekowali się nimi i obdarzali ich każdą zachcianką, czy w rzeczywistości nie interesowali się własnym dzieckiem. Nie rozumiał tego. Po prostu nie rozumiał i nie wiedział jak mógłby to zrozumieć. Nigdy nie miał styczności z czymś takim. Dlatego tak bardzo go to zmieszało, gdyż nie wiedział, jak ma się zachować. To chyba na tyle z tej znajomości, Anubisie. Rzekł sam do siebie, a po chwili odezwał się do rudowłosej.
- Jeśli musisz iść, to nie zatrzymuję cię. 
Koroshio westchnęła cicho, smutniejąc nieco. Nie chciała jeszcze wracać do domu. Za dobrze jej mijał czas w towarzystwie prawie nieznanego jej chłopaka. Czas ją jednak naglił i gdyby kazała rodzicom czekać chociażby pół godziny dłużej za pewne umarliby ze zmartwienia. 
 - Szkoda. Miałam nadzieję, że wniesiesz jakiś sprzeciw. Chodź Mihno. 
Koroshio wzięła do ręki leżącą na ławce obok smycz i przypięła ją do obroży czarnego labradora, wcześniej wymacawszy ją na szyi psa. Szybko stanęła na nogi i zdecydowanym, jak na osobę niewidomą, krokiem ruszyła wąską ścieżką. Zatrzymała się jednak gwałtownie i odwróciła w stronę chłopaka, pozwalając mu jeszcze raz na siebie spojrzeć. 
- Tadashi? 
Wsunął dłonie do kieszeni spodni, obracając się w swoją stronę. I już chciał odejść tym swoim posępnym krokiem, nieco zgarbiony, gdzie grzywka przesłoniła mu oczy, kiedy posłyszał swoje imię.
- Tak? - Obrócił się w stronę dziewczyny, patrząc na jej rozświetloną promieniami słońca sylwetkę i kosmyki włosów tańczące na delikatnym wietrze. W tym świetle wyglądały bardziej na złote, ale wiedział, że to tylko złudzenie.
- Jutro też tu będę. - powiedziała i uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak tylko umiała - Do zo... Hmm... Do usłyszenia. - zaśmiała się i powoli zaczęła znikać za gąszczem drzew.
Czarnowłosy jeszcze długo stał w tym samym miejscu i patrzył, jak rudowłosa piękność znika poza zasięgiem jego wzroku. Posiadał naprawdę bystre oczy i liczył się z tym, że może nacieszy się jej widokiem jeszcze dłużej, jednak... mylił się. Przepełniony smutkiem uśmiech zniknął z jego oblicza, a on zdołał już pogodzić się z jednym - zapewne do jutra o nim zapomni. Lub jest szansa, że on po prostu jutra nie dożyje. W końcu tak miało być. Za którymś razem musiał umrzeć naprawdę. 
Wyczekiwał tego. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz