Jutro też tu będę.
Anubisie.
Anubisie.
Rude włosy znikały poza zasięgiem jego wzroku.
Znikały, jakby ich właścicielka miała zaraz rozpłynąć się w promieniach letniego słońca.
Jutro też tutaj będzie. Miała być. Ale nie było jej. Żegnała się z tym szerokim, pięknym uśmiechem. Wydawał się być miły i uroczy, jednak widział w nich drwinę. Ten słodki głos przepełniony ukrytą ironią. Jutro też tu będę. Zapach truskawek.
Nawet przez sen pamiętał go doskonale. Mocny zapach truskawek, jednych z jego ulubionych owoców. Perfumy, mgiełka, bądź szampon do włosów... A może po prostu naturalnie tak pachniała? Ten koszmar męczył go dzień w dzień już od ponad dwudziestu dni. Tak, dla czarnowłosego był to prawdziwy koszmar, bowiem wracając do domu znad rzeki jakaś cząstka niego wierzyła, że ona naprawdę nazajutrz ponownie tutaj przyjdzie. Że nie zapomni. Ale najwidoczniej zapomniała. Każdy człowiek o nim zapominał, podobnie jak w niedługim czasie każdy człowiek przestał wierzyć w jego istnienie. Przecież stanowił zaledwie maleńką cząstkę kultury, i to nie świata, a małych, starożytnych Egipcjan. Wszystko znikało z biegiem czasu.
Kiedy rozwarł oczy, wyrywając się z tegoż podłego snu, po prostu wpatrywał się pusto w sufit dwubarwnymi ślepiami, uprzednio nawet nie drgając. Utrata możliwości zawarcia jakiejkolwiek znajomości była dla chłopaka ogromnym ciosem. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak, jak teraz. Czuł, jakby mu coś odebrano. Tak wielka pustka nie męczyła go nawet wtedy, gdy Ozyrys pozbawił go tytułu pana śmierci i rozkładu. Zabawne... pomyślał, ze znużeniem opuszczając powieki. Po nieprzespanej nocy, usnął dopiero o świcie. W końcu bał się ciemności, toteż nocną porą wolał mieć oczy i uszy szeroko otwarte . Przynajmniej przespał dobre osiem godzin, gdyż jego rozklekotany zegarek wskazywał godzinę popołudniową. Wakacje. Tak dobrze spało mu się o tej porze, przy szeroko rozwartym oknie, w nocy przynoszącym dużo ochłody. Podniósł się z twardego łóżka, stawiając bose stopy na posadzce. Dziś również pójdzie nad rzekę. Tak, będzie przychodził tam dzień w dzień, jak robił to od początku wakacji, siedział całymi godzinami w nadziei, że może szczęśliwym zbiegiem okoliczności na nią wpadnie. Na Koroshio.
W ciągu ostatnich dni większą część jego zgonów zdecydowanie stanowiły samobójstwa. Rozsmakował się w dużych ilościach tanich tabletek nasennych i antydepresyjnych, celowo łykając je garściami na noc, co by uśmierzyć ból, a także pozbyć się klątwy na najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Tym razem jednak miał pecha. W opakowaniu została jedna, samotna tabletka, zdecydowanie niewystarczająca tak naprawdę na nic. Westchnął. Do wypłaty jeszcze trochę, a on nie miał grosza przy duszy. Musiał się obejść bez wspomagaczy. Jak co dzień wziął prysznic. Ubrał się, zakładając swoje podarte, czarne dżinsy. Dziurawe, pobazgrane markerem trampki, a także wygniecioną, ciemną koszulkę z nadrukiem jakiegoś popularnego zespołu. Takie ciche emo z niego było. A cóż uczynił potem? To co zawsze. Udał się nad rzekę.
To był kolejny upalny, wakacyjny dzień. Słońce od rana świeciło niemiłosiernie, a wiatr odpędzał wszelkie chmurki pozostawiając niebo wciąż czyste niczym łza. Skwar dawał się wszystkim we znaki, lecz każdy starał się go znosić na swój własny sposób. Państwu Rabickim najbardziej odpowiadało pozostanie w swoim spokojnym, dużym domu, rozkoszując się chłodem płynącym z klimatyzacji. Niestety nawet maszyny kiedyś mają dość gorąca i tak jak można było się tego spodziewać wiatrak niedługo przestał działać skazując rodzinę na gotowanie się w czterech ścianach. Zaskakująco był wśród nich ktoś, kto niezmiernie cieszył się z tego powodu. Koroshio siedziała na swojej ulubionej ławeczce nad brzegiem rzeki i jak to miała w tradycji, karmiła kaczki. Już bardzo dawno tu nie była, a wszytko to przez nadopiekuńczych rodziców, którzy słysząc o ostatnich wypadkach w mieście postanowili zrobić ze swojej córki więźnia w jej własnym pokoju. Ale przecież to była Warszawa, stolica, a w nich zawsze coś złego się działo. Niestety jednak dopiero dzięki zepsutej klimatyzacji mogła w końcu wyjść do ludzi. Nie bolało by jej to tak bardzo, gdyby nie fakt, że coś komuś obiecała, a ona zawsze stara się słowa dotrzymać. Poza tym naprawdę polubiła tego zupełnie sobie obcego chłopaka i naprawdę chciała zamienić z nim jeszcze choć kilka słów. Szkoda pewnie, że on raczej zdążył już o niej zapomnieć, za pewne nawet nie przychodząc następnego dnia w to samo miejsce.
Podczas gdy kaczki skubały kawałki chleba rozmoczonego w wodzie, jej czarny stróż, dotychczas siedzący przy jej nodze, podniósł się, uważnie wypatrując czegoś po drugiej stronie rzeki. Z gardzieli labradora jęło wydobywać się głośne warczenie, a następnie także szczekanie, kiedy zidentyfikował prawdopodobnie niebezpieczne i problematyczne stworzenie, które również zaczęło ławeczkowiczów obserwować. To był szakal. Szakal o czarnej sierści, łudząco przypominający mieszankę dzikiego wilka i jakiegoś psa. Poruszał się tak cicho, że przewodnik dziewczyny zdał sobie sprawę z jego obecności dopiero, gdy wyczuł jego zapach. Jednak zwierzę zaraz zniknęło w krzakach. Nie znaczyło to jednak, że skupienie Mihno uległo rozproszeniu, co to, to nie. Po kilku minutach znów jął ujadać, lecz tym razem mniej wrogo. Ścieżką bowiem kroczył ktoś o znajomym już psu zapachu. Koroshio poruszyła się niespokojnie, natychmiast zwracając się w stronę szczekającego psa. Dopiero wtedy zdegradowany bóg mógł zobaczyć jej ciepło zielone oczy i rozrzucone po nieco bladej twarzy piegi. Miała na sobie jasno błękitną, prostą tunikę, z koronkami na jej skraju. Rude włosy związała miała w koński ogon, jednak kilka kosmyków pozostało luzem, delikatnie powiewając powietrzem. Dziewczyna lekko zadrżała. Wyrwana nagle ze swojego spokojnego świata przeraziła się nie na żarty, czując, a nawet niemal słysząc szalejące w jej piersi serce. Bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Wszystkie straszne rzeczy, przed którymi ostatnio obsesyjnie ostrzegali ją rodzice nagle powróciły, wywołując u niej strach przed nieznajomym. Strach, który jednak powoli znikał, wraz ze zbliżającym się do niej chłopakiem.
- Tadashi? - zapytała niepewnie.
Tak. To był on. Może nie widziała go, jednak Mihno rozpoznał go bez problemu. Zdołał zaliczyć go już do tych godnych zaufania, dlatego chłopak zyskał specjalną przepustkę w postaci pozwolenia zbliżenia się do jego pani. A takiej okazji teraz nie mógł przepuścić. Serce waliło mu niespotykanie dotąd, jakby zaraz miało nie nadążać z tłoczeniem krwi do jego żył. Kiedy tylko ją zobaczył, właśnie tak szybko zaczęło bić. Natychmiast popędził jej na spotkanie, w ciele szakala przemierzając nawet płytszy odcinek rzeki. Na szczęście jego ciemnie ubrania nadal pozostały suche.
Zbliżał się coraz szybciej. Ławka już o krok. Ona na niej siedzi. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zestresowany i przerażony się poczuł. Zupełnie tak, jak za pierwszym razem, gdy ją spotkał, ale teraz ten strach był inny. Ten stres przypominał bardziej nieznośne motylki w brzuchu, a każdy krok powiększał tylko wielką już gulę w jego gardle. Nie odezwał się. Nie potrafił, ale kiedy już przemierzył ostatni krok, z szalejącym sercem ujął dłoń dziewczyny, dając jej znak swojej obecności.
Rudowłosa wzdrygnęła się lekko, czując znienacka łapiącą ją zimną dłoń. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać. Szybko przyzwyczaiła się jego przyjemnie chłodnej skóry i sama zacisnęła swoje palce na jego ręce.
- Przestraszyłeś mnie. - powiedziała do niego z wyrzutem w głosie. Jej serce wciąż nie chciało wrócić do swojego normalnego rytmu. Powodem tego nie był już jednak strach. - Ale... Przyszedłeś. - powiedziała, po chwili i uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc zatuszować swoją wcześniejsze zachowanie - Nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę.
Odwzajemnił uścisk palców, jednak po chwili poczuł się niezręcznie odczuwając, iż rudowłosa nie rezygnuje z własnego uścisku. Chcąc nie chcąc, posłał własne piegi w niebyt, zakrywając je szkarłatnym rumieńcem.
- Widocznie jestem aż tak straszny - odezwał się w końcu, po chwili milczenia. Jego głos wydawał się jeszcze bardziej cichy i zachrypnięty niż ostatnim razem. Bardziej smutny. - Ostatnim razem też cię wystraszyłem - dodał cicho.
- Albo raczej ja jestem taka bojaźliwa. - westchnęła cicho, starając poprawić mu w jakiś sposób humor. Wyraźnie słyszała w jego głosie smutną nutę, która w tak piękny dzień mogła oznaczać tylko tyle, że coś się stało. - Zresztą, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, prawda? A teraz czuję, że jesteś smutny, a ja chciałabym wiedzieć dlaczego. Coś się stało?
Usposobienie i zachowanie dziewczyny było dlań niczym największa magia. Sposób, w jaki przewiercała się przez jego myśli i duszę, stanowił niewyjaśnioną tajemnicę. Przez chwilę nawet bał się, że lada moment odkryje jego tajemnicę. Ale to przecież tylko człowiek, prawda?
Uwolnił jej dłoń z swego uścisku, zaciskając palce na kolanach. Siedział obok niej, na tej ławce... pomimo tylu dni to było ich zaledwie drugie spotkanie, chłopak nie potrafił wydusić z siebie najmniejszego dźwięku, słowa, które wyraziłoby to, co łazi mu po głowie. Wbił różnobarwne tęczówki w wodę.
- Przychodziłem tutaj codziennie... wiesz? - Rzekł cicho, zaczynając prosto z mostu, jednak wstrzymywał się z wyrażaniem większych uczuć.
Rudowłosa zadrżała cała, słysząc jego pytanie. Coś w niej zapłonęło, jakiś ciepła myśl, że czekał tu na nią każdego dnia, która jednak szybko zgasła. Zrozumiała jak wielką krzywdę mu zrobiła. Siedział na tej ławce i czekał na nią, tylko po by zrozumieć, że ona już nie przyjdzie. Zawsze sam. - Przepraszam. To wszystko przez moich rodziców. Traktują mnie jak małe dziecko. Może gdyby cię poznali i zrozumieli, że ma się mną kto opiekować, to by pozwalali mi częściej wychodzi z domu. - powiedziała, nim zdążyła się ugryźć w język. Dopiero po chwili doszły do niej jej narzucające się mu słowa. Niemal natychmiast oblała się rumieńcem. - Uhm... Znaczy wiesz... Jeżeli w ogóle kiedykolwiek chciałbyś się ze mną spotkać. Ja zrozumiem, jeżeli nie. W końcu nie jestem jak wszystkie inne dziewczyny. Nie chcę się narzucać i w ogóle. Nie obrażę się, jeżeli powiesz nie. - Wpadła w słowotok. Tak miała zawsze, gdy wpadała w panikę i traciła głowę. Zagadanie ludzi na śmierć było jej sposobem na zatuszowania swojej gafy.
Jej towarzysz uśmiechnął się smutno. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak wielki kamień ściągnęła z jego serca. Jak wielką radość mu sprawiła tymi słowami. Wówczas poczuł przemożną chęć ponownego uściśnięcia jej dłoni. Chciał ją trzymać już zawsze, tak jak powiedziała sama, by wiedziała, że ma się nią kto opiekować.
- Po prostu sądziłem już, że... że po prostu o mnie zapomniałaś - wyznał. - Każdy o mnie zapomina. To już stan rzeczy, do którego przywykłem... miałem przyjść tutaj ostatni raz. I... jak widać, opłaciło się to. Żałowałbym, gdybym nie przyszedł. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- W takim razie dzięki Bogu, że klimatyzacja nam zdechła - zaśmiała się dość głośno, chcąc zarazić chłopaka swoim dobrym humorem. Czuła jednak, że nie będzie łatwe zadanie. - Hej... Nie mogłabym zapomnieć o podglądającym mnie z krzaka chłopaku, który przyprawił mnie niemal o zawał serca. Nie ma tak dobrze - zawołała wesoło, dźgając go łokciem w brzuch. Miała nadzieję, że trafiła właśnie w brzuch - Tak łatwo się mnie pozbędziesz, Dashi. Mogę mówić na ciebie Dashi, prawda?
- Ałć? - Uniósł brew, czując przyjazne szturchnięcie. Zdołał się nawet delikatnie uśmiechnąć... na Ozyrysa, jak mu tego brakowało. Jej głosu. Jej uśmiechu. Bogowie. Dziękowałby im teraz na kolanach. - Oczywiście, że możesz... a ja? Jak mam mówić do ciebie? Koroshio to trochę długie imię. Jeszcze zaplącze mi się język.
- Hmmm... Tato nazywa mnie swoim króliczkiem, z znajomi ze szkoły mówią mi marchewa. Wiesz. Przez włosy. Podobno mają taki sam kolor - powiedziała dość lekceważącym i obojętnym tonem, jednak wciąż pełnym życia - Możesz mówić mi Kori. Albo Kor, jeżeli wolisz - dodała szybko, sądząc, że może nie chce się z nią tak bardzo spoufalać.
- Rzeczywiście, trochę podobne... - ośmielił się zauważyć, dotykając delikatnie jej włosów chudymi palcami. Dziś już nie pachnął szlugami. Ewentualnie tylko odrobinę. Woń tę w całości zakrył jego dość silny, przyjemny męski zapach. A ona? Ona pachniała truskawkami, dokładnie tak samo, jak to zapamiętał. - Lubisz truskawki? - Zapytał. - Kori?
Uśmiechnęła się radośnie, słysząc jak ją nazwał, nie używając przy tym ani grama kpiny. Poza tym przyjemnie jej się zrobiło, gdy dotknął jej włosów. W przeciwieństwie do innych ludzi lubiła jak ktoś bawi się jej kosmykami.
- Lubię. Nawet bardzo, a niektórzy powiedzieliby, że mam nawet obsesję na ich punkcie. Ale nie słuchaj ich. To nie prawda. Jestem zupełnie zdrowa. No... Przynajmniej fizycznie - zachichotała, nabijając się z własnej przypadłości. Nie miała nigdy z tym żadnych trudności. Wręcz przeciwnie, śmiech pomagał jej to zaakceptować. - Yhm... Dashi... - zaczęła nieco niepewnie, dość mocno się przy tym rumieniąc - Mogłabym cię dotknąć? Chciałabym wiedzieć jak wyglądasz.
Jesteś naprawdę tak piękna... Szkoda, że tego nie widzisz. Pomyślał. Nie mógł wypowiedzieć tego na głos, choć tak bardzo chciał. Zwłaszcza kiedy jej piegi znikały pod słodkimi, różowymi plamami miał wrażenie, że patrzy na księżniczkę.
- Potrafisz sobie tak to wyobrazić? - Zaciekawił się, nie do końca rozumiejąc, na jakiej zasadzie jego towarzyszka chcę dokonać rozeznania. Jednakże zdobył się na odwagę i niepewnie ujął jej dłoń, kładąc na swoim bladym policzku.
- Tak myślę. A przynajmniej to sobie wmawiam. - odpowiedziała mniej pewnie niż dotychczas. Nikt jeszcze nie pytał jej o coś takiego, za pewne nie chcąc jej dołować i odbierać nawet niby tak prostą umiejętności. Koroshio nie przejęła się jednak tym pytaniem. Zamiast tego zaczęła swoją wędrówkę po jego twarzy, starając się ułożyć w głowie jego obraz. Delikatnie przejechała opuszkami palców po jego chłodnej skórze, czując pod palcami kłujący poranny zarost. Zaczęła dokładniej dotykać jego twarzy znajdując na niej zdecydowanie za bardzo wydatne kości policzkowe, co za pewne świadczyło o tym, że jest bardzo chudy. Potem jego nie za duży i nie za mały, ale lekko zadarty nos od którego przeszła wyżej, uważając przy tym by nie wsadzić mu palca do oka. Zdążyła odkryć jeszcze, że ma niskie czoło i nieco wysunięty podbródek. Na sam koniec zostawiła jego usta, zimne i suche, a do tego niezwykle popękane. Usta, od których oczekiwała czegoś zupełnie innego, a które według niej tak bardzo nie pasowały do całości. - Chyba mi się udało. Nawet więcej, myślę, że jesteś nawet całkiem przystojny, choć powinieneś nabrać nieco ciałka. - dodała, czochrając mu dość długie włosy. Wreszcie ktoś odgarnął mu denerwującą grzywkę z czoła. Uśmiechnął się dosyć smutno, choć jej komplement czule trafił w jego serce. Postanowił więc dopełnić dodatkowo swój własny opis, aby jego znajoma, a może i wkrótce przyjaciółka, mogła go sobie jeszcze lepiej wyobrazić.
- Mam czarne włosy - poinformował ją, próbując jakoś wrócić rozczochrane kosmyki na swoje miejsce. - I strasznie dużo piegów na twarzy. Ogólnie, to jestem strasznie blady - westchnął. Czuł się dziwnie opisując własną osobę. Prócz oznaczania się wyzwiskami takimi jak "idiota" czy "kretyn", raczej nigdy nie skłaniał się do głębszych opisów. - I... moje oczy są dziwne - dodał.
- Hmm? Dlaczego dziwne? Co w nich takiego dziwnego? Świecą w ciemności jak u kota? A może strzelają laserami jak u komiksowych bohaterów? - zapytała z ciekawością i szerokim uśmiechem wymalowanymi na twarzy. Postanowiła przemilczeć fakt i nie mówić mu, że nazwy kolorów o których mówił jej samej nie mówią nic. Trudno wiedzieć cokolwiek o barwach, gdy nigdy w życiu się ich nie widziało. Wolała jednak by o tym nie wiedział. Tak bardzo się starał, że nie mogła tak po prostu odebrać mu tej satysfakcji.
Po prostu tak się w to wciągnął, tak dobrze czuł się w jej towarzystwie, że nawet o tym zapomniał... o tym tak drobnym, ale jakże znaczącym fakcie. Całkowicie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Po prostu... są inne - próbował jej jakoś wyjaśnić. - Mają... dwa różne kolory... - a wypowiadając to słowo, odkrył swój błąd. Natychmiast się speszył, niemal przyprawiając sam siebie o zawał serca. - Przepraszam... przepraszam, Koroshio, ja... zapomniałem, że ty... wybacz mi... - ugryzł się w język, odsuwając niego od niej. Domyślał się, że poczuła się urażona.
- Hm? O czym ty mówisz, Dashi? Za co mnie przepraszasz? - zapytała, postanawiając udawać, że nie ma zielonego pojęcia o co chodzi. Jeżeli ją przejrzy, zawsze może powiedzieć, że się z nim droczy. - O czym zapomniałeś? - dodała po chwili, na to pytanie najbardziej pragnąc uzyskać od niego odpowiedź.
Zacisnął palce na kolanach. Trzymała go w szachu. Nie wiedział już, co ma powiedzieć. Każde słowo mogło być tym ostatnim krokiem wprost na ukrytą minę. Pokręcił głową.
- N...nic - zająkał się, tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. - Nieważne...
- Głupi jesteś, wiesz? - powiedziała, cicho się przy tym z niego śmiejąc. Chcąc mu jeszcze nieco dokuczyć, pstryknęła go palcami w policzek, choć tak naprawdę jej celem był jego nos. - Nie musisz się wstydzić tego i myśleć, że będę płakać tylko dlatego, że zapomniałeś, że nie widzę. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jest osoba, która potrafi traktować mnie jak normalnego człowieka, i że jesteś nią właśnie tu, głupku.
To był kolejny upalny, wakacyjny dzień. Słońce od rana świeciło niemiłosiernie, a wiatr odpędzał wszelkie chmurki pozostawiając niebo wciąż czyste niczym łza. Skwar dawał się wszystkim we znaki, lecz każdy starał się go znosić na swój własny sposób. Państwu Rabickim najbardziej odpowiadało pozostanie w swoim spokojnym, dużym domu, rozkoszując się chłodem płynącym z klimatyzacji. Niestety nawet maszyny kiedyś mają dość gorąca i tak jak można było się tego spodziewać wiatrak niedługo przestał działać skazując rodzinę na gotowanie się w czterech ścianach. Zaskakująco był wśród nich ktoś, kto niezmiernie cieszył się z tego powodu. Koroshio siedziała na swojej ulubionej ławeczce nad brzegiem rzeki i jak to miała w tradycji, karmiła kaczki. Już bardzo dawno tu nie była, a wszytko to przez nadopiekuńczych rodziców, którzy słysząc o ostatnich wypadkach w mieście postanowili zrobić ze swojej córki więźnia w jej własnym pokoju. Ale przecież to była Warszawa, stolica, a w nich zawsze coś złego się działo. Niestety jednak dopiero dzięki zepsutej klimatyzacji mogła w końcu wyjść do ludzi. Nie bolało by jej to tak bardzo, gdyby nie fakt, że coś komuś obiecała, a ona zawsze stara się słowa dotrzymać. Poza tym naprawdę polubiła tego zupełnie sobie obcego chłopaka i naprawdę chciała zamienić z nim jeszcze choć kilka słów. Szkoda pewnie, że on raczej zdążył już o niej zapomnieć, za pewne nawet nie przychodząc następnego dnia w to samo miejsce.
Podczas gdy kaczki skubały kawałki chleba rozmoczonego w wodzie, jej czarny stróż, dotychczas siedzący przy jej nodze, podniósł się, uważnie wypatrując czegoś po drugiej stronie rzeki. Z gardzieli labradora jęło wydobywać się głośne warczenie, a następnie także szczekanie, kiedy zidentyfikował prawdopodobnie niebezpieczne i problematyczne stworzenie, które również zaczęło ławeczkowiczów obserwować. To był szakal. Szakal o czarnej sierści, łudząco przypominający mieszankę dzikiego wilka i jakiegoś psa. Poruszał się tak cicho, że przewodnik dziewczyny zdał sobie sprawę z jego obecności dopiero, gdy wyczuł jego zapach. Jednak zwierzę zaraz zniknęło w krzakach. Nie znaczyło to jednak, że skupienie Mihno uległo rozproszeniu, co to, to nie. Po kilku minutach znów jął ujadać, lecz tym razem mniej wrogo. Ścieżką bowiem kroczył ktoś o znajomym już psu zapachu. Koroshio poruszyła się niespokojnie, natychmiast zwracając się w stronę szczekającego psa. Dopiero wtedy zdegradowany bóg mógł zobaczyć jej ciepło zielone oczy i rozrzucone po nieco bladej twarzy piegi. Miała na sobie jasno błękitną, prostą tunikę, z koronkami na jej skraju. Rude włosy związała miała w koński ogon, jednak kilka kosmyków pozostało luzem, delikatnie powiewając powietrzem. Dziewczyna lekko zadrżała. Wyrwana nagle ze swojego spokojnego świata przeraziła się nie na żarty, czując, a nawet niemal słysząc szalejące w jej piersi serce. Bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Wszystkie straszne rzeczy, przed którymi ostatnio obsesyjnie ostrzegali ją rodzice nagle powróciły, wywołując u niej strach przed nieznajomym. Strach, który jednak powoli znikał, wraz ze zbliżającym się do niej chłopakiem.
- Tadashi? - zapytała niepewnie.
Tak. To był on. Może nie widziała go, jednak Mihno rozpoznał go bez problemu. Zdołał zaliczyć go już do tych godnych zaufania, dlatego chłopak zyskał specjalną przepustkę w postaci pozwolenia zbliżenia się do jego pani. A takiej okazji teraz nie mógł przepuścić. Serce waliło mu niespotykanie dotąd, jakby zaraz miało nie nadążać z tłoczeniem krwi do jego żył. Kiedy tylko ją zobaczył, właśnie tak szybko zaczęło bić. Natychmiast popędził jej na spotkanie, w ciele szakala przemierzając nawet płytszy odcinek rzeki. Na szczęście jego ciemnie ubrania nadal pozostały suche.
Zbliżał się coraz szybciej. Ławka już o krok. Ona na niej siedzi. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zestresowany i przerażony się poczuł. Zupełnie tak, jak za pierwszym razem, gdy ją spotkał, ale teraz ten strach był inny. Ten stres przypominał bardziej nieznośne motylki w brzuchu, a każdy krok powiększał tylko wielką już gulę w jego gardle. Nie odezwał się. Nie potrafił, ale kiedy już przemierzył ostatni krok, z szalejącym sercem ujął dłoń dziewczyny, dając jej znak swojej obecności.
Rudowłosa wzdrygnęła się lekko, czując znienacka łapiącą ją zimną dłoń. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać. Szybko przyzwyczaiła się jego przyjemnie chłodnej skóry i sama zacisnęła swoje palce na jego ręce.
- Przestraszyłeś mnie. - powiedziała do niego z wyrzutem w głosie. Jej serce wciąż nie chciało wrócić do swojego normalnego rytmu. Powodem tego nie był już jednak strach. - Ale... Przyszedłeś. - powiedziała, po chwili i uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc zatuszować swoją wcześniejsze zachowanie - Nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę.
Odwzajemnił uścisk palców, jednak po chwili poczuł się niezręcznie odczuwając, iż rudowłosa nie rezygnuje z własnego uścisku. Chcąc nie chcąc, posłał własne piegi w niebyt, zakrywając je szkarłatnym rumieńcem.
- Widocznie jestem aż tak straszny - odezwał się w końcu, po chwili milczenia. Jego głos wydawał się jeszcze bardziej cichy i zachrypnięty niż ostatnim razem. Bardziej smutny. - Ostatnim razem też cię wystraszyłem - dodał cicho.
- Albo raczej ja jestem taka bojaźliwa. - westchnęła cicho, starając poprawić mu w jakiś sposób humor. Wyraźnie słyszała w jego głosie smutną nutę, która w tak piękny dzień mogła oznaczać tylko tyle, że coś się stało. - Zresztą, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, prawda? A teraz czuję, że jesteś smutny, a ja chciałabym wiedzieć dlaczego. Coś się stało?
Usposobienie i zachowanie dziewczyny było dlań niczym największa magia. Sposób, w jaki przewiercała się przez jego myśli i duszę, stanowił niewyjaśnioną tajemnicę. Przez chwilę nawet bał się, że lada moment odkryje jego tajemnicę. Ale to przecież tylko człowiek, prawda?
Uwolnił jej dłoń z swego uścisku, zaciskając palce na kolanach. Siedział obok niej, na tej ławce... pomimo tylu dni to było ich zaledwie drugie spotkanie, chłopak nie potrafił wydusić z siebie najmniejszego dźwięku, słowa, które wyraziłoby to, co łazi mu po głowie. Wbił różnobarwne tęczówki w wodę.
- Przychodziłem tutaj codziennie... wiesz? - Rzekł cicho, zaczynając prosto z mostu, jednak wstrzymywał się z wyrażaniem większych uczuć.
Rudowłosa zadrżała cała, słysząc jego pytanie. Coś w niej zapłonęło, jakiś ciepła myśl, że czekał tu na nią każdego dnia, która jednak szybko zgasła. Zrozumiała jak wielką krzywdę mu zrobiła. Siedział na tej ławce i czekał na nią, tylko po by zrozumieć, że ona już nie przyjdzie. Zawsze sam. - Przepraszam. To wszystko przez moich rodziców. Traktują mnie jak małe dziecko. Może gdyby cię poznali i zrozumieli, że ma się mną kto opiekować, to by pozwalali mi częściej wychodzi z domu. - powiedziała, nim zdążyła się ugryźć w język. Dopiero po chwili doszły do niej jej narzucające się mu słowa. Niemal natychmiast oblała się rumieńcem. - Uhm... Znaczy wiesz... Jeżeli w ogóle kiedykolwiek chciałbyś się ze mną spotkać. Ja zrozumiem, jeżeli nie. W końcu nie jestem jak wszystkie inne dziewczyny. Nie chcę się narzucać i w ogóle. Nie obrażę się, jeżeli powiesz nie. - Wpadła w słowotok. Tak miała zawsze, gdy wpadała w panikę i traciła głowę. Zagadanie ludzi na śmierć było jej sposobem na zatuszowania swojej gafy.
Jej towarzysz uśmiechnął się smutno. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak wielki kamień ściągnęła z jego serca. Jak wielką radość mu sprawiła tymi słowami. Wówczas poczuł przemożną chęć ponownego uściśnięcia jej dłoni. Chciał ją trzymać już zawsze, tak jak powiedziała sama, by wiedziała, że ma się nią kto opiekować.
- Po prostu sądziłem już, że... że po prostu o mnie zapomniałaś - wyznał. - Każdy o mnie zapomina. To już stan rzeczy, do którego przywykłem... miałem przyjść tutaj ostatni raz. I... jak widać, opłaciło się to. Żałowałbym, gdybym nie przyszedł. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- W takim razie dzięki Bogu, że klimatyzacja nam zdechła - zaśmiała się dość głośno, chcąc zarazić chłopaka swoim dobrym humorem. Czuła jednak, że nie będzie łatwe zadanie. - Hej... Nie mogłabym zapomnieć o podglądającym mnie z krzaka chłopaku, który przyprawił mnie niemal o zawał serca. Nie ma tak dobrze - zawołała wesoło, dźgając go łokciem w brzuch. Miała nadzieję, że trafiła właśnie w brzuch - Tak łatwo się mnie pozbędziesz, Dashi. Mogę mówić na ciebie Dashi, prawda?
- Ałć? - Uniósł brew, czując przyjazne szturchnięcie. Zdołał się nawet delikatnie uśmiechnąć... na Ozyrysa, jak mu tego brakowało. Jej głosu. Jej uśmiechu. Bogowie. Dziękowałby im teraz na kolanach. - Oczywiście, że możesz... a ja? Jak mam mówić do ciebie? Koroshio to trochę długie imię. Jeszcze zaplącze mi się język.
- Hmmm... Tato nazywa mnie swoim króliczkiem, z znajomi ze szkoły mówią mi marchewa. Wiesz. Przez włosy. Podobno mają taki sam kolor - powiedziała dość lekceważącym i obojętnym tonem, jednak wciąż pełnym życia - Możesz mówić mi Kori. Albo Kor, jeżeli wolisz - dodała szybko, sądząc, że może nie chce się z nią tak bardzo spoufalać.
- Rzeczywiście, trochę podobne... - ośmielił się zauważyć, dotykając delikatnie jej włosów chudymi palcami. Dziś już nie pachnął szlugami. Ewentualnie tylko odrobinę. Woń tę w całości zakrył jego dość silny, przyjemny męski zapach. A ona? Ona pachniała truskawkami, dokładnie tak samo, jak to zapamiętał. - Lubisz truskawki? - Zapytał. - Kori?
Uśmiechnęła się radośnie, słysząc jak ją nazwał, nie używając przy tym ani grama kpiny. Poza tym przyjemnie jej się zrobiło, gdy dotknął jej włosów. W przeciwieństwie do innych ludzi lubiła jak ktoś bawi się jej kosmykami.
- Lubię. Nawet bardzo, a niektórzy powiedzieliby, że mam nawet obsesję na ich punkcie. Ale nie słuchaj ich. To nie prawda. Jestem zupełnie zdrowa. No... Przynajmniej fizycznie - zachichotała, nabijając się z własnej przypadłości. Nie miała nigdy z tym żadnych trudności. Wręcz przeciwnie, śmiech pomagał jej to zaakceptować. - Yhm... Dashi... - zaczęła nieco niepewnie, dość mocno się przy tym rumieniąc - Mogłabym cię dotknąć? Chciałabym wiedzieć jak wyglądasz.
Jesteś naprawdę tak piękna... Szkoda, że tego nie widzisz. Pomyślał. Nie mógł wypowiedzieć tego na głos, choć tak bardzo chciał. Zwłaszcza kiedy jej piegi znikały pod słodkimi, różowymi plamami miał wrażenie, że patrzy na księżniczkę.
- Potrafisz sobie tak to wyobrazić? - Zaciekawił się, nie do końca rozumiejąc, na jakiej zasadzie jego towarzyszka chcę dokonać rozeznania. Jednakże zdobył się na odwagę i niepewnie ujął jej dłoń, kładąc na swoim bladym policzku.
- Tak myślę. A przynajmniej to sobie wmawiam. - odpowiedziała mniej pewnie niż dotychczas. Nikt jeszcze nie pytał jej o coś takiego, za pewne nie chcąc jej dołować i odbierać nawet niby tak prostą umiejętności. Koroshio nie przejęła się jednak tym pytaniem. Zamiast tego zaczęła swoją wędrówkę po jego twarzy, starając się ułożyć w głowie jego obraz. Delikatnie przejechała opuszkami palców po jego chłodnej skórze, czując pod palcami kłujący poranny zarost. Zaczęła dokładniej dotykać jego twarzy znajdując na niej zdecydowanie za bardzo wydatne kości policzkowe, co za pewne świadczyło o tym, że jest bardzo chudy. Potem jego nie za duży i nie za mały, ale lekko zadarty nos od którego przeszła wyżej, uważając przy tym by nie wsadzić mu palca do oka. Zdążyła odkryć jeszcze, że ma niskie czoło i nieco wysunięty podbródek. Na sam koniec zostawiła jego usta, zimne i suche, a do tego niezwykle popękane. Usta, od których oczekiwała czegoś zupełnie innego, a które według niej tak bardzo nie pasowały do całości. - Chyba mi się udało. Nawet więcej, myślę, że jesteś nawet całkiem przystojny, choć powinieneś nabrać nieco ciałka. - dodała, czochrając mu dość długie włosy. Wreszcie ktoś odgarnął mu denerwującą grzywkę z czoła. Uśmiechnął się dosyć smutno, choć jej komplement czule trafił w jego serce. Postanowił więc dopełnić dodatkowo swój własny opis, aby jego znajoma, a może i wkrótce przyjaciółka, mogła go sobie jeszcze lepiej wyobrazić.
- Mam czarne włosy - poinformował ją, próbując jakoś wrócić rozczochrane kosmyki na swoje miejsce. - I strasznie dużo piegów na twarzy. Ogólnie, to jestem strasznie blady - westchnął. Czuł się dziwnie opisując własną osobę. Prócz oznaczania się wyzwiskami takimi jak "idiota" czy "kretyn", raczej nigdy nie skłaniał się do głębszych opisów. - I... moje oczy są dziwne - dodał.
- Hmm? Dlaczego dziwne? Co w nich takiego dziwnego? Świecą w ciemności jak u kota? A może strzelają laserami jak u komiksowych bohaterów? - zapytała z ciekawością i szerokim uśmiechem wymalowanymi na twarzy. Postanowiła przemilczeć fakt i nie mówić mu, że nazwy kolorów o których mówił jej samej nie mówią nic. Trudno wiedzieć cokolwiek o barwach, gdy nigdy w życiu się ich nie widziało. Wolała jednak by o tym nie wiedział. Tak bardzo się starał, że nie mogła tak po prostu odebrać mu tej satysfakcji.
Po prostu tak się w to wciągnął, tak dobrze czuł się w jej towarzystwie, że nawet o tym zapomniał... o tym tak drobnym, ale jakże znaczącym fakcie. Całkowicie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Po prostu... są inne - próbował jej jakoś wyjaśnić. - Mają... dwa różne kolory... - a wypowiadając to słowo, odkrył swój błąd. Natychmiast się speszył, niemal przyprawiając sam siebie o zawał serca. - Przepraszam... przepraszam, Koroshio, ja... zapomniałem, że ty... wybacz mi... - ugryzł się w język, odsuwając niego od niej. Domyślał się, że poczuła się urażona.
- Hm? O czym ty mówisz, Dashi? Za co mnie przepraszasz? - zapytała, postanawiając udawać, że nie ma zielonego pojęcia o co chodzi. Jeżeli ją przejrzy, zawsze może powiedzieć, że się z nim droczy. - O czym zapomniałeś? - dodała po chwili, na to pytanie najbardziej pragnąc uzyskać od niego odpowiedź.
Zacisnął palce na kolanach. Trzymała go w szachu. Nie wiedział już, co ma powiedzieć. Każde słowo mogło być tym ostatnim krokiem wprost na ukrytą minę. Pokręcił głową.
- N...nic - zająkał się, tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. - Nieważne...
- Głupi jesteś, wiesz? - powiedziała, cicho się przy tym z niego śmiejąc. Chcąc mu jeszcze nieco dokuczyć, pstryknęła go palcami w policzek, choć tak naprawdę jej celem był jego nos. - Nie musisz się wstydzić tego i myśleć, że będę płakać tylko dlatego, że zapomniałeś, że nie widzę. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jest osoba, która potrafi traktować mnie jak normalnego człowieka, i że jesteś nią właśnie tu, głupku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz