sobota, 31 października 2015

Sen drugimi oczyma

Koroshio poruszała się niespokojnie na łóżku, co chwila przerzucając się z boku na bok, jęcząc przy tym niczym jakiś upiór. Ta noc zdecydowanie nie należała dla niej do najlepszych, choć niezwykle przyjemnie zaczął się jej sen. Znów udało jej się wymknąć z domu na mały spacer, ale tym razem nie była sama, choć tak naprawdę zawsze towarzyszy jej Mihno. Teraz jednak jej stróżem i przewodnikiem był jej przyjaciel Tadashi. To mógł być naprawdę piękny sen, jednak szybko przerodził się w koszmar. Ta sama opuszczona alejka i czyhający na nich bandyci. Znów nie chcieli im dać przejść. Znów im grozili. Znów go zabili. Krew była wszędzie. Dziewczyna czuła jej nieprzyjemny zapach w nosie i rdzawy posmak w ustach. Ciepła ciesz spływała po jej dłoniach i brudziła ubranie, a ona mogła tylko siedzieć i płakać, krzycząc w ciemności jego imię. 
- TADASHI! - wrzasnęła, budząc się i gwałtownie siadając na łóżku. Rudowłosa cała się trzęsła ze strachu, a po jej piegowatych policzkach spływały słone łzy. To jednak nie był koniec jej koszmaru. - Tadashi... - powtórzyła nieco ciszej, nie czując już wokół siebie szczupłych, ale ciepłych ramion chłopaka. Na próżno przejeżdżała dłońmi po zwichrzonej pościeli, bezskutecznie próbując znaleźć bruneta. - Tadashi! Tadashi, gdzie jesteś?!
W rzeczywistości nie zniknął, ani tym bardziej nie umarł po raz kolejny. Przynajmniej jeszcze nie. Dom Rabickich wydawał się zbyt spokojnym miejscem, aby mogło dojść tutaj do jakiegoś nieszczęścia. Mimo wszystko tej nocy myśli o wszystkim, co stało się poprzedniego dnia, spędzały chłopakowi sen z powiek. Nie potrafił zmrużyć oka ani na chwileczkę, a priorytetem dla niego stało się czuwanie przy rudowłosej. Obserwowanie, jak spokojnie tonęła w krainie Morfeusza, stanowiło jeden z przyjemniejszych widoków, na jakie przyszło mu się natknąć w ostatnim czasie. Dlatego nawet nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, oglądając przy tym całą kolekcję książek Koroshio. Wraz z nadchodzącym świtem, postanowił zażyć trochę świeżego powietrza - otworzył balkon w jej pokoju, gdzie spędził następne godziny, obserwując, jak słońce pojawia się na niebie. Wyobrażał sobie, że to Ra na swojej słonecznej barce, przypominał sobie wówczas dzieciństwo w towarzystwie starszego brata oraz matki. Jednak te czasy były tak bardzo odległe, iż kompletnym głupstwem okazało się roztrząsanie tych wspomnień. Z tych wszystkich zamyśleń wyrwała go pobudka gospodyni, a jak zdążył zauważyć, nie należała ona do najmilszych.
- Jestem tu, Koroshio - stanął w drzwiach balkonu, zerkając na dziewczynę. Był jakoś nad wyraz spokojny. Aż dziwnie spokojny. - Nie zniknąłem - uśmiechnął się smutno, a żeby udowodnić rudowłosej, że to nie żaden sen, przycupnął na łóżku obok niej i dotknął zimną dłonią jej policzka.
Ręka nastolatki natychmiast powędrowała do własnej twarzy, by spotkać się z jego szczupłymi palcami. Uśmiechnęła się lekko, czując pod opuszkami jego chłodną skórę, ale nie przestała płakać. Nie potrafiła. Zamiast tego szybko wymacała jego ramię i tors, a odnalazłszy szyję, rzuciła mu się na nią, oplatając ją swoimi drobnymi ramionami. Wtuliła się mocno w jego pierś, chcąc znów poczuć jego ciepło. 
- Dlaczego... - szepnęła w sweter, który pożyczyła mu od taty, mocząc go przy okazji - Chcę wiedzieć... Wiem, że nie powinnam, ale chcę... - Nie zastanawiała się nad tym, czy ją zrozumie. Była zbyt wstrząśnienia wspomnieniem koszmarnego wydarzenia, którego powróciło do niej we śnie, by trzeźwo myśleć. Chciała jedynie zrozumieć.
Czarnowłosy westchnął. To kiedyś musiało nastąpić. I tak długo rozmyślań nad tym, dlaczego nie zaczęła tego tematu wcześniej. Najwidoczniej wiedziała, że coś grało nie tak jak powinno. Prawdę powiedziawszy, nie miał pojęcia, jak miałby wyjaśnić jej to wszystko. Darzył ją bezgranicznym zaufaniem, jednak wiedział, że jeśli powie jej prawdę, i tak mu nie uwierzy. Zapewne uzna go za wariata i wyrzuci z domu, kończąc tę jakże krótką zresztą znajomość. 
- Nie zrozumiesz tego, Koroshio... - wyszeptał cicho, obejmując ją czule ramionami. Przycisnął jej głowę do swojej piersi, aby mogła wsłuchać się w jego spokojnie bijące serce. Jej bliskość, jej towarzystwo, było wszystkim, czego w tym życiu potrzebował, a jednocześnie wszystkim, czego mu dotąd brakowało. Jednak jeszcze tego nie rozumiał. Nie potrafił pojąć tego uczucia, które nie dawało mu spać w nocy. - To... i tak mi nie uwierzysz - uśmiechnął się, a był to raczej grymas rozpaczy niż szczęścia.
Odsunęła się nieco od niego, choć tak bardzo nie chciała tego robić. Pragnęła zostać tak z nim na zawsze. Czuła się przy nim taka bezpieczna i szczęśliwa. Ale musiała sprawić, by spojrzał w jej oczy. By zrozumiał ją i jej zaufał, tak jak tego pragnęła. 
- Skąd wiesz, że nie? - zapytała, ocierając wierzchem dłoni większość łez - Może i masz rację. Może nie zrozumiem, ale proszę, daj mi chociaż szansę.
- To ty masz rację, Kor - mruknął cicho. Nie wypuszczał jej z objęć, a dodatkowo, podobnie jak ostatnio, jął delikatnie nakręcać te rude kosmyki na własne palce. Choć przez sen zdążyła strasznie się rozczochrać, nadal mógł bawić się tymi miękkimi, gładkimi włosami. - Uznasz mnie za wariata, ale chcę powiedzieć ci prawdę. Ponieważ jesteś dla mnie bardzo ważną osobą... rozumiesz? - Pomimo iż nie mogła tego widzieć, to spojrzał jej prosto w oczy. I z pewnością w pewien sposób to poczuła. Spojrzenie przeszywających, smutnych oczu. - Musiałem umrzeć - szepnął cicho, obejmując ją ramieniem tylko mocniej, na wypadek, gdyby chciała się odsunąć. - I... dziś będę musiał umrzeć znowu. Umieram każdego dnia - przedstawił jej to irracjonalne wyjaśnienie już bez większego wahania, czekając na jej reakcję. 
Znów cała zadrżała słysząc jego słowa. Przez chwilę była pewna, że sobie z niej robi żarty, ale mówił to tak smutnym i przejmującym głosem, że w żadnym wypadku nie mógł to być głupi dowcip. Zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie jego słowa, w które nie chciała uwierzyć. Jej ciało wbrew jej woli, chciało odsunąć się nieco od niego, ale jego uścisk nie pozwolił na to. Była mu za to wdzięczna, ale równocześnie źle się z tym czuła. 
- Dashi... O czym ty... Przecież... Przecież to niemożliwe. Niemożliwe. Takie rzeczy się nie dzieją.
- To... to jest cholernie niemożliwe, Koroshio - chłopak czuł się tak, jakby zaraz miał po prostu pęknąć. Łzy cisnęły mu się do kącików oczu, choć tak naprawdę nie wiedział, dlaczego w ogóle się pojawiły. Serce raz biło w jego piersi jak szalone, a zaraz potem milkło, jakby całkowicie stawało, a słowa nie przechodziły przez jego usta, jakby zatrzymywały się gdzieś w gardle. - Nie nazywam się Tadashi - pokręcił głową, ciągle przytrzymując ją przy sobie. To, co miał zamiar powiedzieć, należało do rzeczy, których się nie mówi. I nie zna konsekwencji uczynienia tego. - Jestem Anubis.
Nikt nie powinien zareagować na taką informację spokojnie. Wyśmiać go, wyzwać od wariatów i próbować od niego uciec. To byłaby najnormalniejsza reakcja i właśnie takiej od niej oczekiwał. Raczej nie był gotów na milczenie, które zapanowało między nimi. Koroshio nic nie powiedziała. Nie próbowała nawet otworzyć ust. Stała nieruchomo, przez dłuższa chwilę, dopóki w końcu nie opuściła nieco głowy. Ostrożnie zaczęła zsuwać swoje ręce z jego szyi i ramion, robiąc to tak powoli i precyzyjnie, jakby przeprowadzała jaką operację. Długo trzymała dłonie przy sobie, bojąc się go dotknąć. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Przez jej głowę przewijało się tysiące sprzecznych odczuć, które wywiozły ją na rollercoaster emocji. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać, dlatego stała i milczała jak posąg. Rabickówna nie wiedziała skąd znalazła w sobie siłę i odwagę, by w końcu jednak po omacku wyciągnąć prawą dłoń przed siebie, którą położyła na jego piersi. Uśmiechnęła się delikatnie, czując pod palcami jego bijące serce. Niemal od razu jednak zgasiła ten uśmiech, przygryzając dolną wargę i powstrzymując napływające do jej oczu łzy przed wypłynięciem. 
- Nie. Nie. Nie... - Na jej twarz wkradł się nieco paniczny uśmiech, który jednak trudno było mu zobaczyć, przez jej długie włosy w kolorze marchewki, które zakrywały i odkrywały jej twarz, gdy dziewczyna gwałtownie potrząsała głową. To wszystko tak bardzo nie mało sensu. Ale co było najgorsze, zdawało jej się, że mimo wszystko nieco trzyma się całości. - Nie... Nie potrafię... - szepnęła, znów zmieniając się w posąg, lecz nie na długo. Ku zaskoczeniu Tadashiego, dziewczyna, jeszcze bardziej pochyliła głowę i oparła czoło o jego tors - Wiesz jak irracjonalnie o brzmi? 
Jej reakcja nie okazała się być aż tak sprzeczna z jego oczekiwaniami. W rzeczywistości raczej nastawiał się na to, że po prostu mu nie uwierzy. Ozwie go szaleńcem i każe się wynosić, albo co gorsza - wezwie policję. Jednak jej zachowanie utwierdziło go w przekonaniu, że mu uwierzyła. Inaczej nie zachowałby się tak. Teraz potrzebował jedynie jej to uświadomić... bez względu na to, jak brutalna była prawdę.
- Co brzmi irracjonalnie? - Zapytał z żałosnym uśmiechem na twarzy. - Że jestem egipskim bogiem śmierci? Koroshio, świat nie jest taki jak myślisz - powiedział z powagą, po czym ujął jej podbródek i podniósł głowę do góry, chcąc widzieć jej twarz. Jakże piękna i delikatną twarz, teraz tak bardzo zdruzgotaną i zapłakaną. - Powinnaś rozumieć to o wiele lepiej niż inni... nie widząc rzeczywistości możesz to sobie o wiele lepiej wyobrazić. Wyobrazić rzeczy, których nie są w stanie pojąć normalnie ludzie. Przepraszam, jeśli to, co mówię, jest brutalne... wybacz mi też to, co zrobię. Ale inaczej mi nie uwierzysz - wyszeptał, zamykając oczy. A ona zamiast trzymać się swetra, zaciskała palce... na miękkim szakalim futrze.
- To dlatego Mihno tak bardzo wtedy ujadał. Nie dlatego, że uznał cię za zagrożenie, tylko bronił swojego terytorium. - powiedziała, pieszczotliwie głaszcząc zwierzę po głowie i pysku - To dlatego wyszedłeś wtedy z krzaków, prawda? Hmm... - westchnęła cicho, po chwili zmieniając westchnięcie w delikatny chichot - Dziwny jest ten świat. Ale teraz przynajmniej chyba mogę powiedzieć, że nic już więcej mnie nie zaskoczy. Bo w końcu kto by pomyślał, że będę miała boga za przyjaciela. - dodała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Prawdziwy uśmiech pełen radości i zrozumienia. Uśmiech, na który tak bardzo czekał. 
Szakal zaczął lizać ją po dłoni, machając radośnie ogonem, dokładnie niczym domowy psiak. Następnie bez większych skrupułów  przewrócił ją na plecy, nieświadomie odbierając Mihno jego ulubione zadanie, a mianowicie - lizanie po twarzy. Szakali język niemal niczym nie różnił się od jęzora labradora. Ślina była tak samo paskudna. Nim dziewczyna zdołała zrzucić z siebie psowatego, ten na powrót stał się czarnowłosym, roztrzęsionym chłopakiem. I nadal na niej leżał.
- Teraz już rozumiesz? - Zapytał, chcąc się upewnić. Doskonale połączyła wszystkie fakty. Jednak przyjęła to... zbyt lekko. Bał się, że cała ta sytuacja mogła bardzo źle oddziałać na jej psychikę... bardzo delikatną zresztą jak się domyślał. 
Jej dźwięczny chichot jeszcze kilka razy obił mu się o uszy, upewniając w słuszności wyboru, którego dokonał. Ale tak jak echo znika, tak i on zamilkł, zabierając ze sobą również i jej radosny uśmiech, który stał się nieco poważniejszy, ale przede wszystkim pełen troski. Czując wciąż na sobie jego ciężar, pogłaskała go delikatnie po policzku, uważając by przez przypadek nie zrobić mu tym gestem krzywdy. 
- Musisz umrzeć... Codziennie umierasz. Umierasz, ale tak naprawdę nie odchodzisz. Odradzasz się na nowo. Czy to znaczy, że nigdy nie umrzesz? Śmierć nie jest ci straszna, prawda? - zapytała niepewnie, chodź w głębi duszy znała odpowiedź na to pytanie, którą przez cały czas jednak starała się ukryć za nadzieją - Prawda, Tadashi? 
Oparł głowę o jej piersi, wtulając się w nią ostrożnie. Wsunął dłonie pod jej plecy, obejmując ją przy tym. Nie do końca wiedział, co powinien jej odpowiedzieć... tak naprawdę sam nie miał pojęcia, co w tym wszystkim stanowiło prawdę, a co nie.
- Nie potrafię ci odpowiedzieć, Koroshio... - odpowiedział cicho. Za punkt wybrał sobie pustą ścianę naprzeciw, w którą teraz wpatrywał się natarczywie, pragnąc ubrać swoje myśli w słowa. - To nigdy nie miało tak wyglądać. Jako Anubis sprowadzałem dusze zmarłych ze świata żywych... zatem musiałem żyć, aby móc znaleźć się w świecie żywych, a następnie umrzeć, aby razem z duchami zejść do zaświatów... tak to wyglądało. I zostało aż do teraz. To żaden śmieszny żart... to jak klątwa. To moja paranoja... - wyszeptał, zamykając oczy. - Nie wiem kiedy to się skończy. I czy kiedykolwiek. Jeśli kiedykolwiek umrę naprawdę... chcę zginąć jako bliska ci osoba. Tylko wtedy.
Koroshio odwzajemniła jego uścisk. Powoli przesunęła swoją lewą dłoń po jego plecach na wysokość łopatek i mocno przytuliła go mocno do siebie, prawą tymczasem głaszcząc go po krótkich włosach. 
- Nie... Nie mów tak... Proszę. - szepnęła, nie próbując już powstrzymać łez - Bo wtedy... Musiałabym cię stąd wyrzucić. Musiałabym o tobie zapomnieć, byś nie stał mi się bliższy niż już jesteś. 
- Przestań płakać, proszę - powiedział jedynie, chcąc ją uspokoić. To nie był dobry początek dnia. Od samego rana płacz i łzy, to nie to, czego dla niej chciał. - Zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałem. Dobrze? - Poprosił, gładząc ją delikatnie kciukiem po piegowatym policzku. - Jestem Tadashi. Tylko Tadashi. I nie mam zamiaru dać się stąd wywalić... nie po tym wszystkim - na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mieszała się w nim nuta smutku, ale w większości emanował czułością i spokojem. Wreszcie zdradził komuś swój sekret. Czuł się... o wiele lżej.
- Tadashi... Jesteś Tadashi. Tylko Tadashi. - powtórzyła cicho niczym mantre. Była pewna, że wszystko już zrozumiała i pogodziła się z nowymi faktami dotyczącymi jej przyjaciela... Nie, Anubisa. Egipskiego boga śmierci, o którym nie raz czytała w swoich książkach. Ale wtedy był tylko mitem, wymyśloną i nieistniejącą postacią. A teraz... Teraz leżał na niej, wtulając się w nią i każąc jej o wszystkim zapomnieć. To było jednak za dużo. Zbyt wiele dla jej delikatnej osoby. - Właśnie, Tadashi. Pewnie jesteś głodny. Może zjedlibyśmy śniadanie. Co byś zjadł? Ale... Ale czy ty w ogóle musisz jeść? Jesteś bogiem, prawda, więc... Uhm... Znaczy nie o to mi chodziło. Przepraszam. Nie chciałam być niemiła. Nie o to mi chodziło. Ja... To po prostu... - Wpadła w słowotok, swój bezpieczny stan, który chronił ją przed rzeczywistością i trzymał w ryzach jej nerwy, nie pozwalając wpaść w obłęd. To dlatego zaczęła czepiać się tak błahych tematów jak śniadanie. Musiała poczuć, że jest na tym świecie jeszcze coś normalnego.
- Koroshio... jestem normalnym chłopakiem - wywrócił teatralnie oczyma. Najwidoczniej nawet jego dotyk i towarzystwo nie potrafiło pomóc jej się uspokoić. Prawdopodobnie to właśnie jego osoba doprowadzała ją do takiego stresu  roztrzęsienia, dlatego już żałował, że nie potrafił wymyślić jakiejś bajeczki i zwyczajnie jej nie okłamać. - To jest mój sekret, rozumiesz? Ale to nic nie zmienia. Poznałaś mnie jako Tadashiego, choć tak naprawdę jestem inny, niż ci się to wydaje, ale czy to ma jakieś znaczenie? Jestem tą samą osobą, którą spotkałaś nad rzeką... nic się nie zmieniło.  
- Zmieniło - zaczęła, a na jej teraz wkradł się łobuzerski uśmiech - Lepiej pachniesz. Zmiana zapachu od krwi na mój truskawkowy żel pod prysznic wyszedł ci na lepsze - zachichotała, już sama nie wiedząc, jak powinna się zachowywać. Może rzeczywiście powinna zapomnieć o tym wszystkim i traktować go jak gdyby nigdy nic. Powinna znów zacząć go traktować jak każdego normalnego chłopaka. - Hmm... Dashi... Nie, żeby mi się to nie podobało, ale czuję się nieco zgniatana. I molestowana. 
Chłopakowi już cisnęło się coś na usta, jednak postanowił zachować to dla siebie. To prawda, może był bogiem, ale teraz, po spędzeniu kupy czasu w świecie ludzi, miał też swoje fantazje. No cóż, Koroshio należała do dziewczyn z wyższych sfer, jakby to powiedział. Nie chciał absolutnie płci pięknej segregować, jednak nie ukrywał - bardzo przyjemnie mu na nią patrzeć, a jeszcze bardziej leżeć. Postanowił jednak zostać grzecznym chłopcem i poszedł na ugodę, odsuwając się na krawędź łóżka. Rudowłosa podniosła się powoli do siadu. Odruchowo wygładziła nieco wygniecione ubrania i szybkim ruchem ręki przeczesała rozczochrane włosy. Dziwnie się teraz czuła, gdy się tak od niej odsunął. Jakby jej czegoś brakowało. 
- Uhm... Mówiłam, żebyś ze mnie zszedł, a nie odsunął się jak od trędowatej. - westchnęła, próbując zlokalizować jego obecne położenie. Nie było to trudne, zważywszy na jej mocno wyczulony słuch. Pomogło jej jeszcze coś jeszcze. Ten, jak się jej zdawało, szósty zmysł, który cały czas jej mówił, że ktoś jej się podejrzanie mocno przygląda. Zarumieniła się. - Uhm... Nie patrz na mnie. Muszę wyglądać okropnie. Dopiero co wstałam, a do tego jestem cała zapłakana. 
Na twarzy czarnowłosego pojawił się delikatny uśmiech. Właśnie to, jak doskonale potrafiła odczytać każdy jego zamysł, tak bardzo go fascynowało. Nieważne, jak długo i jak uporczywie szukałby w każdym zakątku świata, nigdy nie znalazłby drugiej takiej dziewczyny. Drugiej takiej osoby. Była po prostu jedyna w swoim rodzaju, cudowna i wyjątkowa. Tak ją oznaczył w swoich myślach.
- Nie pomyślałaś, że może lubię takie rozczochrane, niewyspane dziewczyny, co? - Rzucił, sięgając dłonią do jej twarzy. Dotknął delikatnie jej policzka, by po chwili strącić ostrożnie śpiochy z kącików jej oczu. 
Nie mógł dokładnie stwierdzić, czy lubił takie dziewczyny, bowiem nigdy takich nie spotkał. Zdecydowanie jednak wiedział, że tę konkretną dziewczynę wprost ubóstwia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz