wtorek, 11 sierpnia 2015

Babciu, poznaj boga śmierci

Deszcz wciąż nieustannie gęsto padał z nieba, nie pozwalając odetchnąć światu nawet na chwilę. Duże krople deszczu głośno bębniły o dachy domów, dezorientując nieco tym hałasem Koroshio, która większość swojego życia opierała właśnie na tym zmyśle. Mimo tego nie bała się, nawet wtedy gdy niebo co jakiś czas gęstniało od huku grzmotu. Wiedziała, że jest przy niej ktoś kto jej nie zostawi i nie miała tutaj wcale na myśli swojego wiernego przyjaciela na czterech łapach. Tadashi tak jak obiecał odprowadził ją pod same drzwi jej domu, ani na chwilę nie puszczając jej ręki. Czuła się przy nim o wiele bezpieczniej, gdy czuła jego ciepłą dłoń i palce splecione z jej. Cieszyła się niezmiernie, że postawiła dziś rano na swoim i wyszła z domu. Tylko dzięki temu mogła się z nim znów spotkać i tylko dzięki temu stali teraz we trójkę w deszczu przed furtką jej domu. Był to naprawdę duży i wspaniały budynek. Już z daleka było widać, że właścicielami są bogaci ludzie, którzy nie żałują na nic pieniędzy. Jasno żółte ściany i wysokie okna, które w ciągu słonecznych dni musiały wpuszczać do środka mnóstwo światła. Cały dom otoczony był pięknym ogrodem z mnóstwem różnobarwnych kwiatów, które niestety teraz zwinęły swe płatki i zamknęły się w pączki. Przez sam jego środek biegła wąska ścieżka wysypana biały kamieniem, która prowadziła prosto do wejścia poprzedzonego kilkoma schodkami. Po drodze nawet już nie rozmawiali. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do domu Rabićkówny, aby uciec przed burzą. Dopiero gdy przekroczyli furtkę i stanęli pod drzwiami, czarnowłosy odetchnął, patrząc na zielonooką. 
- Jak na księżniczkę przystało, willa pełna wrażeń zapewne - rzucił, łapiąc oddech. Z początku nie dowierzał, że ta wielka posesja należy właśnie do Koroshio. Jednak życie uwielbiało go zaskakiwać, a raczej życie w świecie ludzi. Puścił jej dłoń, oddając jej smycz Mihno. - Świetnie się spisałeś, psiaku. Należy ci się jakaś nagroda - kucnął, głaszcząc psa. Poklepał go po pysku, a następnie wstał, zerkając na drzwi. Dreszcz przeszył jego ciało. Nie tylko spowodowany zimnem. Ale i strachem, dziwnym stresem, który sprawiał, że w jego brzuchu tańczyły motyle. - Boję się twoich rodziców - szepnął cicho, całkowicie poważnie. 
Rudowłosa zignorowała jego ton i zaśmiała się cicho, nie mogąc powstrzymać. Nie rozumiała zbytnio jego strachu. W końcu jak można bać się zwyczajnych, uczciwych ludzi. Ją do nich zawsze ciągnęło. Chciała należeć do towarzystwa, które niestety nie zawsze chciało jej. 
- Nie masz czego. Naprawdę. - powiedziała uśmiechając się do niego i z powrotem łapiąc jego dłoń, by dodać mu tym nieco otuchy - Wbrew pozorom to naprawdę mili i zwyczajni ludzie, tak jak ja czy ty. Westchnął ciężko i chcąc nie chcąc postanowił jej zaufać. 
 - To... to prowadź - rzekł, czując, jak gula tworzy mu się w gardle, a nogi tracą na siłach, powoli przemieniając się w watę. Możliwie, że nawet cukrową. - I ja nie jestem normalny, Kor - zapewnił ją, dodając cicho. Czekało go w końcu sporo wyjaśnień, a jak na razie przygotowywał się na wszelkie możliwe reakcje ze strony rodziców dziewczyny na widok dwóch przemoczonych dzieciaków, z czego jeden to ich własna córka upaprana w nie własnej rzecz jasna krwi, a także wysoki, wychudzony prawdopodobnie emo, sądząc po kolorystyce ubierania się, pobity, a na dodatek nadal ranny. 
- Ufam ci na słowo i jeśli coś pójdzie nie tak, będę się na ciebie boczył do końca moich dni. 
- Jesteś okropny, głupku. - powiedziała oskarżycielko. Nie mając wolnej ręki, zmuszona była puścić chłopaka, by móc zadzwonić do drzwi. To było dziwne, dzwonić do własnego domu, ale tak zawsze robiła. Nie miała własnych kluczy, gdyż prawdopodobnie nie trafiłaby nimi nawet do zamka. Zresztą na co jej one były, skoro wiedziała, że o każde porze dnia i nocy ktoś jest w domu. Po chwili do ich uszu dobiegły ich pośpieszne kroki, poprzedzone nieco wcześniej dźwiękiem głośnego dzwonka. Nie musieli czekać długo, kiedy drzwi się przed nimi otworzyły, a w progu stanęła niską, starszą kobietę. Tadashi nie zdążył się nawet przywitać, a co dopiero mówiąc o przyjrzeniu się jej lepiej, choć z całą pewnością mógł powiedzieć, że nie mogła to być rodzicielka jej przyjaciółki. 
- O mój Boże. Koroshio. Jak dobrze, że już jesteś. Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić? Wiesz co by zrobili twoi rodzice, gdyby się dowiedzieli, że chodzisz sobie tak sama po mieście w trakcie burzy? No zobacz tylko. Cała jesteś mokra. - kobieta z wymalowaną ulgą na twarzy złapała Koroshio w swoje ramiona, równocześnie nieco odpychając przy tym chłopaka. Trzymała dziewczynę w mocnym uścisku, nie zwracając uwagę ani na obcego, ani nawet na szalejącego z radości psa, która skakał wokół nich i trącał ją pyskiem w nogę. 
- Przepraszam cię, babciu. - powiedziała dziewczyna, próbując jej przerwać - Ale wiesz. Nie byłam wcale sama. Tadashi był ze mną. - dodała, wysuwając się z jej uścisku. Szybko odnalazła ramię bruneta i złapała go mocniej, by bez ostrzeżenia przysunąć bliżej do nich. Dla chłopaka sekundy, które trwały od chwili przyciśnięcia dzwonka przez Koroshio, do pojawienia się kogoś przy drzwiach, trwały niczym wieczność. Nie miał pojęcia, kto stanie w drzwiach, jak zareaguje na jego widok, jak zostanie potraktowany, jak zareaguje na widok dziewczyny w takim stanie. Na pewno nie spodziewał się, iż zaraz po otworzeniu drzwi, rudowłosa zostanie zaatakowana przez staruszkę, a on o mało co zepchnięty ze schodów. Stając stopień niżej, odezwał się krótkim, lecz głośnym "dzień dobry", jednak kobieta, zajęta oględzinami wnuczki, nie usłyszała go. Zaniechał więc dalszych prób bycia uprzejmym i po prostu obserwował całe zdarzenie, zestresowany jak jeszcze nigdy w życiu. Złapany za ramię i pociągnięty, chciał protestować, jednak w ostateczności pogodził się ze swym losem. 
- D...dobry... Tadashi... jestem... - wydukał, już całkowicie zmieszany, oszołomiony, zestresowany i wszystko naraz. Jego głos drżał, utraciwszy wszelką nutę spokoju. Starsza kobieta spojrzała na bruneta równie zielonymi oczami, co oczy Koroshio. Uważny, babcinym wzrokiem, któremu nie umknie najmniejszy szczegół zlustrowała go od góry do dołu i na odwrót, sprawiając, że chłopak poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo. W końcu straciła nieco zainteresowanie nim, otrzepując nieco przybrudzony mąką fartuch i załamawszy ręce. 
- Dobry Boże, wnusiu. Gdzie ty znalazłaś tego chłopca. To duch nie człowiek. Blady jak ściana, a ubrania wiszą na nim jak na wieszaku. Sama skóra i kości. - powiedziała kobieta, łapiąc się za głowę i potrząsając nią na boki - Matko Boska i wszyscy święci. Chodząca śmierć z twarzą aniołka. Dziecko kto cię tak bardzo oszpecił? - zapytała po chwili, dotykając siniaka na jego policzku. 
- Babciu... - powiedziała dziewczyna, próbując ją powstrzymać, ale sama zalewała się ze śmiechu. Przytłoczony troską kobiety, spalił na twarzy buraka... pod czerwonymi plamami zniknęły wszystkie piegi, a chłopiec odwrócił dwukolorowe spojrzenie gdzieś w bok. Śmiech Koroshio tylko bardziej go peszył. W rzeczywistości, staruszka miała całkowitą rację - tak właśnie wyglądał. Wieszak na ubrania, dodatkowo połamany, bowiem wiecznie zgarbiony. To samo tyczyło się twarzy - jego oko zakrywała wielka śliwa, puchnąca zresztą. Obie wargi popękane, nadal lekko krwawiące, a rozcięcia na skroni oraz policzku wyglądało, jakby wymagało szycia. Nie miał pojęcia, z której strony wyglądał na "aniołka". Dodatkowo, aktualnie stojąc na ganku, trząsł się z zimna... trzasł to mało powiedziane. Wręcz telepał się, a gęsia skórka pokrywała jego bladą skórę. Z tak wielką troską ze strony obcego człowieka dawno się nie spotkał. Nie licząc Koroshio. A raczej nigdy się nie z takową nie spotkał. Po raz pierwszy otrzymał ją właśnie od Rabićkówny, a także teraz jej babci. 
- Napadnięto nas... - mruknął pod nosem, drapiąc się po karku. Jak najbardziej uważał, iż babci należały się wyjaśnienia tak paskudnego stanu wnuczki.
 - Jezus! Maria! Jak to? Kto? Gdzie? Kiedy? Jakim cudem? Nic wam nie jest? Wszystko w porządku? Jesteście ranni? Coś was boli? - Od razu było widać strach na twarzy kobiety i poruszenie w jej zachowaniu. Co chwila patrzyła to jedno to na drugie, martwiąc się równie mocno o własną wnuczkę, jak i obcego chłopaka. Do tego stopnia, że zadawała głupie i bezsensowne pytania, na które sama mogła sobie odpowiedzieć. Wpadła w słowotok, który Tadashi już u kogoś słyszał. - Nie martwcie sie. Zaraz się wami zajmę. Szybko, szybko. Wchodźcie do środka. Weźcie gorący prysznic i przebierzcie się, a ja przygotuje apteczkę i coś ciepłego do jedzenia. Musicie nie tylko być przerażeni i wymęczeni, ale też umierać z głodu.
Chcąc nie chcąc, chłopak mimowolnie uśmiechnął się. Jak dla człowieka, a raczej boga, który nigdy w swym ludzkim życiu troski nie odczuł, takie przesadne przejmowanie się było naprawdę całkiem miłe... a nawet bardzo miłe. Wpuścił rudowłosą do środka pierwszą, a wszedłszy do środka, z grzeczności zdjął dziurawe buty. Nawet skarpetki miał mokre. Przemoczone do suchej nitki. Nie chciał nawet wiedzieć, jak bardzo zmokła Koroshio. O nią martwił się najbardziej, no bo o kogo innego miałby? Mihno wytrzepał sierść z wody jeszcze przed drzwiami, choć i tak czarnowłosy został przez psa ochlapany. Z grzeczności chciał podziękować kobiecie za taką gościnność, jednak o ile on nie potrzebował tych wszystkich wygód, to rudowłosa na pewno.
- Dziękuję, babciu. - odpowiedziała Koroshio z uśmiechem na twarzy. Trudno było jej ukryć, że to był jeden z najgorszych, ale zarazem najpiękniejszych dni w jej życiu. Na pewno była niezwykle zmęczona, dlatego dzisiaj była niezwykle wdzięczna babci za jej wyrozumiałość i chęć pomocy, a szczególnie, że nie drąży tematu, ani nie zadaje trudnych pytań, którymi obsypaliby ją jej rodzice. - Zaprowadzę Tadashiego na górę i dam mu jakieś czyste ubrania taty. Zejdziemy pewnie za jakąś godzinkę. Może szybciej. - dodała po chwili, po czym złapała chłopaka za rękę i pociągnęła go w stronę schodów - Chodź Dashi. Pokażę ci, gdzie jest łazienka. 
 Jeżeli na zewnątrz dom wydawał się chłopakowi piękny, to teraz dech zapierał mu w piersiach. Wszystkie pomieszczenia były naprawdę wielkie i jasne, a do tego urządzone w stylu orientalnym. Wszędzie, gdzie nie spojrzał przewijały się japońskie akcenty i napisy. Można było się tu naprawdę poczuć jak w kraju kwitnącej wiśni. Największy podziw wzbudzała w nim jednak dziewczyna, która poruszała się tak lekko i swobodnie, że gdyby nie wiedział, nigdy nie powiedziałby, że jest niewidoma. Był naprawdę zachwycony, w pewnej chwili nie wiedział, na co i gdzie ma patrzeć. Czuł się jak w prawdziwym pałacu, o czym zresztą przed chwilą wspomniał. W końcu jego mieszkanie stanowiło jedynie małą klitkę w starej kamiennicy i to ani trochę zabytkowej. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest prowadzony prosto na górę - przez niewidomą dziewczynę. Nie ukrywając, jego zdziwienie było ogromne... ale przecież to jej dom. Co w tym dziwnego? Ścisnął jej dłoń.
- Dziękuję ci, Kori - powiedział cicho. - Naprawdę. Nie musisz aż tak... aż tak się mną przejmować - dodał. Towarzystwo dziewczyny dawało mu mnóstwo radości, jednak jednocześnie powodowało to dziwne, nieznane mu uczucie w brzuchu. 
- Nie muszę, ale chcę. - powiedziała zatrzymując się przed jakimiś drzwiami - Poza tym mam w tym swój interes. - dodała z tajemniczym uśmiechem na twarzy, który wywołał u chłopaka ciarki na plecach - Tutaj jest łazienka. W szafce po prawej na pierwszej półce od dołu są czyste ręczniki. Na półce przy wannie stoją szampony i żele pod prysznic. Nie ruszaj drugiego po prawej o zapachu jaśminowym, bo to mojej mamy i zauważy nawet jeżeli zniknie choć kropla. Jeżeli chcesz, możesz też skorzystać z prysznica. Możesz się zamknąć, ale wtedy będę musiała zostawić suche ubrania dla ciebie na korytarzu. To chyba tyle... Aha. Na przeciwko jest mój pokój. Będę tam na ciebie czekać. Tylko zapukaj zanim wejdziesz, inaczej i tak cię usłyszę i nie ręczę za siebie.
- Zostawię... zostawię otwarte - odparł niepewnie, naciskając na klamkę. - I w porządku. Zapukam. Nie przejmuj się. Jeszcze raz... dziękuję - uśmiechnął się smutno, a ona na pewno zrozumiała, iż zaoferował jej swój uśmiech. Kiedy się uśmiechał, mimo iż smutno, w jego głosie słychać było tę nutkę szczęścia. Nie przejął się zbytnio tym, co powiedziała przed chwilą o interesie. Na razie nie chciał się tym przejmować. Wsunął się do łazienki, od razu zamykając drzwi, jednak nie przekręcał zamka. Nawet jeśli będzie stał nagi pod prysznicem, ona przecież i tak go nie zobaczy. Zero niebezpieczeństwa. Westchnął. Po prawej...  półce... pierwszej... co? Rozejrzał się za szafką, w której rzekomo znajdować się miał ręcznik. Nie ukrywał już nawet zachwytu, jaki wywołała na nim tak duża i z pomysłem urządzona łazienka, pomijając fakt, że posiadali wannę. Wannę. Odległe marzenia czarnowłosego. Otworzywszy szafkę, rzeczywiście, udało mu się znaleźć miękki ręcznik. Położył go obok wanny, ściągając z siebie przemoczoną koszulkę... i spojrzał w lustro. Drgnął z obrzydzenia, widząc liczne siniaki, a także paskudną, dużą ranę na brzuchu, teraz już płytką i jedynie dokuczającą nieprzyjemnym pieczeniem oraz bólem. Ze strachem myślał, że jeszcze jakiś czas temu na oczach Koroshio z powodu tej rany wyzionął ducha. Ponownie westchnął, dotykając paskudnej śliwy pod okiem. Jego policzek wymagał szycia. Dolnej wargi wolał nie dotykać. Nadal krwawiła. 
Postanowił skorzystać z gościnności przyjaciółki, bo z całą pewnością rudowłosą właśnie za taką uważał, tak więc napuścił ciepłej wody do wanny. Bardzo ciepłej. Wręcz gorącej. Był wyziębiony i przemarznięty od deszczu, potrzebował takiej kąpieli. Choć długo się wahał, pozwolił sobie użyć odrobiny płynu do kąpieli, prawdopodobnie Koroshio, bowiem pachniał truskawkami. Kąpiel z bąbelkami również widniała na liście jego marzeń, które właśnie się spełniały. Postawił stopę w wannie, a potem już sycząc z bólu, zanurzył się w ciepłej wodzie. Rany piekły niemiłosiernie, a czysta dotąd woda od razu zabarwiła się czerwienią, a także brudem. Po co mi to było...? Zanurzył się aż po nos w tej boskiej wodzie pełnej piany. Nie miał zamiaru szybko stąd wychodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz