piątek, 20 marca 2015

Will my heart return to white?

 Kula w kolorze ciemnej czerwieni, zwana słońcem, zachodziła każdego dnia, zamieniając się z bratem księżycem, a wschodziła następnego ranka, gdy jej braciszek odpoczywał. W tamtej chwili akurat udawała się na spoczynek, nie chcąc pomagać młodemu chłopakowi przemierzającemu ulice Warszawy. W dłoni ściskał gruby i szorstki sznur, wciąż o wiele słabszy od tego, którym związano bestię w nordyckim micie. Z niepokojem przyglądał się niebu, obawiając się tego, że najzwyczajniej nie zdąży, nie dotrze na wyznaczone na miejsce o czasie. Serce przyspieszyło pracę i wcale nie miało to związku z tymi obawami, a jedynie z budzącym się w jego ciele basiorem, który łaknął krwi, chciał wtopić w ludzkie mięso swoje kły i splamić własne imię dla zaspokojenia własnych, w gruncie rzeczy nic niewartych potrzeb. Oczy chłopaka rozjarzyły się czystym złotem, przy czym wydał cichy jęk, a następnie zawarczał dziko. Wgryzł się w chustę, z zaskoczeniem odkrywając, iż wilcze kły pojawiły się tak szybko i powstrzymał chęć zawycia do wschodzącej, alabastrowej matki nocy. Drżącymi dłońmi wyszarpnął z kieszeni kurtki ciemne okulary i założył je, by choć minimalnie zakryły ślepia, którymi dziko obdarzał mijanych przechodniów. Wybierał najznakomitsze kąski, nie szczędząc nawet klientów kawiarni, także osoby boskie stały się w większości śmiertelne, mógłby i nimi się zająć, odgryźć kawałek tego, czy tamtego. Krzyknął cicho, gdy jego dłoń, zakończona dziwnymi szponami, chwyciła za nadgarstek wręcz idealny kąsek w postaci ciemnowłosej dziewczynki, która pisnęła cichutko, ale dostrzegłszy blask jego oczu stanęła na palcach i dmuchnęła w jego usta, posyłając doń śnieżnobiały podmuch. Ukoił on szalejące emocje i pozwolił ruszyć truchtem w stronę pobliskiej kamienicy. Niemalże wyważył drzwi, nie kłopocząc się ich zamknięciem. Schodki prowadzące w dół pokonywał skokami, jakie zamierzał zarezerwować dla swoich ofiar. Wpadł przez kolejne drzwi, zatrzaskując je za sobą, ponadto blokując je dziwnymi urządzeniami, które wymyślił chłopak siedzący w rogu ceglanej piwnicy. Posłał wilkołakowi smutny uśmiech i wstał, powoli się do niego zbliżając. Napinał wszystkie mięśnie, ręce miał przygotowane do ewentualnej obrony. Złotooki ujrzał w rękach wyższego lśniące liny, zapewne utkane przez jedne z istot, które posiadały takie zdolności. Stąpanie kota, broda kobiety, ślina ptaka? Nie, to raczej nie było to, a coś słabszego, ale wciąż potrafiło powstrzymać przemianę.
Zabić.
Mięso.
Pożywienie.
  Przechylił głowę pod nienaturalnym kątem, w teorii łamiąc sobie kark, a wydał przy tym głośne chrupnięcie. Usta rozszerzyły się w demonicznym uśmiechu, ukazując kły w całej okazałości. Nieustannie wydawał z siebie dziwne pomruki, a gdy zaczęli się okrążać sięgnął rękoma do głowy, by powróciła na poprzednie miejsce. Jął strzelać palcami, łamiąc kości i znów je łącząc.
Zjeść.
Chrup.
Krew.
Chrup.
Atak.
Chrup.
 W jednej chwili rozpoczął szarżę, nacierając na Fobosa z otwartymi ustami, z zębiskami gotowymi do oderwania kawałka mięsa i zjedzenia czegoś sensownego. Po zasmakowaniu posoki mógł w pełni dokonać przemiany, oddać władzę nad ciałem Fenrirowi. Przeciwnik okazał się jednak przygotowany, odskakując w ostatniej chwili i zarzucając na plecy niższego sznur. Złapał za jego dwa końce, ciągnąc za nie, a następnie obiegając wilkołaka, który jął niebezpiecznie kłapać zębami. Z jego ust wydostawała się ślina, pełniąca funkcję czegoś, co zagłuszało dzikie warknięcia. Nagle został pociągnięty do tyłu i upadł prosto w ramiona Thomasa, a to uspokoiło go na chwilę. Zamarł z wzrokiem utkwionym w leżącej naprzeciwko niego ścianie i pozwolił, by gorąca łza spłynęła po jego policzku, a wtedy nieszczęśliwie po raz kolejny go pobudziła. Szarpał się, ale nie dawał rady silnym ramionom chłopaka. Czuł jakby rozrywano go od środka, jego serce krwawiło, żołądek związywał w supeł, wydając przy tym dziwne dźwięki.
- Wytrzymasz, Chris - usłyszał głos Fobosa nad sobą. Przepełniony był nadzwyczajną troską, ale nie strachem. On nigdy się nie bał, to godnym uosobienia strachu nie mogło być. - Będę tu z tobą - obiecał jeszcze, nieco poluźniając uścisk, bo jego głos zainteresował wilkołaka, który jął nasłuchiwać. - Opowiedzieć ci coś? - zapytał Carstairs, wydąwszy usta w zastanowieniu. - Dawno, dawno temu, - zaczął wciąż rozmyślając o tej historii - za górami i za lasami... żył wilk. Zamieszkiwał pewną jaskinię wraz ze swoją rodziną, ale jako jedyny posiadał zdolność przemiany w człowieka, co uznał za znak od bogów, toteż wyruszył w podróż tak daleką, że dotarcie do najbliższej cywilizacji zajęło mu pięć lat. Stał się w tym czasie niemalże dorosłym mężczyzną, ale nadal można było odkryć weń krztę szczenięcych instynktów. Będąc już w ogromnym mieście postanowił początkowo praktykować u kowala, co uzyskał bez problemu ze względu na swoją wrodzoną siłę. Kowal ten miał także córkę... - przerwał, przytłoczony zirytowanym spojrzeniem przyjaciela. - I syna. Jego syn - przyjmijmy, że nazywał się... Deucalion - był również bardzo sprawną osobą i spędzał dużo czasu z wilkiem, który bez problemu się w Deucalionie zauroczył, ale tamten nie odwzajemniał jego uczuć. Wyżalił się więc swojemu najwierniejszemu przyjacielowi, który był zeń odkąd tylko wilkołak zjawił się w mieście. Pewnego dnia syn kowala przedstawił współpracownikowi swoją nową dziewczynę, co całkowicie złamało serce wilkowi, a gdy wybrał się z tym do kumpla, ten okazał się być zupełnie bezwartościowy. Całkiem zraniony, znów poczuł się, jakby całe jego życia straciło sens, a po powrocie do domu nie zastał tam już swojej rodziny - zakończył, mimo początkowego planu, by ta historia zakończyła się dobrze. - Gdy raz się rodzinę straci, to rzadko kiedy znowu się ją zyskuje, Chris - wyszeptał, tłumacząc raczej niepotrzebny morał.
 Wilkołak zaskomlał głośno, po powrocie okrutnego głodu. Historia ta niezbyt doń trafiła, w takim stanie rozmyślał tylko o jednym. Szarpnął się zrezygnowany, doskonale wiedział, iż i tak nie ucieknie. Wtem, tuż przy swoich ustach, ujrzał nagie przedramię Fobosa, który wgryzł się w chustę Christophera, czekając na to, na co właśnie się zgodził. Bennett oblizał suche wargi, po czym językiem skosztował słonej skóry boga, by następnie wgryźć się w nią bezlitośnie. Nie oczekiwał na pozwolenie, wolał od razu rozkoszować się posoką, która trysnęła z ran, ponadto mocząc jego podniebienie o sprawiając nieopisaną przyjemność zmysłom. Zadrżał, była inna niż ludzka, o wiele słodsza i szlachetniejsza. Sprawiła, że momentalnie się od tej ręki oderwał, pragnąc zaczerpnąć oddechu. Zaszokowany tym akompaniamentem smaków nawet nie zakosztował mięsa, będąc całkowicie nasyconym zwykłą krwią. Nagle przez całe ciało przebiegło dziwne uczucie, wywołujące senność, po czym całkowicie osunął się w ramiona Fobosa, zasypiając tak głęboko, jak od dawna nie było mu dane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz